Rozdział 15. Nie mowisz poważnie!

63 2 0
                                    

-Co? - pytam zdezorientowana.
Freja obudziła mnie dosłownie pięć minut temu waląc do drzwi jakby się paliło.
-Pakuj się lecimy do Ameryki. Astrid napisała jedynie sms że mamy przylecieć. Nic więcej nie wiem. - oznajmiła i wyszła.

Bez namysłu wyszłam na korytarz i zeszłam piętro niżej. Mam głęboko w poważaniu swój wygląd , który składa się na króciutkie spodenki i koszulkę bez rękawów, rozczochrane włosy oraz bose stopy.
Pukam cztery razy, bo właśnie tak w zwyczaju ma mężczyzna i po jakimś czasie udzieliło się to również mnie.
Otwiera, a na widok nagiego wytatuowanego torsu który znalazł się tuż przed moimi oczami mało nie osunęłam się na podłogę.
Otrząsam się i bez pytania przeciskam w szparze pomiędzy jego ciałem a drzwiami i zaczynam mówić.
-Nie rozumiem co się dzieje. Astrid pojechała. Teraz wysyła jakieś dziwne wiadomości, że mamy przyjechać. Nic nie rozumiem Yngve i chyba trochę się stresuję i nie wiem bo ..

Nie udaje mi się wypowiedzieć ani słowa więcej bo na moich ustach ląduje męska dłoń.
-Zwolnij bo dostaniesz zawału. - odzywa się zachrypniętym głosem.
-Nie wiem co się dzieje. - jęczę i osuwam się na podłogę między kanapą a stolikiem- Zazwyczaj udaje mi się brać wszystko z rezerwą a teraz wpadam w panikę.

Podciągam kolana pod brodę i obejmuję je rękoma bujając się lekko w przód i w tył.
Yngve podchodzi i klęka przy mnie.
-Dzieje się coś złego, czuję to. - mówię i gdy mężczyzna już otwiera usta by odpowiedzieć, w kieszeni rozdzwania się jego telefon.
Wyjmuje urządzenie i pokazuje mi nazwę kontaktu. Odbiera, włącza tryb głośnomówiący i kładzie go na stolik, za co jestem mu ogromnie wdzięczna.
Z głośnika rozlega się głos prezesa.
-Söderström, pakuj się. Weź garnitur. Lecimy wszyscy do Williamsów.
-Dlaczego? - pyta rzucając mi szybkie spojrzenie.
-Nie wiem. Młoda zadzwoniła tylko z taką informacją.
-Nic więcej ci nie powiedziała? - dopytuje.
-Nie. Słuchaj wiem, że przez twoją...
W tym momencie Yngve rzuca się z prędkością światła do telefonu i naciska czerwoną ikonę przerywając połączenie.

Zerkam zdezorientowana na blondyna lecz on wstaje i idąc do sypialni rzuca mi tylko żebym poszła się spakować.
Nie pozostaje mi nic innego jak zrobić właśnie to.

Spakowałam kilka zestawów ubrań, dwie pary butów i kosmetyki. Podczas pakowania do głowy wpadła mi myśl, że ma to związek z pogrzebem maluszków co skłoniło mnie bym dołożyła również elegancką czarną sukienkę.

Przez całą podróż nie mogłam pozbyć się uczucia strachu i niepewności.
Dotarliśmy do domu Williamsów po kilkunastu godzinach i tam powitała nas tylko Alma.
Już po jej minie wiedziałam, że coś jest bardzo nie w porządku.
Cała drużyna i prezes przeszli do salonu ale ja nie mogłam wytrzymać i odciągnęłam mamę przyjaciółki na bok.
-Alma - tak kazała na siebie mówić - Gdzie jest Astrid?
-Oh kochanie - uniosła dłoń i pogładziła mnie po ramieniu - Ona jest teraz u Lukasa, przeżył ogromne załamanie i wyrzucił nas wszystkich z domu. Ostatecznie pozwolił wejść tylko swojej siostrze.
-Nic nie rozumiem.. - wymamrotałam.
-Iris..
-A gdzie reszta? Williamsowie?
-W szpitalu. - odpowiedziała pospiesznie.
-Z Mikaylą tak? - zapytałam a oczy kobiety zaszkliły się - Alma?
-Chodź dziecko. - objęła mnie i zaprowadziła do reszty.

Objęta przez uczucie zagubienia i przerażenia nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Przebiegłam wzrokiem po chłopakach oraz przyjaciółkach i widzę, że są tak samo zdenerwowani jak ja.
Nagle Alma zaczęła mówić.
To co usłyszałam... chciałabym żeby nie bylo prawdą.
To nie może być prawda.
Odwróciłam się na pięcie i sztywnym krokiem wyszłam przed dom. Słyszałam, że mnie wołali ale nie byłam w stanie się zatrzymać.
Nie znałam okolicy jednak szłam przed siebie.
Wyszłam z posesji i stawiałam krok za krokiem.
To niemożliwe.
Nie wiem jak do tego doszło ale chwilę później siedziałam w taksówce i jechałam do jedynego miejsca, które będzie w stanie potwierdzić słowa Almy.

Zapłaciłam kierowcy i wysiadłam.
W oczy od razu rzuciła mi się sylwetka Taylora i jego ojca.
Siedzieli przed szpitalem ze spuszczonymi głowami.
Nie wiem kiedy a już byłam przy nich.
-Co się stało ? - zapytałam cicho, a gdy unieśli głowy serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi.
Czerwone twarze zalane łzami, przekrwione oczy...
Nie czekając na odpowiedź weszłam do szpitala.
Nie było ciężko znaleźć odpowiednie pomieszczenie, bo szloch Lilian było słychać już od wejścia.
Chwyciłam zimną klamkę i nacisnęłam ją powoli.
Widok, który zastałam już na zawsze wryje się w moją pamięć.

Blade ciało mojej przyjaciółki leżało na szpitalnym łóżku, a jej matka płakała klęcząc na podłodze z głową ułożoną na jej dłoni.
Moje ruchy były jakbym poruszała się na autopilocie.
Podeszłam sztywno do łóżka i złapałam drugą dłoń dziewczyny. Była przerażająco zimna...

To co nadeszło zaledwie parę dni później było jak powrót do największego koszmaru w moim życiu.
Pogrzeb był ciężki dla nas wszystkich.
Każdy z nas zostawił tutaj jakąś część siebie.
Jedni przyjaciółkę, drudzy córkę i dwie wnuczki, a jeszcze inni siostrę i siostrzenice .
Jednak Lukas stracił żonę i córki. Nie miał czasu by się nimi nacieszyć. Podczas pogrzebu wyglądał jakby był z nami tylko ciałem.

Zaraz po pogrzebie udaliśmy się do domu Williamsów.
Lukas pobiegł do siebie, a za nim udał się Malthe.

Telefon Astrid zadzwonił przerywając ciszę panującą w jadalni.
Sięgnęła po niego drżącą dłonią i odebrała po chwili zawahania.
-Co jest Malthe? Gdzie jesteście? .... Co?!... Nie - zaczęła się histerycznie śmiać, brzmiąc jak postać z horroru - Nie mówisz poważnie..... Do diabła Malthe!
Podrywa się z krzesła i rzuca urządzeniem w ścianę, gdzie roztrzaskuje się w kawałki.
Stoi i patrzy w ścianę pustym wzrokiem.
Patrzymy wszyscy po sobie i po ich minach widzę że również są skołowani.
Nagle za naszymi plecami rozlega się przeraźliwy wrzask.
Odwracam się sztywno i widzę Almę zalewającą się łzami. Kobieta opiera się plecami o ścianę i osuwa na podłogę.
Wstaję i doskakuję do niej.
-Alma - dotykam jej ramion, które trzęsą się jak galareta.
-Jego już nie ma. - uniosła głowę i spojrzała mi w oczy - Lukas odszedł.
-Alma nic nie rozumiem. Gdzie odszedł? - głos mi drży.
-Do żony i dzieci. - uśmiechnęła się przez łzy.
-Nie mówisz poważnie Alma! Skąd to wiesz?
-Mamo? - ciszę przeciął głos Astrid - Nie mów, że ty też zaczynasz?

Pomagam kobiecie wstać i odwracam się do przyjaciółki.
Stoi na środku pokoju i patrzy prosto na matkę.
Cała się trzęsie a w jej oczach tańczą łzy.
Alma powoli ruszyła w stronę córki.
Objęła ją i powiedziała.
-Twój brat jest już ze swoją rodziną. On odszedł Astrid.
-Co ty wygadujesz?! - wrzasnęła i wyrwała się z objęć rodzicielki.

Niestety to okazało się prawdą.
Lukas popełnił samobójstwo i widok Astrid w tym czasie jest bardzo ciężki do zniesienia.
Powinnam rozumieć i pomóc jej przez to przejść.
Ale nie jestem w stanie.
Zamknęłam się w pokoju gościnnym i nie odpowiadam na wszelkie próby kontaktu.

Po pogrzebie Lukasa spakowałam się i wróciłam sama do Malmö.
Po wejściu do mieszkania rzuciłam torbę w kąt i po drodze do salonu złapałam kopertę z listem od Apollo.

Usiadłam i nie wiem ile czasu tak siedziałam parząc na swoje imię napisane starannym pismem mojego bliźniaka. Mój umysł błądził na tyle daleko w myślach, że gdy przed oczami dostrzegłam eleganckie buty poderwałam się z krzykiem na równe nogi.
-Hej! Spokojnie to ja! - zawołał mężczyzna.
-Boże - położyłam ręce na piersi próbując uspokoić rozszalałe serce.
-Już, spokojnie - zostałam przyciśnięta do ciepłego torsu. Woń męskich perfum dotarła do moich nozdrzy i sprawiła, że wzięłam pierwszy głęboki oddech od kilku dni. Wreszcie mogę oddychać.

It's all about hockey. Off ice #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz