Rozdział 26. Razem?

62 3 0
                                    

*Iris*

-Lecę z wami - oświadcza Yngve gdy ja jestem zajęta pakowaniem torby.
-Masz jutro mecz. - prostuję się i gromię go wzrokiem.
-Gunnar jest świetny. Poradzą sobie - wzrusza ramionami.
-Nie wiem ile czasu tam będę - szepczę.
-Co masz na myśli?
-To może potrwać w najlepszym wypadku parę dni a w najgorszym nawet kilka tygodni - wtrąca Annie -Nie do końca wiem czego będzie oczekiwać ośrodek, wolałam najpierw skontaktować się z wami od razu gdy dostarczono mi te dokumenty.
-Lecę. Z. Wami. - warczy blondyn kładąc nacisk na każde słowo z osobna i łapie mnie za ręce.
Upuszczam koszulę, którą trzymałam i stajemy na przeciwko siebie.
Walczymy ze sobą na spojrzenia.

Jasne, chciałabym żeby poleciał ze mną ale nie mogę go o to poprosić. W najgorszym przypadku ominie go nawet osiem meczy.
Przymykam powieki i staram się nie rozpłakać.
Apollo nie żyje.
Miał dziecko, które przede mną zataił.
Matka tej dziewczynki wyrzekła się praw i na mnie spadła cała odpowiedzialność.
Uwielbiam dzieci i podjęcie decyzji zajęło mi ledwie parę godzin, ale chyba rozumiecie, że to dość sporo jak na jeden raz?

Czuję ciepłe dłonie na policzkach lecz nie otwieram oczu.

-Dam wam chwilę - słyszę głos Annie i cichnący odgłos kroków.
-Iris. Jadę tam z tobą. Nie powiedziałem ci tego wprost ale żebyśmy mieli jasność, ja chcę być tego częścią. Nie zostawię cię samej! Kurwa! - sapie - Kocham cię kobieto! - mówi żarliwie- Chcę do końca życia nazywać cię swoją, chcę dzielić z tobą moje nazwisko, chcę mieć z tobą gromadkę dzieci. Chcę żebyśmy razem wzięli tą dziewczynkę do domu. Zamieszkajmy razem. W trójkę. O ile tego chcesz.. - ostatnie zdanie wypowiada ledwie słyszalnie.

Na tą deklarację w moim wnętrzu rozpętała się istna burza.
Stado motyli w moim brzuchu poderwało się do lotu i właśnie kotłują się w nim jak w małej klatce.
Serce galopuje a w głowie pojawiają się obrazki przedstawiające nas i małego człowieka, a może nawet więcej niż jednego.

Otwieram oczy i z głębokim westchnieniem uginam się.
-Dobrze.
-Razem?
-Razem.

Splatamy nasze dłonie i obdarzamy nieśmiałymi uśmiechami.

Po sześciogodzinnym locie wychodzimy na ciepłe zimowe powietrze. Ateny przywitały nas piętnastostopniową, słoneczną aurą.
Yngve od razu zrzucił z ramion marynarkę.
Nie mam pojęcia jakim cudem przekonał Hansa, żeby dał mu tyle wolnego.
Kroczy dumnie po mojej prawej stronie, odziany w białe lniane spodnie i błękitną koszulę oraz standardowo mokasyny. Rękawy koszuli podwinął do łokci ukazując czarne wzory na przedramionach, włosy zebrał w maleńkiego koczka na czubku głowy.

Po lewej stronie idzie Annie.
W eleganckiej czarnej sukience i wysokich czerwonych szpilkach. Rude loki ma upięte w schludny, niski kok a na twarzy perfekcyjny makijaż.

A po środku ja.
W swoich czarnych legginsach, wyciągniętym t-shircie z plamą po pomidorze który wyleciał mi z kanapki w samolocie oraz białych buffalo i potarganych włosach wyglądam przy nich jak bezdomna.
Ale nie oszukujmy się. Kto miałby ochotę lecieć samolotem ubrany jak na spotkanie z samą prezydentową Sakielaropulu?
Na pewno nie ja.
W bagażu podręcznym mam kilka wyjściowych zestawów a buty pożyczę od Ann, ponieważ na szczęście mamy ten sam rozmiar.
Szkoda, że nie zmieściłabym się w jej ubrania, bo szafa pęka w szwach od eleganckich ubrań, jak z resztą przystało na prawniczkę.
Annie może szczycić się figurą modelki w rozmiarze xs a ja, no cóż, bliżej mi raczej do rozmiaru m/l.

Po wyjściu z budynku od razu wychwytuję wzrokiem kanarkowe BMW x1.
Przystaję przy aucie i kładę dłoń na lśniącej masce, fala wspomnień przepływa przez umysł powodując ból.
Próbuję zwalczyć piekące łzy i unoszę spojrzenie w kierunku błękitnego nieba.

It's all about hockey. Off ice #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz