XXVII

3.4K 188 1
                                    

- Alex - krzyczała, żeby mógł zlokalizować, gdzie się znajduje.
- Jestem - niemal wyważył drzwi, ucałował jej czoło i padł na ziemię obok nich - pokaż mi to - odebrał z jej rąk narkotyk.
- Okej to tylko tabletki halucynogenne. Zjadł dwie, bo sprzedają po pięć. Nic mu nie będzie - ocenił na oko i ścisnął roztrzęsioną dłoń dziewczyny.
A ona odetchnęła i położyła głowę na jego ramieniu.
- Ty pieprzony dupku. Myślałam, że umierasz - okładała klatkę piersiową szwagra pięściami.
- Skarbie. Jutro. To wszystko jutro. Dziś on nic z tego nie zrozumie - mrugnął do niej oczami i podał dłoń, aby pomóc jej wstać.
- Zostawimy go tu tak? - wtuliła głowę w jego ramię i poczuła zapach ekskuzywnych męskich perfum.
- Ty idź wypij uspokajającą herbatę, bo cała się trzęsiesz, a ja wezmę to ciało - pocałował jej skroń.
Rzucił braciszka na kanapę w salonie i podszedł zrobić małżonce herbatę, której nie była w stanie zrobić sobie sama. Siedziała na krześle i głowę podpierała o dłonie.
- Skąd wiesz po ile tabletek sprzedawają dilerzy - przemyślała jego słowa.
- Wiesz. Ja wiem wszystko - zażartował nalewając wody do ekspresu.
- Pytam poważnie - otarła rozmazany na policzkach tusz do rzęs.
- Miałem kiedyś szesnaście lat więc jeszcze pamiętam trochę z tamtych czasów - wspominał swoje szczeniackie lata z uśmiechem - a ty jak go znalazłaś, bo chyba sam nie wpadł na herbatkę.
Kobieta nie drążyła tematu. Jego słowa przekonały ją o tym, że narkotyki w życiu to tylko incydent.
- Zadzownił do mnie. Był pod szpitalem w parku. Pojechałam tam i znalazłam go. Długo będzie spał? - odwróciła się i rzuciła okiem na śpiącego bruneta.
- Przypuszczam, że jego wypoczynek potrwa do wieczora następnego dnia. Takie specyfiki bardzo męczą - włożył do ekspresu kapsułkę espresso, a żonie zaparzył melisę tradycyjnym sposobem.
Cały czas myślała, dlaczego wziął te tabletki. Nie chciał się zabić, bo wziął ich za mało. Chciał się oderwać od rzeczywistości? Zapomnieć po prostu o problemach?
- Alex? On mówił, że został postrzelony - mówiła całkiem poważnie.
- No, wiesz kotku nie zawsze jest fajnie, na haju. Czasami jest zabawnie, a częściej tragicznie. Nękają cię jakieś potwory, duchy, ludzie bez głów... - wymieniał.
- Dobrze nie zagłębiaj się w to aż tak - skwasiła się, po wyobrażeniu sobie odrażających stworów.
- Jest ryzyko, jest zabawa. Zawsze istanieje prawdopodobieństwo, że będzie niezła jazda - postawił obok niej jej ulubiony kubek z napisem: " When the lights goes down".
- Myślisz, że miał w tej sytuacji ochotę na zabawę?
- Nie wiem - usiadł obok niej - zapytasz go jutro.

Obudziła się i zobaczyła, że Alex siedzi na łóżku i przeciąga się.
- Dzień dobry - oblizała usta.
- Śpij kotku - zalecił.
- Wstanę - zdecydowała - zrobię ci śniadanie - przetarła oczy.
- Za dobra jesteś dla mnie - pocałował jej rękę i wyszedł do łazienki.
W kwiecistym, granatowym szlafroku weszła do salonu. Po prawej stronie na kanapie spał mężczyna w kompletnym ubraniu włącznie z butami. Stała, jak słup soli i wlepiała wzrok w tak niewinnie śpiącego. Przypomniała sobie jego niedokończone wczoraj zdanie, które brzmiało: "nie wiedziałem, że kiedykolwiek jeszcze..."
Niestety nie wiedziała, co jeszcze. Z zamyślenia wybiły ją czyjeś dłonie, masujące jej ramiona.
- Nie zamartwiaj się - pochylił się do jej ucha.
- Alex? - skrzyżowała ręce na piersi - czy on będzie coś pamiętał ?
- Nie wiem - objął ją w pasie i brodę oparł o jej głowę - jak się obudzi, będziesz tu więc zapytasz.
- Miałam ci zrobić śniadanie - zdjęła jego dłonie ze swojego brzucha.
- Zjem w pracy - złapał ją za nadgarstek i wciągnął w swoje ramiona, pocałował jej czoło - mamy dziecko - wskazał palcem na brata - spojrzała mu w oczy, pocałowała w policzek i przejechała paznokciami po jego gładkiej skórze twarzy.
- Jestem głodna - opuściła jego dłoń i sprytnie wyślizgnęła się z jego objęć.
- Ja muszę właściwie już iść - odpowiedział nieco zdenerwowany.
Porwał w pośpiechu marynarkę i trzasnął drzwiami aż dziewczyna podskoczyła. Osoba na skórzanej sofie zaczęła się poruszać.
- Ann - usłyszała ochrypły, męski głos - jesteś ?
- Csssiii - usiadła przy nim i pocałowała jego czoło, a następnie przyłożyła do niego swoją chłodną dłoń.
- Czyli żyję tak? - widział ją jak przez mgłę.
- Żyjesz - objęła jego prawą zaobrączkowaną dłoń swoją dłonią.
- Śniło mi się, że umarłem.
- Chyba byłam w tym śnie.
- Byłaś przy mnie. Boli mnie lewe żebro nadal. Moja rana postrzałowa - przyłożył dłoń do swojej klatki piersiowej.
- To tylko wrażenie. Twój mózg zwariował. Nie śniłeś. Naćpałeś się - uświadomiła go.
- Wiem. Tylko nie wiedziałem, czy to się zdarzyło, czy straciłem już wtedy przytomność.
- Myślałam, że umierasz - pociągała nosem.
- Przepraszam. Jestem nieodpowiedzialnym kretynem - uniósł głowę, która natychmiast bezwiednie opadła.
- Spokojnie. Nie musisz wstawać. Musisz odpocząć. Przeforsowałeś się.
- A najgorsze... - złapał dwa głębokie oddechy, mówienie go wyraźnie męczyło.
- Csiii... Powiesz później. Nie męcz się - przyłożyła jego dłoń do swojego policzka, a on delikatnie resztkami sił przesunął na jej usta i kciukiem bawił się nimi.
- Muszę teraz, bo boję się, że naprawdę nie zdążę - przygryzła jego palec - ja ciebie - nagle w całym domu trzasnęły drzwi i dziewczyna odskoczyła szybko od sąsiada.
- Zapomniałem walizki - do salonu wszedł Alex i posłał wzrok parze na kanapie.
- Alex! - entuzjastyznie podbiegła do męża - Roger się obudził - objęła go w pasie.
- Jak się czujesz? - patrzył, na mężczynę wpatrzonego w sufit i szczypał lędźwia swojej żony.
- Spoko - rzucił najbardziej  nonszalancko jak tylko było to możliwe w tak bezbronnej pozycji.
- Wstajesz, czy będziesz robił z siebie ofiarę i grał na uczuciach Any - zakpił.
- Alex. Nie prowokuj go - uderzyła męża w tors.
- Wstanę - stwierdził.
- Nie. Roger... Przestań, przecież Alex żartował - opierała głowę o ramię.
- Weź nie wstawaj i tak już obciążyłeś organizm tym gównem - warknął, gdy zobaczył jak Roger podrywa głowę z dużym wysiłkiem.
- Słońce ja idę - pocałował jej skroń - pilnuj go, bo głupi jest.
- Mądry się odezwał - burknął pod nosem - na tyle mądry żeby okaleczyć ją do końca życia - dodał w myślach.
Usiadła na łóżku, który imitowało od wczoraj szpitalne.
- Nie chciałeś powiedzieć, że jesteście braćmi, tak? Bo nie chciałeś żebym pomyślała, że jesteście siebie warci? Chciałam ci uroczyście oświadczyć, że wczorajszym wybrykiem i dzisiejszą poprawką, skutecznie wbiłeś mi do głowy, że jesteście tacy sami.
- Ana - próbował złapać jej kolano, ale odeszła.

Bez skrupułówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz