Rozdział 5

129 6 0
                                    

Jestem załamana. Uległam mu.

„Ale za dwa tygodnie wracam do was" – wysyłam wiadomość do przyjaciółek, próbując przekonać siebie, że naprawdę wytrzymam tylko te dwa tygodnie. Tylko czternaście dni, które szybko miną. Potem wrócę do Lizbony, do mojego prawdziwego życia.

Dziś, zgodnie z naszą „ugodą", zaczynam pierwszy dzień stażu w kancelarii Pierce'a. Jak to brzmi... „ugoda." Jakby chodziło o jakiś oficjalny dokument, a nie o moje życie. Wyobrażam sobie już kolejne dni w ciasnych korytarzach wypełnionych ludźmi w idealnie dopasowanych garniturach i krawatach, co wywołuje we mnie falę niepokoju, ale staram się opanować. Dwa tygodnie. To wszystko, a potem będę wolna.

Ubrałam się zgodnie z radami mamy – czarna ołówkowa spódnica, biała koszula i klasyczne szpilki. Włosy upięłam w ciasny kok, który wygląda na bardziej profesjonalny, choć w Lizbonie nigdy nie nosiłam ich w taki sposób. W Portugalii prawnicy na co dzień mają bardziej swobodny styl. Ale tutaj... tutaj wszystko zdaje się rządzić własnymi, sztywnymi zasadami.

Kiedy docieram do budynku, zatrzymuję się na chwilę, spoglądając na przeszkloną fasadę nowoczesnego wieżowca, który lśni w porannym słońcu. Kancelaria Pierce'a mieści się na jednym z najwyższych pięter, a widok na miasto, choć imponujący, nie przynosi mi ukojenia. W środku budynek jest równie elegancki – marmurowe posadzki, minimalistyczne wykończenia, wszystko tak nienagannie wystylizowane, że czuję się, jakbym wkroczyła na scenę.

Wchodzę do windy i naciskam przycisk z numerem piętra. Drzwi zamykają się cicho, a ja łapię oddech, próbując opanować kołatanie serca. To tylko dwa tygodnie, powtarzam sobie w myślach.

Docieram na trzydzieste drugie piętro. Drzwi windy rozsuwają się, a moim oczom ukazuje się zupełnie inny świat. Przestronne, jasne pomieszczenie z minimalistycznym wystrojem – wielkie, centralne biurko, za którym siedzi smukła blondynka o nienagannym wyglądzie, białe ściany, ciche oświetlenie, wszystko tak sterylne i eleganckie, że czuję się tu nieco obco. Po prawej stronie dostrzegam rząd pustych, szarych foteli, za którymi ciągną się długie korytarze o mlecznych ścianach, prowadzące w głąb biur.

– Dzień dobry, nazywam się Charlotte Harrington... – zaczynam, choć mój głos brzmi delikatnie, jakby z odrobiną wahania.

Blondynka podnosi wzrok i od razu na jej twarzy pojawia się wyćwiczony uśmiech. – Ach, tak, dzień dobry. Prezes już na panią czeka w swoim gabinecie.

Skinęłam głową, a kobieta wstała i bez słowa poprowadziła mnie jednym z mlecznych korytarzy. Ciche kroki odbijają się echem, a moje myśli wirują w głowie. To dopiero pierwszy dzień, a już czuję ciężar oczekiwań. Wkrótce stajemy przed wielkimi, masywnymi drzwiami, na których widnieje elegancka tabliczka z grawerem: „Pierce James."

Blondynka puka delikatnie i uchyla drzwi, wchodząc na moment do środka. – Szefie, przyszła panienka Harrington.

– Proszę, niech wejdzie – odpowiada męski głos zza drzwi, niski i spokojny, choć słyszę w nim nutę stanowczości.

Drzwi rozsuwa się szerzej, a ja wchodzę do środka. Pomieszczenie wygląda zupełnie inaczej niż nowoczesna przestrzeń na zewnątrz. Gabinet wypełnia masywne, mahoniowe drewno – ogromne biurko, ciężkie regały pełne oprawionych książek, skórzane fotele. W kontraście do sterylnego biura kancelarii, to wnętrze sprawia wrażenie bardziej przytulnego, choć wywołuje również pewną powagę.

– Dzień dobry – mówię, starając się zachować profesjonalizm, choć wewnątrz czuję lekkie napięcie.

James Pierce uśmiecha się lekko zza biurka, jego spojrzenie przenikliwe i spokojne. Wysoki, o szpakowatych włosach i eleganckim garniturze, sprawia wrażenie człowieka, który dobrze wie, jak osiągnąć to, czego chce.

BEZ SPRZECIWUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz