35. Światła niosące nadzieję

2K 293 34
                                    

   Anthea

- Jak możesz sądzić, że mógłbym cię tak postrzegać? - syknął Atlas, na co zacisnęłam pięści pod stołem. - Jesteś moją siostrą, Anthea. 

- Wszystkim powiedziałeś, co o mnie sądzisz, jakiś czas temu! - wrzasnęłam, po czym przełknęłam ślinę, nie spodziewając się po sobie takiego wybuchu. - Dlatego mam prawo tak myśleć, Atlas! To ty zbudowałeś pomiędzy nami jakiś dystans. 

Mój brat przejechał językiem po górnej linii zębów, a ja coraz mocniej zaciskałam pięści. Atmosfera stała się tak gęsta, że można by kroić ją nożem. Nawet Ares domagał się zejścia z moich kolan. 

- Anthi, skarbie, rozmawialiśmy z tobą o tym, że... - zaczęła mama, lecz Atlas jej przerwał.

- Tamte rzeczy mówiłem w nerwach! - krzyknął nagle, na co siedząca blisko mnie Melanie posłała przestraszone spojrzenie swojej mamie. - Jesteś moją siostrą, do cholery. To oczywiste, że jesteś dla mnie ważna, a nie stanowisz problem. Anthea, ja skoczyłbym za tobą w pieprzony ogień! 

Mimowolnie przewróciłam oczami na to stwierdzenie, choć ledwo to zrobiłam, bo do oczu zaczęły napływać mi łzy. Może słowa Atlas'a były prawdą, ale ja...ja w to nie wierzyłam. Byliśmy kochającym się rodzeństwem, ale nie byłam dla niego na tyle ważna, żeby...

- Och przestań - machnęłam niedbale dłonią. - Doskonale wiem, że byś tego nie zrobił. Może jestem twoją siostrą, ale ostatnio...

- Anthe, zejdź już z niego - mruknął Apollo, który zaciskał dłonie na sztućcach. - Atlas nie miał nic złego na myśli...

- To jest właśnie to! - pisnęłam, wyrzucając ręce do góry. - Wy zawsze macie siebie. Cudowni bracia Scoot, którzy zrobili wielkie kariery i zawsze się wspierają, ale przy tym zapominacie, że też tutaj jestem. 

Wierzchem dłoni otarłam spływającą po policzku łzę, a wzrok odwróciłam od stołu. Mój wybuch był niespodziewany i raczej nikt nie był na niego gotowy, bo raczej nie odnosiłam się tak z swoimi emocjami. Teraz jednak nałożyło się na siebie wiele rzeczy, które sprawiły, że po prostu pękłam. 

- Już uspokój się, Anthe - mruknął tata, który przyciskał pięść do nosa i wpatrywał się w nas wszystkich z zawiedzeniem. 

Moi bracia, nie chcieli jednak tego tak zostawić. 

- Ty się w ogóle słyszysz, dziewczyno? - sapnął Apollo. - Jak moglibyśmy zapomnieć o tym, że jesteś? 

- A kiedy ostatni raz przyjechaliście tutaj tylko dla mnie? - zapytałam dużo ciszej. - Bo zazwyczaj przyjeżdżacie do taty, a ja tylko próbuję się pomiędzy was wcisnąć. Do mnie przyjeżdżacie, jak nie macie z kim zostawić dzieci, a trzeba się nimi zająć. Zawsze tylko mówicie, jak to wy macie źle, że jestem od was dużo młodsza, ale nigdy nie patrzycie na to z mojej strony! To ja mam źle! Nie wy! To ja mam rodzeństwo w wieku swojej mamy, to ze mnie śmieją się w szkole, to ja jestem sama, to ja zawsze staram się zdobyć waszą uwagę i o losie...jak idiotka staram się zasłużyć na waszą czułość. 

- Anthea...

- A najgorsze jest to, że gdy mówicie, że nie macie czasu, żeby spędzać ze mną czas, to w mojej głowie pojawia się to, że wy kiedyś wszyscy odejdziecie, a ja zostanę wtedy całkiem sama. 

Wszyscy nagle zamilkli. Jedynie mama wystawiła w moją stronę dłoń - zapewne chciała mnie jakoś w tym wszystkim wesprzeć, ale ja pokręciłam przecząco głową i wycierając łzy spod oczu, wstałam od stołu. 

Niemal od razu ruszyłam w stronę korytarza. Miałam ochotę uciec. 

- Anthea! - krzyknęła mama, a ja usłyszałam, jak najprawdopodobniej ktoś wstaje od stołu. - Kochanie, gdzie ty idziesz?! 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 6 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Mia Cara, Anthea Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz