Rozdział 4

115 6 0
                                    

Budzę się późnym popołudniem, wciąż czując zmęczenie po wczorajszej kolacji. Wyciągam się leniwie na łóżku i niemal automatycznie sięgam po telefon. Kilka kliknięć i już wybieram połączenie z dziewczynami na FaceTime. Po chwili na ekranie pojawiają się rozpromienione twarze Anaiis i Izzy.

– Nareszcie! – woła Anaiis, jak tylko odbiera połączenie. – No mów, jak święta?

– O, tak! Opowiadaj – dodaje Izzy z podekscytowaniem. – No i jak tam cała „świąteczna atmosfera Harringtonów"?

Parskam śmiechem, siadając wygodniej.
– Nie do uwierzenia, jak wy jesteście ciekawe. Więc, święta... hmm, klasyka. Była rodzinna kolacja, wszyscy pięknie ubrani, zero spięć, bo była rodzina. Ale wczoraj rodzice zrobili wielką imprezę, wiecie... coś jak mini bankiet.

Anaiis przewraca oczami.
– U Harringtonów nigdy nie ma nudy, co?

– Chyba raczej nigdy nie ma spokoju – poprawiam ją, przewracając oczami. – Cały wieczór oficjalne gadki, dyplomatyczne uśmiechy... a ojciec wpychał mnie w każdą możliwą rozmowę, żebym „poznała odpowiednich ludzi".

– Czyli już masz dość? – śmieje się Izzy, a ja przytakuję z ulgą.

– Nawet nie wiecie, jak bardzo nie mogę się doczekać powrotu do Lizbony – mówię z westchnieniem. – Po prostu być tam, oddychać, czuć się jak ja... Wiecie, że ja tutaj nie pasuję.

– No, jeszcze kilka dni – przypomina mi Anaiis, po czym uśmiecha się szeroko. – I pamiętaj, masz ze sobą coś, co pomoże ci przetrwać najtrudniejsze chwile.

– Ach, mój „prezent świąteczny" – mruczę sarkastycznie, przypominając sobie różowy gadżet od niej i Izzy. – Dzięki wam za to. Naprawdę.

Dziewczyny wybuchają śmiechem, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu, choć wiem, że od teraz ten „prezent" już zawsze będzie mi przypominał o nich i naszym wyjątkowym poczuciu humoru.

Po dłuższej chwili żartów i opowiadania o wczorajszym wieczorze kończymy rozmowę. Wstaję i idę wziąć prysznic, starając się zmyć z siebie resztki stresu i znużenia po minionym wieczorze. Ciepła woda działa kojąco, a ja powoli zaczynam czuć się bardziej gotowa na ten dzień.

Kiedy schodzę na parter, od razu zauważam ojca, który czeka na mnie w salonie. Siedzi w fotelu, ubrany jak zawsze w idealnie skrojony garnitur, nawet po świętach, po pracy, przed pracą. Gdy tylko mnie widzi, wstaje, przybierając swój wyćwiczony, stanowczy wyraz twarzy. Już wiem, że czeka mnie poważna rozmowa.

– Charlotte, chciałbym z tobą porozmawiać – zaczyna, nie tracąc czasu na zbędne grzeczności.

– Oczywiście – odpowiadam, siadając naprzeciwko niego i próbując utrzymać spokojny wyraz twarzy.

Ojciec spogląda na mnie z powagą. – Rozumiem, że Lizbona jest dla ciebie ważna i doceniam, że mogłaś spędzić tam czas. Ale przemyślałem to... i myślę, że pora, byś wróciła do Stanów na stałe.

Czuję, jak napięcie wypełnia całe moje ciało. Milczę, nie chcąc od razu wybuchać, ale każde jego słowo wywołuje we mnie sprzeciw.

– Ojciec ciągnie dalej. – Załatwiłem ci staż w kancelarii Jamesa Pierce'a. To doskonała szansa, którą wiele osób oddałoby wszystko, żeby dostać. Twój czas w Lizbonie dobiegł końca, Charlotte. Czas skupić się na przyszłości. Tutaj, w Stanach.

Patrzę na niego, próbując zrozumieć, jak mogę mu odpowiedzieć bez wywołania większego konfliktu, ale czuję, że nie jestem jeszcze gotowa, by to przyjąć bez walki.

Czuję, jak złość powoli wzbiera we mnie, a serce zaczyna bić szybciej. Bunt rodzi się w moich myślach, a każde słowo ojca sprawia, że coraz trudniej jest mi zachować spokój.

– Nie ma mowy – mówię stanowczo, patrząc mu prosto w oczy. – Mam tam swoje życie, swoich znajomych, studia... swoje plany, tato. Nie możesz oczekiwać, że tak po prostu to porzucę.

Ojciec unosi brew, patrząc na mnie chłodno, a jego wyraz twarzy staje się jeszcze bardziej zdeterminowany. – Plany będziesz mieć tutaj, Charlotte – odpowiada spokojnie, ale jego ton jest lodowaty, jakby każda moja próba sprzeciwu była tylko przejściową niedogodnością, którą on i tak ostatecznie pokona. – Lizbona to była dobra przygoda, ale czas na coś poważniejszego. Czas myśleć o prawdziwej przyszłości. Twoim miejscem jest tutaj, z rodziną.

Czuję, jak wzbiera we mnie frustracja, ale próbuję zebrać myśli. Nie mogę tak po prostu się poddać, nie mogę dać mu satysfakcji.

– Poważniejszego? – powtarzam, z trudem powstrzymując drżenie głosu. – Dla mnie to właśnie Lizbona jest poważna, to tam chcę skończyć studia i zbudować coś własnego. Ty tego nie rozumiesz, tato. Wszystko, czego chcesz, to żebym spełniła twoje plany, a nie swoje.

Ojciec wzdycha, jakby moja postawa była jedynie kolejną przeszkodą, którą musi pokonać.

– Charlotte, nie mówię tego, żeby cię ograniczać. Wręcz przeciwnie – chcę ci dać szansę na sukces. To wszystko, co dla ciebie przygotowałem, to droga, która zapewni ci stabilność, bezpieczeństwo, przyszłość.

– Twoją przyszłość – odpowiadam, czując, że już nie potrafię powstrzymać emocji. – Twoje marzenia, twoje oczekiwania. A co z moimi?

Ojciec zaciska usta, a jego spojrzenie staje się jeszcze bardziej stanowcze. Przerywa ciszę głosem, w którym wyczuwam stalową determinację.

– To ja cię utrzymuję, Charlotte. Czy jesteś tutaj, czy w Lizbonie, to ja zapewniam ci wszystko – mówi zimno, nie odrywając ode mnie wzroku. – Teraz chcę, żebyś była tutaj. Masz dwadzieścia jeden lat, więc to idealny czas, by rozwinąć się jako prawnik, by zacząć budować swoją przyszłość. A za kilka lat mogłabyś przejąć moje stanowisko. W twoim wieku wiele bym dał, żeby mieć taką możliwość, jaką ci teraz daję.

Słowa ojca ciągną się jak ostry nóż, każde z nich wbija się we mnie, wywołując narastającą złość i frustrację.

– Staż w największej kancelarii w kraju to ogromna szansa dla ciebie – mówi, podkreślając każde słowo. – James się zgodził, miejsce czeka, a ja nie chcę słyszeć sprzeciwu. To jest właściwy kierunek, Charlotte.

Czuję, jak krew napływa mi do twarzy, serce bije szybciej, a w mojej głowie kłębią się tysiące myśli. Patrzę na ojca, starając się zapanować nad emocjami, ale już wiem, że nie mogę tak po prostu przyjąć tego bez walki.

– To jest twoje życie, tato – mówię, starając się zachować spokojny ton, choć wewnętrznie wszystko we mnie się buntuje. – Twoje ambicje, twoje stanowisko. A ja chcę mieć szansę na własne marzenia, na własne decyzje, na własne błędy, jeśli trzeba.

Ojciec bierze głęboki oddech, jakby próbował się opanować, a jego wyraz twarzy łagodnieje, choć wciąż pozostaje stanowczy.

– Charlotte, proszę cię... – zaczyna, tym razem tonem bardziej pojednawczym. – Dobrze, zróbmy tak. Dwa tygodnie. Wytrzymaj dwa tygodnie na tym stażu. Jeśli po tym czasie uznasz, że to naprawdę nie jest to, czego chcesz... zrozumiem. Ale spróbuj. Zrób to dla mnie i dla świętego spokoju – mówi, a w jego głosie słychać nutę nadziei i oczekiwania.

Wpatruję się w niego, wciąż wściekła, ale coś w jego słowach sprawia, że zaczynam się wahać. Dwa tygodnie... To niewiele, a jednocześnie wydaje się wiecznością. Widzę jednak, że dla ojca to ważne – może bardziej niż cokolwiek innego, co do tej pory ode mnie oczekiwał.

– Dwa tygodnie? – pytam, jakby upewniając się, że to wszystko, czego będzie ode mnie wymagał.

Ojciec przytakuje. – Tak, tylko dwa tygodnie. Zobaczysz sama, jaka to szansa. Jeśli uznasz, że jednak to nie jest dla ciebie... wtedy będziemy mogli porozmawiać.

Czuję, jak wzbierają we mnie sprzeczne emocje, ale ostatecznie przytakuję. – Dobrze, dwa tygodnie. Tyle mogę ci obiecać.

Ojciec uśmiecha się z wyraźną ulgą, jakby uzyskał to, na czym mu najbardziej zależało.

______________________________
Don Harrington - czy serce zaczyna mu mięknąć? 🥶

BEZ SPRZECIWUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz