Rozdział 22

106 5 1
                                    

W drodze powrotnej do domu obserwuję mamę, która, odkąd tylko wsiedliśmy do samochodu, wygląda na przygaszoną. To zupełnie inna twarz niż ta, którą miała u dziadków, gdzie śmiała się głośno, żartowała i pozwalała sobie na chwilę prawdziwego luzu. Teraz siedzi obok mnie, cicho wpatrując się w mijany krajobraz, jakby myślami była gdzieś daleko, gdzieś, gdzie czuje się swobodnie i bezpiecznie.

To nie pierwszy raz, gdy widzę ją w takim stanie. Dom rodziców zawsze był dla niej miejscem ucieczki – miejscem, w którym nie musiała spełniać cudzych oczekiwań i gdzie nikt nie wymagał, by była idealną żoną czy matką. Teraz, gdy wracamy do rzeczywistości, widzę, jak z każdą minutą coś w niej gaśnie. To, jak zmienia się w drodze do domu, jest niemal namacalne. Jej uśmiech sprzed kilku godzin powoli zamienia się w twardy wyraz twarzy, tak dobrze znany wszystkim na co dzień.

Patrzę na nią, zastanawiając się, ile z tego jest świadome, a ile po prostu jest efektem lat dostosowywania się do roli, jaką narzuciło jej życie. Myślę o tym, jak sama zmieniam się w domu rodziców, próbując sprostać ich oczekiwaniom. Zawsze się nad tym zastanawiałam – nad tym, ile w niej autentyczności, a ile zwykłego przyzwyczajenia do tej „maski".

– Dobrze się czujesz, mamo? – pytam cicho, przerywając panującą ciszę.

– Tak, córeczko, wszystko dobrze – odpowiada, choć jej głos jest stłumiony. Po chwili dodaje: – U dziadków jest inaczej, prawda?

Kiwnęłam głową, bo co mogłam więcej powiedzieć?

– Lubię tam przebywać, ale... no nic, cieszę się, że wracamy do domu – mówi mama, uśmiechając się lekko, jakby chciała mnie przekonać, że wszystko jest w porządku. – Mam tyle spraw do ogarnięcia. Dziś sobota, czas nadrabiania zaległości.

– Wybieracie się gdzieś z tatą? – pytam, chcąc wyciągnąć ją z tego przygaszonego nastroju.

– Tak, właśnie napisał, że jesteśmy zaproszeni na drinka do gubernatora – odpowiada z uśmiechem, choć jego ciepło nie sięga jej oczu.

– To miło, spędzicie razem czas – mówię, szukając czegoś pozytywnego w tej rozmowie.

Mama spogląda na mnie z nadzieją, ale jest w tym coś nieuchwytnego, jakby potrzebowała mnie upewnić, że te spotkania wciąż mają znaczenie.

– Mam nadzieję – dodaje po chwili ciszy.

Mama naprawdę nie jest zła. Jest osobą dobrą, kochaną i pełną ciepła. Zawsze stara się, abyśmy byli szczęśliwi, aby nasz dom był miejscem, do którego chce się wracać. Ale czasem... czasem dostrzegam, że jest zagubiona. Jakby nie do końca odnajdywała się w tym świecie pełnym oczekiwań i zasad, w którym sami musimy się jakoś odnaleźć.

Może nigdy nie miała szansy w pełni być sobą, może zbyt często starała się dopasować do wyobrażeń innych, do tej roli, którą sama sobie narzuciła. Czasem widzę w niej małe oznaki tego, kim mogłaby być, gdyby pozwoliła sobie na więcej spontaniczności, na prawdziwą swobodę. W domu dziadków widziałam tę iskrę – jej szczery uśmiech, bardziej swobodne gesty. Tęsknię za tą wersją mamy i czasem zastanawiam się, czy kiedyś będę mogła zobaczyć ją częściej.

Dziś, kiedy obserwuję ją z boku, zastanawiam się, jak bardzo nasze życie – jej, moje – mogłoby być inne, gdybyśmy pozwalały sobie na więcej takich chwil, kiedy jesteśmy po prostu sobą.

Jadąc samochodem, sięgam po telefon. Zazwyczaj staram się ograniczać czas spędzany na ekranie, ale ten wyjazd pozwolił mi zupełnie odciąć się od urządzeń i myśli o nich. Na wyświetlaczu widzę kolejne dwa nieodebrane połączenia od Alexa oraz wiadomość:

BEZ SPRZECIWUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz