Rozdział 25

124 10 1
                                    

Przepraszam, musiałam...
____________________________________

Po powrocie do domu zamknęłam się w swoim pokoju, chcąc uniknąć ewentualnych rozmów. Nie miałam siły na wyjaśnienia ani na kolejne próby zrozumienia tego, co się stało. Po drodze zdążyłam wziąć prysznic, spakować się i, nie słysząc żadnego kroku za drzwiami, w końcu zasnęłam. Nikt nie przyszedł zapytać, jak się czuję.

Rano udało mi się jeszcze przebukować bilet na wcześniejszy lot. Schodząc z walizką na parter, zauważam, że jedyną osobą, która na mnie czeka, jest Henry. Patrzy na mnie uważnie, z tym samym wyrazem troski, który zawsze ma, gdy coś jest nie tak.

– Jak się czujesz? – pyta, choć na jego twarzy widzę, że zna odpowiedź.

– A jak mam się czuć? – odpowiadam wymijająco, próbując się uśmiechnąć, ale wychodzi to bardzo słabo.

– Kiepsko – stwierdza, kiwając głową. – I widać to.

– A gdzie rodzice? – pytam, chociaż odpowiedź jest mi prawie obojętna.

– Tata wyjechał z samego rana, a mama... nie wiem, chyba unika pożegnania – odpowiada Henry z lekkim wzruszeniem ramion. – Wygląda na to, że... skreślili cię.

Czuję w środku zimny ucisk, ale kiwam głową. – Rozumiem.

Henry wyciąga do mnie rękę, a ja mocno go przytulam, wdzięczna, że chociaż on jest tu ze mną, mimo wszystko.

– Kocham cię, siostra – szepcze.

– Ja ciebie też – odpowiadam, czując, że łzy napływają mi do oczu.

– Proszę – podaje mi małą karteczkę. – Otwórz ją, jak już będziesz w taksówce.

– Dobrze – przyjmuję kartkę, chowając ją do kieszeni płaszcza.

Jeszcze raz przytulam Henry'ego, po czym, bez oglądania się za siebie, wychodzę z domu.

Kiedy zamykam za sobą drzwi, czuję dziwne uczucie pustki. Jeszcze wczoraj ten dom wydawał się pełen różnych emocji, trudnych rozmów, niepewności – a teraz, opuszczając go, czuję, jakby cała energia gdzieś się ulotniła. Henry stoi w progu, a ja jeszcze raz się do niego przytulam, mocno, czując, że to on był dla mnie największym wsparciem przez cały ten czas.

Wsiadam do taksówki, z walizką u boku i małą karteczką, którą Henry wsunął mi do ręki. Dopiero teraz, z odległości kilku ulic od domu, decyduję się ją otworzyć.

Na karteczce widnieje kilka prostych słów, napisanych jego nieco niezdarnym, rozpoznawalnym pismem:

„Nie chcę żebyś wyjeżdżała. Zależy mi na tobie. Ale rozumiem. Zawiodłaś się na mnie. Dam ci czas. Poczekam. Wieczność. Kocham. AP."

Wpatruję się w słowa na kartce, próbując powstrzymać narastające emocje. Te kilka prostych zdań, napisanych jego pismem, sprawia, że czas zwalnia, a wszystkie myśli nagle kierują się tylko ku niemu. „Dam ci czas. Poczekam. Wieczność. Kocham." Powtarzam w myślach te słowa, a w moim wnętrzu miesza się żal, tęsknota, złość i coś, czego nie potrafię nazwać. Cała ta sytuacja, cały wyjazd, decyzja, którą podjęłam – teraz to wszystko zaczyna się chwiać.

„Nie chcę, żebyś wyjeżdżała. Zależy mi na tobie." Proste, a jednak trafiające prosto w serce. Po tych wszystkich niepewnościach, po tej ciszy, po jego braku wyjaśnień, teraz czuję, że byłabym gotowa zaczekać na to, co mógłby mi powiedzieć.

Patrzę przez okno, widząc, jak miasto powoli oddala się za oknami taksówki. Próbuję się uspokoić, odłożyć emocje na bok, skupić na wyjeździe, na wszystkim, co czeka mnie w Lizbonie. A jednak słowa Alexa, zapisane na tej małej kartce, są jak kotwica, która zatrzymuje mnie w miejscu.

BEZ SPRZECIWUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz