Rozdział 20

122 9 0
                                    

Dochodzi szesnasta, a Alex zniknął. Nie pojawił się w gabinecie, nie wrócił na piętro. Zamiast czekać, postanawiam wykorzystać fakt, że dziś piątek – mam możliwość wyjścia wcześniej. Marzę o ciszy, o chwili tylko dla siebie, o tym, by po prostu rozłożyć się na kanapie i patrzeć, jak ogień tańczy w kominku. To moment, którego pragnę najbardziej.

Zjeżdżam na parter, a budynek jest pełen ludzi wychodzących w tym samym momencie. Korytarz wypełniony jest śmiechem, rozmowami i ogólnym zgiełkiem. Wydaje się, że wszyscy w jednej chwili zdecydowali się opuścić biuro, jakby czując, że weekend to mała ucieczka od obowiązków.

W końcu docieram do domu. Ściągam buty, a ich cichy stukot odbija się echem od ścian. Nikt mnie nie zauważył, weszłam jakby w cieniu, niepostrzeżenie. Z ulgą opadam na łóżko, czując miękkość pod sobą. Zamykam oczy i biorę głęboki oddech, a potem powoli wypuszczam powietrze. Spokój.

– Oszaleję, jeśli coś jeszcze się wydarzy – mruczę pod nosem, mając nadzieję, że choć na chwilę nic ani nikt nie przerwie mi tej chwili spokoju.

– Charlotte, a ty już w domu? – Słyszę głos mamy i aż podskakuję.

– Tak, piątek dzisiaj – odpowiadam z lekkim uśmiechem, próbując się odprężyć.

Mama wchodzi do pokoju i przygląda mi się z pewnym zamyśleniem. – Wiesz, tak pomyślałam... Może pojechałybyśmy do dziadków? Co ty na to? – rzuca nagle.

Chyba czyta mi w myślach, bo ta propozycja brzmi jak najlepszy pomysł na odpoczynek, jakiego teraz potrzebuję. Oderwanie się od codzienności i przeniesienie do świata, gdzie czas płynie wolniej, wydaje się idealne.

– Z chęcią – mówię, czując przypływ ciepła na myśl o tym miejscu pełnym wspomnień.

Mama uśmiecha się szeroko, zadowolona z mojej reakcji. – To co? Przebierzesz się i pojedziemy?

– Daj mi piętnaście minut – odpowiadam, szybko zrywając się z łóżka.

Pędzę do swojej szafy, wyciągając wygodne ubrania, które idealnie nadadzą się na podróż. Biorę głęboki oddech, czując, że ten wyjazd jest dokładnie tym, czego potrzebuję.

Dziadkowie mieszkają w New Milford, zaledwie godzinę drogi od domu. Wsiadam do samochodu obok mamy, a ona od razu zaczyna rozmowę na tematy związane z nadchodzącymi wydarzeniami towarzyskimi.

– Za trzy miesiące idziemy na ślub syna gubernatora – mówi, marszcząc brwi, jakby analizowała w myślach idealny strój na tę okazję. – Myślałam, żeby zamówić sobie jakąś fajną garsonkę, ale w tych sklepach jest taki duży wybór... Choć wolałabym, żeby nikt nie pojawił się w czymś takim samym.

– Gubernatora? – pytam, starając się, by mój głos brzmiał naturalnie, choć w głowie planuję przejście do tematów bardziej interesujących.

– Tak, Malcolma Patersona. Co prawda nie przepadam za jego żoną, ale wiem, że Melania Pierce będzie na ślubie, więc chociaż będę miała z kim porozmawiać.

Chwila ciszy. Postanawiam wykorzystać okazję.

– Mamo – zaczynam spokojnie, starając się brzmieć jak najłagodniej, by nie wzbudzić podejrzeń – Pierce'owie mają dwóch synów, prawda?

Mama zatrzymuje się na chwilę, jakby ważyła, ile może mi powiedzieć.

– Skąd o tym wiesz? – pyta po chwili.

– Alex mi wspomniał – odpowiadam, starając się zachować spokój.

– Skoro już ci powiedział, to właściwie dlaczego pytasz? – Wzdycha, jakby nie do końca chciała rozmawiać na ten temat, ale widząc moje wyczekujące spojrzenie, kontynuuje. – Filip... Ma na imię Filip. Wyjechał dawno temu, może dwadzieścia lat wstecz, może mniej. Był wtedy chyba na pierwszym roku studiów.

BEZ SPRZECIWUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz