Rozdział 27. Aurora.

60 1 0
                                    

*Iris*

Jak sparaliżowana stałam i obserwowałam małą dziewczynkę, bawiącą się po cichutku w kącie biura.
Czarne włosy układające się w fale sięgają do drobnych ramion, mały prosty nosek, pełne różowe wargi, znamię na szyi przypominające serce.
Ona... wygląda jak Apollo.
To jest namiastka mojego brata.

Serce ścisnęło mi się w piersi gdy dostrzegłam jej poprzecierane i wyblakłe ubrania.
Piekące łzy zatańczyły mi w oczach, a stopy jakby wtopiły się w drewniany parkiet.
-Wejdźcie śmiało, zapraszam - tęga kobieta wstała zza biurka, zapraszając nas gestem ręki.
Na jej słowa dziewczynka uniosła głowę znad klocków, z których budowała... dom.
Budowała pieprzony dom bo nie miała własnego!

Jej spojrzenie prześlizgnęło się pospiesznie po moich towarzyszach by ostatecznie spocząć na mnie. Oczy, zielone oczy, rozświetliły się iskierkami identycznie jak działo się u jej ojca i nie spuszczając ze mnie wzroku wstała pospiesznie po czym podbiegła prosto do mnie.
Instynktownie ukucnęłam a mała wpadła mi prosto w ramiona z impetem który o mało nie posłał nas na podłogę.
Otoczyłam ją niepewnie ramionami gdy jej ciekawskie rączki powędrowały do moich włosów.
Pogładziła je po czym zbadała moją twarz. Jednym palcem przejechała po moim nosie trącając kolczyk, dotknęła brwi i powiek, policzków i przyłożyła go do znamienia na szyi.
Identycznego jak to, które miał Apollo a teraz ta mała istotka, jednak moje jest teraz ledwo widoczne.
-Wyglądasz jak mój tatuś - do moich uszu dotarł ledwie słyszalny szept.
Przełknęłam szloch zbierający mi się w gardle.
-Ty też wyglądasz jak on - odpowiedziałam równie cicho.

Dookoła nas panowała cisza. Nikt nie miał odwagi nam przeszkodzić.
-Jak masz na imię? - zdobyłam się na odwagę by ponownie się odezwać.
-Ja .. - urwała i obejrzała się przez ramię na dyrektorkę - Nie wiem.
Zmarszczyłam brwi. Nie wie jak ma na imię?
W ostatniej chwili powstrzymałam bluzgi cisnące mi się na język.
Wyprostowałam się i wbiłam ostre jak żyleta spojrzenie w kobietę za biurkiem.
-To jakiś chory żart? - warknęłam.
-Dziewczynka nie ma nadanego imienia. Matka nazywała ją słoneczkiem. -wzruszyła ramionami.

Ona. Kurwa. Wzruszyła ramionami.

-Jakim cudem? Tak w ogóle można?
-Może wezwę opiekunkę niech odprowadzi ją do saloniku a my porozmawiamy. - odparła z westchnieniem.
-Nie! - krzyknęła mała i złapała się kurczowo moich nóg.
Oderwałam ręce dziewczynki od swoich nóg i podniosłam ją w górę. Posadziłam ją sobie na biodro, a on oplotła mnie niczym bluszcz.
Podeszłam do drewnianego krzesła stojącego przy biurku napotykając spojrzenie Ann i mojego chłopaka. Annie gdyby mogła spaliłaby to miejsce w kolejnej sekundzie, za to Yngve wydawał się jednocześnie smutny i rozczulony.
Odsunął mi krzesło, uśmiechnęłam się lekko w podziękowaniu i usiadłam sadzając dziewczynkę na kolanach.
Blondyn stanął za mną i położył dłonie na moich rozdygotanych z emocji ramionach.
-Matka nie nadała imienia dziecku. We wszystkich sprawach sądowych widnieje jedynie nazwisko pani brata, które dziewczynka otrzymała po przyjęciu przez niego ojcostwa.

Przymknęłam powieki i mocniej przytuliłam do siebie bratanicę.
To jest, kurwa, okropne.
Przez moje ciało przebiegł dreszcz a w głowie usłyszałam ledwie wyraźny szept.
Nachyliłam się wprost do jej ucha i powiedziałam tak by nie usłyszał tego nikt prócz jej:
-Aurora
Mała podniosła głowę i posłała mi rozpromienione spojrzenie, pokiwała gorączkowo głową na znak zgody.
-Aurora - powtórzyłam głośno i stanowczo -Ma na imię Aurora.

Obejrzałam się przez ramię by napotkać oczy Yngve, które świeciły się teraz jak neony.

Przez całą rozmowę Rora nie poluźniła kurczowego uchwytu na mojej szyi.
Jakby bała się..
Że ja też ją zostawię.
Gdy tylko to sobie uświadomiłam zrobiło mi się niedobrze, żołądek ścisnął się nieprzyjemnie.
-Chcę ją zabrać jak najszybciej się da, Dreo. - powiedziałam szorstko w stronę dyrektorki uprzednio odczytując imię z plakietki na biurku.
-Dobrze, postaramy się i..
-Chcę ją zabrać jeszcze dziś - odtrąciłam kolejne puste słowa jakie miały szansę wypłynąć z jej ust, po czym powtórzyłam z naciskiem, spoglądając na Ann - Dziś.

It's all about hockey. Off ice #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz