Rozdział 25. Wiem jaką podejmę decyzję.

61 2 0
                                    

*Iris*

Mimo późnej godziny, ponieważ w Grecji jest godzina do przodu a u nas właśnie wybiła północ, oddzwaniam do Ann.
Kroczę po mieszkaniu w kółko.
Nerwy rozsadzają mnie od środka.
Z każdym kolejnym sygnałem moja frustracja rośnie.
-Iris nareszcie! - wcale nie brzmi na zaspaną.
-Był mecz i wróciliśmy późno, dopiero miałam okazję zajrzeć do telefonu. - przymykam powieki, po co ja się jej tłumaczę...- Coś się stało?
-Stało się kurwa! Dużo się stało! - sapie i już wiem, że jest wściekła - Czekam właśnie na samolot. Dosłownie za dziesięć minut otwierają bramki. To nie jest sprawa na telefon. Będę nad ranem i czeka nas zajebiście poważna rozmowa.
-To nie mogłaś poczekać i po prostu tu przylecieć?! - wplątuje palce we włosy i ciągnę za nie- Teraz nie zasnę!
-Jakbym przyjechała to wywaliłabyś mnie za drzwi zanim zrobiłabym chociaż krok do przodu. - warczy.
-No i racja. - mamroczę pod nosem, odrząkuję i mówię nerwowym tonem - Będziesz w Malmö około 4 tak?
-Tak.
-Przyjedź od razu. Doskonale wiesz, że i tak teraz już nie będę w stanie zasnąć.
-Do zobaczenia.
-Do zo.

Annie rozłącza się a ja podchodzę do okna za którym rozpościera się widok na tętniące nocnym życiem Malmö. Z głośnym westchnieniem opadam na kolana i przyciskam czoło do zimnej szyby.
-Boisz się o co może chodzić prawda? - Yngve siada obok mnie.
Opiera się plecami o okno i wwierca się we mnie spojrzeniem.
Przytakuję lekko i gramolę się mu na kolana.
Jego dotyk leczy. Łagodzi wszystkie smutki i odgania troski.
Głaszcze mnie jedną ręką po plecach a drugą kładzie na kolanach.
Opieram głowę o silne ramię i wzdycham kojący zapach męskiego ciała.
Siedzimy przytuleni aż z zamyślenia wyrywa nas ciche pukanie do drzwi.
Wstaje i powłóczę nogami żeby otworzyć.
Uchylam drzwi, wpuszczam rudowłosą, która już swoją miną nie napawa mnie optymizmem.
Siada na krańcu fotela, unosi ręce by rozmasować skronie po czym wyciąga z torby białą teczkę i rzuca ją na stolik.

Patrzę to na nią, to na pakunek.
-Co to jest? - ciszę przerywa Ygi.
-Coś co nieźle namiesza w waszym życiu. - odpowiada sucho.
-Przerażasz mnie kobieto - wtrącam i opadam na wypoczynek, idealnie na przeciwko niej.
Bez słowa sięga po teczkę i wyciąga z niej stos dokumentów.
-Potwierdzenie ojcostwa - rzuca pierwszą kartkę na stół - Zrzeczenie praw rodzicielskich przez ojca - rzuca kolejną - Akt urodzenia- kolejna kartka dołącza do poprzednich, a moje serce powoli gubi rytm - Alimenty, Akt zgonu ojca, Wniosek z prośbą o odnalezienie krewnych ze strony ojca - niedbale rzucone na stół kartki wypalają dziurę w moim sercu - I na sam koniec zrzeczenie praw rodzicielskich przez matkę
, potwierdzenie braku żyjących krewnych ze strony matki i Dokument potwierdzający umieszczenie dziecka w placówce opiekuńczo-wychowawczej.

Patrzę pustym wzrokiem na dokumenty.
Na większości z nich widnieją dane Apolla.
Czerń zasnuwa mi obraz, mam wrażenie że zaraz zemdleję.
-Pierdolę muszę to rozchodzić - podrywam się z siedziska i zaczynam nerwowy spacer po mieszkaniu.
Echo kroków niesie się prawdopodobnie po całym budynku, ale chwilowo mam to głęboko w dupie.
Słyszę głosy Yngve i Annie, które brzmią jakby dobiegały zza ściany. Nie rozumiem ani słowa, które opuszcza ich usta.

Apollo miał dziecko? Nic mi nie powiedział?
Przecież byłam jego jedyną rodziną..

Razem z tą myślą wraca do mnie jasność umysłu.
-Przecież ja jestem jedyną krewną Apolla! - przy każdym słowie łamie mi się głos.
-Zgadza się - przytakuje rudowłosa.
-Czyli co to znaczy?! - spanikowana przeskakuję spojrzeniem między nimi.
-Że albo weźmiesz to dziecko albo zostanie w domu dziecka. - oznajmia Yngve i podchodzi do mnie.
Więzi mnie w ciasnym uścisku, co pomaga mi nieznacznie uspokoić pędzące z prędkością światła myśli.
-Ygi potrzebuje twojego koca - kiwam głową jak zabawkowy piesek.

Ułożyłam się płasko na kanapie i narzuciłam na siebie dziesięciokilogramowy materiał.

*Yngve*

Nie okłamię was. Z resztą już wiecie, że marny ze mnie kłamca.
To co usłyszałem od rudej było niczym cios prosto w splot słoneczny.
I chociaż nie było mi dane poznać brata Iris, w przeciwieństwie do nich dwóch to też poczułem się lekko zraniony.
Ale tylko lekko.

Dziecko...
Oni chcą, żeby Iris wzięła pod opiekę swoją bratanicę o której nie miała pojęcia przez... chwila! Właściwie nawet nie doczytaliśmy ile ta dziecina ma lat. Ani nawet czy to chłopiec czy dziewczynka.

Iris leży pod kołdrą obciążeniową i stosuje ćwiczenia oddechowe. Zaczęła ją ogarniać panika.
Co dziwne. Sam nic takiego nie czuję.
Gdyby tylko chciała zaadoptować tego malca, nie mam nic przeciwko. Uwielbiam dzieci i marzę by mieć gromadkę własnych.
Ha! Jasne. Wiem co sobie myślicie.
Tak. Mam spektrum i tak, chcę być tatą.
Możecie mi skoczyć.
Mam problem z ludźmi, racja. Ale to w końcu byliby moi ludzie. A moi ludzie działają na mnie nawet lepiej od najbardziej skutecznych form terapii.

Jeśli nie będzie chciała wprowadzić tej małej istoty do naszego życia, nie będę nalegał choć podejrzewam, że byłoby mi przykro.
Wiem, że nie będę na nią naciskał. Decyzja musi wyjść od niej.

Sięgam po dokumenty i wertuję je w poszukiwaniu pożądanych przeze mnie informacji.

Dziewczynka.
Lat: 3

Idealnie dogadałaby się z Idą!
Uśmiecham się pod nosem, a gdy unoszę wzrok napotykam spojrzenie rudej.
Patrzy na mnie z niekrytą ciekawością.
Unosi brew i wskazuje brodą na dokumenty, a później na mnie.
Doskonale rozumiem to nieme pytanie.
Potakuję lekko i wzruszam ramionami, przekrzywiam głowę w stronę mojej dziewczyny.

Annie kiwa głową.
Wiem, że rozumie.
Rozumie, że czekam na decyzję Iris.
Bo choć ten krok obróciłby nasze życie o sto osiemdziesiąt stopni i najpewniej wystawiłby nasz związek na próbę, to wiem, że gdy tylko powie słowo, stanę na wysokości zadania by dać im obu szczęśliwy i pełen miłości dom.

*Iris*

Leżałam pod kocem tak długo, że gdy wreszcie postanawiam wstać - za oknem już wstaje słońce. Niebo rozświetla się paletą różów i żółci.
Na niebie nie widać ani jednej chmurki pomimo że zawitała już do nas zima.

Wstaję ciesząc się uczuciem lekkości.
Podchodzę do okna i przez chwilę wlepiam spojrzenie w słońce wynurzające się nieśmiało zza budynków.
Wracam i zgarniam ze stolika dokumenty.
Czytam pospiesznie.
Serce za moment wyskoczy mi z piersi.
Zerkam szybko na Yngve, a on uśmiecha się łagodnie dzięki czemu już wiem jaką podejmę decyzję.

Biorę głęboki wdech przez nos i wypuszczam powietrze ustami.
-Chcę ją poznać a później zabrać do domu.

It's all about hockey. Off ice #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz