Rozdział 35. Szczere rozmowy.

65 5 0
                                    

*Yngve*

*piątek*

Z samego rana możemy opuścić szpital.
Nie odstępowałem Iris nawet na krok, pogrążyliśmy się w smutku a gdy tylko usiedliśmy w samochodzie przeżyłem szok w reakcji na jej słowa.
-Posłuchaj. Stało się. Tobie jest przykro, mi również ale ten smutek musimy zostawić tutaj, w szpitalu. Nie ma na niego miejsca w domu. - jej głos jest taki.. szorstki.
-Nie do końca rozumiem - wychrypiałem, całą noc wyłem jak małe dziecko.
-W domu mamy Aurorę. Ona jeszcze nie do końca nam ufa nie możemy wnieść do jej życia negatywnych emocji. - odwraca się do mnie krzywiąc przy tym.
- Masz rację. - przyznaję niechętnie.
- W porządku.
- W porządku.

Ruszam z parkingu, a cisza która zapanowała między nami jest nie do zniesienia.
Dziesięć minut później staję na parkingu podziemnym.
Wybiegam z samochodu po czym pomagam Iris wysiąść.
Wolnym krokiem zmierzamy do windy.
Widzę jak zaciska zęby z bólu. Odmówiła wzięcia leków przeciwbólowych czego kompletnie nie rozumiem, ale przecież nie mogłem jej do tego zmusić.
Odetchnąłem z ulgą gdy drzwi windy się zamknęły, a Iris przylgnęła do mnie całym ciałem otaczając mnie ramionami.
Przytuliłem ją, wciskając nos w zagłębienie jej szyi.
-Kocham cię - wymruczałem w jej skórę.
-Ja ciebie też kocham wielkoludzie - westchnęła i wtuliła twarz w moją pierś.
Staliśmy uwięzieni w ciasnym, wręcz desperackim ucisku dopóki nie rozbrzmiał dzwoneczek oznaczający dotarcie na nasze piętro.
Malthe powiedział, że zaczekają w naszym mieszkaniu.
Po przekroczeniu progu przywitał nas rozemocjonowany pisk.
Zanim zdążyłem zareagować Aurora zderzyła się z Iris, która wydała z siebie głośne sapnięcie.
Otoczyłem ją ramionami żeby mogła się o mnie oprzeć, co skwitowała krótkim i cichym podziękowaniem.
A następnie uśmiechnęła się szeroko do czterolatki i gdy kierowaliśmy się do kanapy słuchała uważnie opowieści z nocowania u swojej koleżanki.
Gdy udało mi się delikatnie usadzić kobietę na siedzeniu, uniosłem głowę i napotkałem zatroskane spojrzenie przyjaciela.
Kiwnął głową w stronę sypialni.
Zawahałem się.
-Idźcie porozmawiać, a my sobie usiądziemy i Aurora pokaże cioci jakie ładne rysunki jej zrobiła hm? - wkroczyła Freja i wepchnęła się pomiędzy mnie i Iris. Zanim jednak usiadła wyszeptała do mnie - Przykro mi niedźwiedziu, porozmawiam z tobą później ale wiedz że z przyjemnością wesprę twoją kobietę.
-Dziękuję - odpowiedziałem równie cicho.

Krótka droga do sypialni sprawiała wrażenie jakbym szedł setki kilometrów prosto na ścięcie.
Wszedłem pierwszy, gdy Malthe zatrzasnął za nami drzwi odwróciłem się i wpadliśmy sobie w ramiona.
Szlochałem cicho uczepiony ramion najlepszego przyjaciela.
Odsunąłem się i opadłem tyłkiem na miękki materac łóżka. Wczepiłem palce we włosy ciągnąc na tyle mocno, że z tyłu głowy zamajaczyła myśl, że za chwilę zostanę łysy.
Materac ugiął się tuż obok mnie, a następnie poczułem ciepłe palce owijające się wokół moich dłoni.
Malthe odciągnął mnie od wyrywania sobie kosmyków i po prostu trzymał mnie za ręce.
Załzawionymi oczami prześledziłem zmartwione oblicze mężczyzny, próbując zebrać myśli.
Zacieśnił uścisk, doskonale wiedział co robi, w końcu robił to od lat.
-Dziękuję - powiedziałem bezgłośnie, w odpowiedzi skinął głową.
Nie mam pojęcia ile czasu zajęło mi uspokojenie się na tyle by móc z nim porozmawiać, ale z każdym kolejnym wypowiadanym słowem czułem jak spada ze mnie ciężar minionej doby.

*Iris*

Doskonale wiem dlaczego Malthe odciągnął mojego chłopaka na stronę.
Wiem, że on teraz siedzi i przeżywa to, co stało się wczoraj.
Wiem, że musi teraz wyrzucić z siebie wszystko co leży mu na sercu.
Strasznie mnie boli, że to nie mogę być ja ale, to też wiem, że on potrzebuje przyjaciela. Kogoś, kogo to nie dotyczyło.
Rozumiem to.
Jestem przeokropnie wdzięczna Winclerom. Za cholerne wszystko.

-Powiedziałam mu, że w domu nie ma miejsca na smutek - wyduszam z obrzydzeniem.
-Dlaczego? - zapytała spokojnie.
-Wystraszyłam się. - wyznaję, spoglądam na Rorę i Idę bawiące się klockami na dywanie - Nie wiedziałam jak on reaguje na takie... sprawy.
-Gdy wyjdzie teraz z tamtego pokoju - wskazała głową na miejsce w którym zniknęli nasi mężczyźni - Będzie dalej czuł smutek, ale nie będzie tak przytłaczający.
-Będę musiała poprosić Malthe żeby mnie nauczył tych magicznych sztuczek - mruczę pod nosem.
-Wiesz, my też to przeszliśmy - blondynka zaczyna, dzięki Bogu ignorując moja wypowiedź - Poroniłam trzy razy zanim pojawiła się Ida - wpatruje się z miłością w swoją pociechę.
-Przykro mi..
-To była dla nas lekcja, wiesz? - spogląda na mnie.
-Jaka? - pytam poważnie zaciekawiona.
-Żeby być dla siebie większym oparciem, polegać na sobie nawzajem.. - urwała i zerknęła szybko na dziewczynki- Po pierwszym razie zrobiliśmy dokładnie to co wy, rozdzieliliśmy się na strony żeby przeżywać osobno.... - pokręciła głową i zaśmiała się ponuro.
-Niedobrze mi z myślą, że tak go potraktowałam, on przecież czuje więcej - łzy zatańczyły w kącikach moich oczu.
Freja obserwowała mnie bez słowa.

Nie odezwała się również wtedy, gdy poderwałam się gwałtownie z kanapy.
Zepchnęłam w dal atak bólu i podreptałam do sypialni.
Uchyliłam drzwi, a w środku zobaczyłam dwóch mężczyzn siedzących na przeciwko siebie.

Trzymają się za ręce, Malthe w milczeniu patrzy na Yngve.
A on... na widok łez cieknących po jego twarzy nogi same ruszyły do przodu.
Gdy znalazłam się kilka kroków od nich Malthe spojrzał na mnie i odsunął się w samą porę, żebym mogła wpaść w ramiona mojego mężczyzny.
Przyciągnęłam go do siebie i pozwoliłam zalewać swoją bluzkę słonymi kroplami.
-Przepraszam- przytuliłam jego głowę do swojej piersi.
Pociągnął nosem, uniósł głowę i otarł łzy.
-To ja przepraszam. Powinienem być wsparciem a użalam się nad sobą. - prycha.
-Nie. Przestań. Nie umniejszaj swoim uczuciom. Są równie ważne jak moje. Masz prawo tak się czuć. - dźgam go palcem w klatkę piersiową.
-Do cholery kobieto - sapie, chwyta moje policzki i wpija się w moje usta.
Od intensywności pocałunku nogi się pode mną uginają, siadam na jego kolanach.

Pół godziny później wchodzimy przytuleni do salonu.
Na nasz widok małżeństwo Wincler uśmiecha się szeroko.
A my czujemy ogromną wdzięczność za ich obecność w naszym życiu.

-To co z tą kolacją dzisiejszą ? - rechocze Malthe.
-Oh szlag! - sapie Yngve.
-Oj bez przesady, mamy trochę czasu. Kolacja aktualna. - uśmiecham się do nich.

Maszeruję do kuchni, czując trzy pary oczu śledzące każdy mój ruch.
Wyciągam apteczkę z szafki i łykam najsilniejsze leki przeciwbólowe jakie się tam znajdują.
A następnie zaczynam wyciągać z szafek i lodówki wszystkie produkty jakie mogą mi się przydać.
-Gdzie mój pomocnik?! - wołam - Aurora!
-Lecę! - słyszę krzyk i dostrzegam Rorę biegnącą z łazienki z mokrymi dłońmi.
Chichoczę na ten widok.

Ostatecznie wyganiam Winclerów z mieszkania, następnie wyganiam Yngve po zakupy i zostaję sama z czterolatką.

Yngve wraca godzinę później obładowany torbami. Kolejne kilka godzin spędzamy razem w kuchni.
Dobrze nam zrobiło takie odciągnięcie uwagi.
Równo o osiemnastej rozdzwania się dzwonek do drzwi.

It's all about hockey. Off ice #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz