ROZDZIAŁ 27

76 5 0
                                    

Wszystko działo się niczym w zwolnionym tempie. Jak za mgłą widziałam, gdy w którymś momencie otwierane drzwi pokoju z hukiem uderzyły o ścianę, odbijając się od niej z wielką mocą. Do środka wpadła Alicia, skanując pomieszczenie. Jej skonfundowane spojrzenie padło na moją rozsypującą się w emocjach twarz, a zaraz potem skierował się na trzymaną przeze mnie ciasno dziewczynę. Natychmiast rozszerzyła oczy w szoku, po czym zaczęła krzyczeć do kogoś z zewnątrz. Przez szum w uszach nie słyszałam dokładnie, co mówiła, lecz zaraz po tym do środka wpadła jedna z pielęgniarek oraz biegnący za nią dwaj mężczyźni ubrani na biało. Kobieta wsparła się przy mnie na kolanach, przejmując ode mnie bezwładną Samanthę. Przez obecność tylu osób zrobiło się niemałe zamieszanie, a ja niczym przykuta do podłogi, nie mogłam się podnieść, by umożliwić im lepszy dostęp do pacjentki. Wpatrywałam się w swoje ręce, które nadal ściskały zdjętą z szyi dziewczyny linkę, na zmianę kierując wzrok na swoją podopieczną. Nieustające łzy skapywały mi na podkurczone nogi, które drżały niekontrolowanie. Ktoś krzyczał, chyba wydając polecenia, Alicia stojąca po drugiej stronie zdarzenia również trzęsącymi się rękami przykładała telefon do ucha, najpewniej do kogoś dzwoniąc. Nagle z czterech osób zrobiło się ich znacznie więcej. Wszyscy pochylali się nad Samanthą, ze wszystkich sił starając się ją ratować. Obróciłam głowę ku drzwiom, dostrzegając zarysy innych sylwetek. Czarne włosy, jedna niska, druga wysoka. Zapewne przypomniałam obraz czystej nędzy i rozpaczy, jednak nie dochodziła do mnie rzeczywistość. Czułam się, jakby ktoś uderzył mnie w głowę kijem bejsbolowym, wprowadzając w stan ogólnej dezorientacji. Przymknęłam oczy, starając się wrócić do normalności.

Ktoś płakał, może to byłam ja ?

W pewnym momencie poczułam na barkach stalowy uścisk. Ktoś chwycił mnie pod ramiona i sprawnie uniósł, oddalając od pracujących w szaleńczym tempie medyków. Upuściłam rzemyk. Zdrętwiałe nogi odmówiły posłuszeństwa, kiedy chciałam samodzielnie ustać. Osunęłam się na trzymająca mnie osobę. Obróciła mnie w swoją stronę, a ja po raz pierwszy od wydawało mi się, że dawna, dostrzegłam wyraźne czarne oczy. Nie mogłam ich pomylić z nikim innym. Dłonie Riosa podtrzymywały mnie w pionie, a on ruszając ustami, mówił do mnie.

Ktoś mnie wołał ?

Zmarszczone brwi chłopaka wyrażały skupienie, tak jak cała jego twarz. Jedną ręką oplótł mnie w talii, zaś drugą ułożył na moim karku, mocniej go ściskając. Był spięty. Ten impuls wysłany do rdzenia pozwolił mi zaczerpnąć powietrza.

Wszystko nagle stało się wyraźne. Teraz już głośne polecenia wydawane przez pielęgniarkę, rozmowę telefoniczną Alici oraz szloch, który należał do mnie.

- Octavia - wreszcie byłam w stanie usłyszeć głos Riosa, który siłą wyprowadzał mnie z pomieszczenia. Znajdując się już w korytarzu, chłopak na powrót zwrócił się do mnie, oparł mnie o ścianę i chwycił w zimne dłonie moją twarz - Octavia, oddychaj.

Co za zbieg okoliczności, zbyt często słyszałam te słowa w tym budynku.

Wpatrywałam się w Riosa, szukając ratunku. Cały żal, jaki do niego skrawałam, wyparował. Potrzebowałam, żeby ktoś powiedział mi, że to wszystko mi się wydawało. Że wcale nie znalazłam swojej pacjentki martwej w jej pokoju. Że nie trzymałam jej zimnego ciała, prosząc kogoś z góry o pomoc. Jego niewyrażające niczego oczy uziemiały mnie w miejscu, uspokajając oddech i rozszalałe serce. Harmider dochodzący z pokoju obok stopniowo się wyciszał, tak samo jak wszyscy wokół. Ile czasu minęło odkąd otworzyłam te cholerne drzwi ? Dopiero teraz wyłapałam obecność Cadena, Cassie, Devona i Nixona obok. Całą grupą stali pośrodku korytarza. Chłopacy mieli kamienne twarze, zaś Cassie stała z załzawionymi oczami, rzując w zębach wargę. Dopiero ocknęłam się, jak blisko stałam chłopaka, trzymając jego bluzę między palcami. Zdjęłam dłonie z Riosa i utworzyłam dystans, czując narastający dyskomfort.

Poisoned MindsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz