Rozdział 33. Przykro mi panie Söderström.

60 5 1
                                    

Hej! Zapraszam Was do zapoznania się z historią Gunnara i Cari, w nowej opowieści pt. „You promise?". Buziaki!

*Iris*

*czwartek*

Yngve dzisiaj ma wolne więc możemy nareszcie spędzić w trójkę cały dzień.
Mam cholerne wyrzuty sumienia, że ukrywam przed nim cokolwiek, ale nie dowie się póki nie załatwię najważniejszych punktów z listy, którą przygotowałam już jakiś czas temu.

Ann przyszła wczoraj wieczorem wręczyć nam ostatnie dokumenty, a dokładniej pozwolenia na pobyt dla mnie i Aurory.
-Wyjeżdżam jutro z samego rana - uśmiechnęła się jednym kącikiem ust - Mam nadzieję, że wiesz..., że możesz zawsze i z każdym problemem się do mnie odezwać tak? - nieśmiało ujęła moje ręce, a moje serce ścisnęło się boleśnie.
-Jestem ci wdzięczna Annie, nie wiem czy kiedykolwiek zdołam ci wystarczająco podziękować za to co dla nas zrobiłaś. - objęłam ją i usłyszałam jak wypuszcza z ulgą powietrze przez usta - Byłam zła, ba! wściekła! że się nie odzywałaś ale Anax wszystko mi wytłumaczył... oh Ann dlaczego po prostu do mnie nie zadzwoniłaś? - prostuję się i ocieram łzy, które zebrały się w kącikach jej oczu - Przyleciałabym do ciebie.
- Wiem i dlatego unikałam kontaktu z tobą, w internecie trąbili o waszym związku i jeszcze ta afera z jego chorobą, nie chciałam cię stąd wyciągać bo to przy jego boku byłaś potrzebna.
-Uważam, że moja przyjaciółka która została zgwałcona i pobita przez klienta byłaby ważniejsza... - warczę przez zęby.
-Zgadzam się - za moimi plecami stanął Yngve.
-Wsadziliśmy go do więzienia w przeciągu trzech tygodni - wyznała drżącym głosem i przymknęła powieki.
-Masz odpowiadać na moje wiadomości i telefony bo jak nie to się do ciebie przejadę i pożałujesz. - przyciągnęłam ją do siebie i przytuliłam z całych sił gdy ona tylko przytaknęła.

-Jak my mamy zamiar zmieścić tutaj całą drużynę Iris ?- jęczy Yngve.
Aurora bawi się w pokoju a my zabraliśmy się za przyszykowanie obiadu. Zaczęłam interesować się kuchniami świata, więc dzisiaj na obiad serwujemy smażony ryż z warzywami i kurczakiem w panko.
-Nie marudź - uderzam go biodrem, na co on kręci głową.
Przyciąga mnie do siebie i popycha tak, że sekundę później moje plecy przylegają do ściany.
Wpija się w moje wargi z zachłannością.
Nasze języki wirują wokół siebie w głodnym pocałunku, przygryza moją dolną wargę czym wyrywa z mojego gardła jęk podniecenia.
Zarzucam mu ręce na szyję i przyciągam jeszcze bliżej, a on przyciska do mnie swoje biodra.
Od razu czuję jak jego twardy członek napiera na mój brzuch przez warstwy ubrań, a to sprawia że w moim podbrzuszu rozpętuje się burza. Lekko bolesna.
Zaciskam uda, lecz niestety to nie pomaga - wręcz przeciwnie.
Yngve mruczy w moje usta, ale odsuwa się i opiera czołem o moje czoło.
-Tak bardzo potrzebuję poczuć cię na sobie - szepcze, a ja w odpowiedzi wydaję z siebie jedynie zbolały jęk - Ale Rorka jest za ścianą i w każdej chwili może tu przyjść.
-Wiem - mamroczę - Czemu nigdy nikt nie mówi, że dzieci to najskuteczniejsza antykoncepcja co?
-Położę ją dzisiaj wcześniej spać.
-Powodzenia - prycham i odpycham go od siebie.
Na prawdę nie chcę wyjść na samolubną jednak to już ponad tydzień odkąd ostatni raz choćby się dotykaliśmy.
-Hej co jest? -Ygi łapie mnie gdy tylko się odwracam tyłem i przyciska do siebie tak, że całym ciałem przylegam do niego.
Wzdycham ciężko.
-Nic. Po prostu- opieram głowę o jego klatę - Nie spodziewałam się, że nie będziemy mieć już czasu tylko dla siebie.
-Wiem kochanie - szepcze w moje włosy i całuje mnie w czubek głowy - Wiem. Ale poradzimy sobie. Nie wymagajmy od siebie za dużo, musimy się przyzwyczaić i wejść w rytm z opieką nad nią. A już niedługo rusza rekrutacja do förskoleklass.
-Łatwo się dostać do publicznego przedszkola? - dopytuję.
-Nie. Dlatego pójdzie do prywatnego.
-Ale...ale.. opłaty..
-Jesteś urocza jak zapominasz, że jestem bogaty - nachyla się i cmoka mnie w czoło, a jego usta rozciągają się w czarującym uśmiechu.

Po obiedzie wstaję od stołu i od razu siadam z powrotem. Przed oczami migają mi ciemne plamki, a w podbrzuszu zaczyna rozwijać się przeszywający ból.
-Co się dzieje? - Yngve zrywa się z krzesła i przykuca przede mną.
-Słabo mi - szepczę ledwo słyszalnie, ból brzucha rozwija się szybko, a moment później czerń obejmuje całe moje pole widzenia.

*Yngve*

Iris mdleje, a mnie ogarnia panika. Łapię ją zanim spadnie z krzesła i zwracam się do Aurory.
-Rorka - odchrząkuję szybko - Chcesz pójść do cioci Freji i pobawić się z Idą?
-Tak! - krzyczy i biegnie założyć buty.

Pospiesznie wyszarpuję telefon z kieszeni i wybieram numer do żony Winclera.
-Cze..
-Freja przyjdź proszę po Aurorę - mój głos brzmi słabo i załamuje się.
-Już idę.
Rozłącza się, a ja jestem wdzięczny, że nie drąży.
Zsuwam kobietę z krzesła i układam się z nią na podłodze. Czuję, że oddycha ale muszę ją zabrać do szpitala.

Minutę później wpada do mojego mieszkania bez pukania a jej wzrok od razu spada na mnie, a następnie na Iris leżącą bezwładnie na moich kolanach.
-Co się stało?! - szepcze.
-Nie wiem ona.. - głos odmawia mi posłuszeństwa - Ona zemdlała, mówiła że jej słabo.
-Zabierasz ją do szpitala? - kiwam głową, a ona lustruje ciało Iris uważnym spojrzeniem- Yngve..
-Co? - wypluwam.
-Ona krwawi... - wskazuje palcem na nogi mojej kobiety.
Patrzę w dół i widzę jak pod nią tworzy się kałuża krwi.
-O boże - sapię.
Freja nakazuje mi zadzwonić gdy cokolwiek będzie wiadomo i biegnie po Aurorę.
Wynosi ją na rękach z mieszkania, a ja podnoszę Iris, łapię klucze od samochodu i biegnę z nią na parking.

Nigdy nie łamałem przepisów drogowych, mało kto tutaj to robi.
Ale w tym przypadku pokonanie dziesięciominutowej drogi zajmuje mi zaledwie pięć minut.
Iris nie odzyskała przytomności, a ja staram się nie panikować. Na prawdę się kurwa staram!
Podnoszę ją z siedzenia i rejestruję plamę krwi na siedzeniu.
Przełykam ślinę i biegnę z nią do środka.

-Pomocy! - wydzieram się po przekroczeniu wejścia.
Kolejny raz jestem szczęśliwy z bycia sławnym, bo już po chwili jestem otoczony przez lekarzy i pielęgniarki.
Zabierają mi ją, a ja zostaję sam w pustym korytarzu.
Obserwuję jak drzwi do sali badań zamykają się za nimi.
Opadam na krzesło w poczekalni i chowam twarz w dłoniach. Łzy szczypią mnie pod powiekami, ale zanim udaje mi się nad nimi zapanować - one od tak spływają mi po policzkach.

Dwie godziny później nareszcie wychodzi lekarz, który zabierał ode mnie Iris.
-Panie Söderström, zapraszam do gabinetu. - jego głos brzmi tak.. współczująco...
-Ona żyje prawda? - wypalam.
-Żyje. - odpowiada krótko i wskazuje na drzwi, za którymi za pewne znajduje się właśnie jego gabinet.
Siadam na plastikowym krzesełku i czekam.

-Pańska partnerka śpi, musieliśmy wykonać zabieg..
-Jaki zabieg? - przerywam mu, ale nie wydaje się urażony. Przysięgam jeśli po wszystkim poprosi mnie o autograf to go rozszarpię.
-Łyżeczkowanie.
-Nie rozumiem. - wyznaję i rozkładam bezradnie ręce.
-Przykro mi panie Söderström, pacjentka poroniła.
Huczy mi w uszach.
Poroniła?
Iris była w ciąży?
Mój oddech przyspiesza, a niedawno wyschnięte policzki na nowo wilgotnieją.

It's all about hockey. Off ice #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz