XXVI

3.4K 182 0
                                    

- O której wczoraj wróciłeś.
Ana siedziała przy stole wypełniając kwity rachunkowe. Obok dokumentów postawiła sobie mocną, gorzką kawę z odrobiną mleka oraz jednego tosta z dżemem truskawkowym, którego zrobił jej mąż.
- Około dwudziestej trzeciej - skupiony wiązał krawat na klamce drzwi, bo tak było mu najwygodniej.
- Nie słyszałam jak wchodziłeś - oderwała na chwilę wzrok od obowiązków, a raczej jej przywilejów. Poprosiła Alexa, aby pozwolił jej, pomagać mu przy papierkowej robocie. Wypełnianie rachunków, robienie przelewów było stosunkowo łatwym zajęciem, dlatego mężczyna nie miał obaw, aby powierzyć je żonie.
- Zasnąłem w salonie, bo nie chciałem cię budzić - poprawiał kołnierzyk koszuli.
- A czy ona się obudzi? - upiła łyk kawy i odłożyła dwie zapisane karteczki.
- Doznała wylewu krwi do mózgu. Rokowania ma słabe.
- Wybudzi się. Ja w to wierzę - odłożyła długopis i sięgnęła po laptop, aby dokonać kolejnych opłat.
- Skarbie - pocałował jej czoło - muszę już wychodzić, ale zadzwonię, gdy tylko dowiem się, że Majckalister nie wyleciał do Europy i ma jeszcze ochotę na spotkanie z nami.
Zalogowała się na swoje konto w banku internetowym i wypełniała pola wymagane do dokonania przelewu. Na plastikowym stole zawibrował jej szklany telefon, hałas wybił ją z wsłuchiwanie się w rytmiczne stukanie jej paznokci o klawiaturę. Na wyświetlaczu pojawił się znajomy numer telefonu.
- Anastasia Fray, słucham - powiedziała niepewnie, przykładając telefon do ucha.
- Przedstawiasz się jego nazwiskiem? Ciekawe. Twoje prawdziwe imię też ciekawe - stwierdził męski głos po drugiej stronie.
- Roger? Jesteś w szpitalu ? - zapytała natychmiast po zidentyfikowaniu najseksowniejszego głosu, najbardziej pociągającego mężczyzny.
- Byłem, ale zapiłem. Żarcik - parsknął do słuchawki.
- Piłeś - oburzyła się.
- Nie - zapewniał nietrzeźwy osobnik.
- Rozumiem, że pijesz na ławce przy szpitalu - oświadczyła i w pośpiechu z szuflady wyjęła kluczyki do range rovera.
- Sam nie wiem - poważnie odrzekł.
- Dobra... Nie chce mi się ciebie słuchać - powiedziała do siebie, ale jednak do słuchawki. Rozłączyła się i umieściła urządzenie w kieszeni.
Zostawiła samochód na środku drogi prowadzącej do szpitala. Miała pewność, że to zatamowało ruch pojazdów uprzywilejowanych, dlatego biegiem w czarnych sandałach udała się w kierunku parku, otaczającego placówkę. Wązką dróżką wysypaną drobnymi kamykami maszerowała w poszukiwaniu, jakby własnego szwagra. Na drewnianej ławeczce siedział mężczyna i patrzył w niebo.
- Roger. Wstań - krzyknęła do niego, ale spotkało się to z brakiem reakcji.  Zbliżyła się i objęła jego twarz w dłonie, ale jego oczy były rozbiegane.
- Popatrz na mnie. Musimy iść - recytowała z nienaganną dykcją - ty nie piłeś - zmarszyła brwi, wdychając, wydychane przez niego powietrze - nie kłamałeś.
Podniosła go siłą własnych ramion. Przełożyła jego prawą rękę przez barki i taszczyła zwłoki do samochodu.
- To pani samochód? Czy pani oszalała ? - krzyknął do niej funkcjonariusz medyczny.
- Ja pana rozumiem i przepraszam, ale czy pan widzi, że zaraz upadnę wraz z tym człowiekiem - nogi uginały się jej pod ciężarem dorosłego, dobrze zbudowanego mężczyzny.
- Co mu jest? - facet natychmiast przejął od niej wpół przytomnego Rogera.
- Za dużo wypił - otworzyła drzwi samochodu, aby pomocny ratownik mógł wrzucić go do środka.
- Aha, kolejny ojcem został - wywrócił oczami i pokręcił głową z dezaprobatą.
- Można tak powiedzieć - zmieszała się - dziękuję panu bardzo - podała dłoń w akcie podziękowania, uśmiechnęła się i mrugnęła okiem.
- Wolałbym gdyby zaprosiła pani mnie na kawę - rzucił zalotnie Roth, bo to przeczytała na jego identyfikatorze i pocałował jej dłoń.
- Zapytam męża o zgodę, okej? - uśmiechnęła się.
- W takim razie zazdroszczę mężowi i muszę panią pożegnać - opuścił jej dłoń i odszedł.
- Jeszcze raz dziękuję i do widzenia - pomachała do niego ręką.

Z piskiem opon opuściła pas dla karetek.
- Coś ty brał - mówiła do siebie, rozglądając się na skrzyżowaniu w poszukiwaniu aut nadjeżdżających drogą z pierwszeństwem - skąd ludzie biorą to świństwo?
Wściekła pędziła z dwa razy większą prędkością niż dozwolono na danym obszarze.
Wyciągnęła przytomnego już mężczynę z rovera w garażu i upadł na linoleum.
- Anie - klęczał, oparł czoło o ziemię, a ręce zaplutł na swojej szyi - postrzelił mnie, umieram - bełkotał i krztusił się, jakby fatycznie miał wyzionąć ducha.
- Co zażyłeś? - uklękła przy nim i głaskała jego włosy.
- Zimno mi w stopy - skarżył się - koniec już ze mną - łapał urywane, krótkie oddechy - umrę i dlatego chcę, żebyś wiedziała, że jesteś jak pierwsza, nie wiedziałem, że kiedykolwiek jeszcze... - zamarł.
- Roger! - pchnęła go i przewrócił się na bok. Wyszarpała telefon z kieszeni i trzęsącą dłonią wybrała numer męża.
- Alex ? - przerażona zapytała.
- Co się skarbie stało - zapytał równie przerażony tonem głosu żony, mężczyna.
- Roger... Jak on umrze... - rozpłakała się, przyłożyła dłoń do ust, aby uciszyć rozpacz i kiwała się w przód i w tył.
- Spokojnie. Uspokój się i powiedz co się stało - mówił zrównoważony.
- Naćpał się, albo nie wiem, ale chyba przedawkował. Stracił przytomność i... - przerwała i wolną dłonią położyła sobie jego głowę na kolanach, a następnie sprawdzała jego tętno, które było dobrze wyczuwalne.
- Jesteście w domu ? Ja zaraz tam będę. Sprawdź jego kieszenie i nie płacz. Wszystko będzie dobrze - zapewnił ukochaną.
Cały czas kontrolowała jego czynności życiowe. Z kieszeni wyjęła saszetkę, w której były trzy tabletki. Chciała zadzwonić po pogotowie, ale wiedziała, że jeżeli to narkotyki zostaną postawione zarzuty i jako prawnik będzie skończony. Mijały kolejne minuty w oczekiwaniu na pomoc ze strony Alexa. Nareszcie trzasnęły drzwi domu.

Bez skrupułówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz