Rozdział 11

106 7 3
                                    

Sześć dni. Ani chwili dłużej. Nie wiem, jak wytrzymałam już ponad połowę mojej ugody w tej kancelarii. W obecności Alexa, który od tamtego pocałunku na szczęście nie zrobił już nic podobnego, choć jego obecność i spojrzenia wciąż mnie niepokoją.

– Cześć, Charlotte – mówi, gdy wchodzę do jego gabinetu, siedząc przy swoim biurku z luźnym uśmiechem.

– Cześć – odpowiadam krótko, starając się brzmieć neutralnie.

– Kupiłem jabłka, zjesz jedno? – pyta, wskazując na misę pełną soczystych, czerwonych owoców.

Spoglądam na misę i kręcę głową. – Nie, dzięki.

– A ja chętnie – mówi, sięgając po jedno jabłko i przysuwając je do ust. Jego wzrok nie spuszcza mnie z oka.

– Sześć?

– Nie, dzisiaj zjem jedno – odpowiada z uśmiechem.

– Zostanie pięć. Dokładnie tyle, ile dni mi zostało.

– To znaczy, że mi też zostało tylko pięć dni – dodaje, jego ton lekki, ale wyczuwam w nim nutę wyzwania.

– Nie wiem, co ty tam sobie zaplanowałeś – mówię z cieniem irytacji. – Ja mam jasny cel, który zamierzam zdobyć.

Alexander uśmiecha się, jakby moje słowa były dla niego zabawne. – Mój cel też jest jasny.

– Ale nie do zdobycia – odpowiadam stanowczo, wyraźnie podkreślając swoją nieustępliwość.

– Doprawdy? – unosi brew, przyglądając mi się z intensywnym spojrzeniem. – Nie wierzę, że nic do mnie nie czujesz.

– Jak można czuć coś do kogoś, kto na każdym kroku wodzi za innymi kobietami? – rzucam, nie mogąc powstrzymać lekkiej goryczy w głosie.

Jego wyraz twarzy zmienia się na chwilę, jakby moje słowa go zaskoczyły. Przez moment widzę w jego spojrzeniu cień zdumienia, jakby pierwszy raz usłyszał, co naprawdę myślę o jego zachowaniu.

– Przecież tu nie ma innych kobiet – mówi Alexander spokojnie, ale w jego głosie wyczuwam wyzwanie.

– A Holly? – rzucam ostro, nie mogąc powstrzymać złości, która narasta we mnie od kilku dni. – Codziennie paraduje przed tobą z wyraźnie zarysowaną bruzdą między piersiami, a wy oboje znikacie na lunch, jakby to była jakaś wasza prywatna tradycja. Myślisz, że nie widzę, co się dzieje? Wracasz zawsze rozczochrany, z niedopiętą koszulą.

Alexander uśmiecha się z rozbawieniem, jakby moje słowa były dla niego tylko kolejną okazją do flirtu. – Lubię, gdy się złościsz – mówi cicho, patrząc na mnie intensywnie. – Czyli jesteś zazdrosna?

– Ja? O ciebie? – parskam, próbując zabrzmieć obojętnie, choć czuję, że moje policzki zdradzają moje emocje. – Nie ma mowy.

Alexander przygląda mi się uważnie, jego spojrzenie jest przenikliwe, jakby chciał dotrzeć do samego sedna. – Doprawdy? – pyta miękko, robiąc krok bliżej. – To dlaczego tak pięknie wyglądasz, gdy to mówisz? Wiesz, że ci zależy.

Próbuję odwrócić wzrok, ale jego obecność jest zbyt bliska, a słowa zbyt trafne. Zastygam, próbując zachować resztki obojętności, ale jego pewność siebie i ten nieustępliwy, przenikliwy wzrok sprawiają, że trudno mi dłużej zaprzeczać.

– Wiesz, brzydzę się takimi facetami – mówię stanowczo, choć jego bliskość i dotyk na mojej skórze wywołują we mnie niepokojące uczucia.

– Jakimi? – pyta, dotykając delikatnie moich policzków, a jego ciepło przenika mnie wbrew mojej woli.

BEZ SPRZECIWUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz