XIII

117 18 0
                                        


− Widzisz coś? - zapytał mnie Zed gramoląc się na gałęzi. Podejrzewam, że uwierała go w część tylną ciała.
− Cicho! - napomniałam go, bo właśnie zdawało się, że strażnicy tuż pod nami rozmawiali o czymś istotnym. Nastawiłam uszu.
− Szef ma płynąć do Senalji żeby podpisać umowę z tamtejszym władcą. Ma nam przysłać dosyć spore wojsko. Yiaris będzie nasz! Ten kraj jest bliski upadkowi, a Fu Ja ma wspaniały plan jak objąć nad nim władzę, a ta podróż to pierwszy krok do klęski naszego cesarza. Mówię ci, to się musi udać! - Tyle informacji mi wystarczyło żeby zacząć rozumieć co się właściwie dzieje.
− A kiedy ma płynąć? - zapytał drugi strażnik.
− Za jakieś trzy dni z portu w Ramush statkiem Biały Cień. Okręt jest podobno cudowny... - dalej nie słuchałam, bo zaczęli konwersacje na temat beznadziejnej grochówki.
Zed spojrzał na mnie zdeterminowanym spojrzeniem i miałam wrażenie, że myśli o tym samym co ja. Musimy płynąć razem z nim. Wystarczyło poczekać na Shena, więc czekaliśmy.
Zjawił się czwartego dnia o zmroku. Stałam wraz z Zedem kilkadziesiąt metrów od obozu Hien. Dwie godziny po zmierzchu pojawił się Shen, ale nie był sam, lecz w towarzystwie dwóch mężczyzn. Zastanawiałam się, co oni tam robili.
Zobaczyli mnie. Jeden z nich w jednej chwili zeskoczył z konia i przeobraził się w stworzenie podobne do wilka i do człowieka. Jego łeb był wilczy i łapy też, tułów miał jednak człowieczy. Dwoma susami zbliżył się do mnie warcząc, a kiedy stanął przede mną mając dwa metry wysokości już wiedziałam co nastąpi. Zdążyłam jedynie osłonić twarz lewą ręką. Wilk rozdziawił szczęki i zacisnął je na mojej ręce. Wydałam z siebie niezbyt głośny jęk bólu mając świadomość tego, że nie możemy być zauważeni. Rękaw mojej tuniki nasiąknął krwią, która kapała na mech i zielone liście.
Shen widząc to także zmienił się w półwilka i skoczył na plecy tamtemu. Zacisnął zęby na karku napastnika i ten odsunął się ode mnie szybko. Upadłam na kolana i przyjrzałam się poszarpanym mięśniom mojej ręki. Do oczu napłynęły mi łzy i popłynęły po bladych policzkach. Ból był nie do opisania i promieniował na całe ciało.
− Co ty wyprawiasz?! - krzyknął niepohamowany Shen. Krzyczałby dalej gdyby się nie zreflektował. - Co ty sobie wyobrażasz?! Ja tu dowodzę, a ty atakujesz naszego człowieka!
Tamten nic nie odpowiedział. Spuścił tylko wzrok i wbił go we własne obuwie. Shen podbiegł szybko do mnie i przykucnął kładąc mi rękę na ramieniu. Patrzył na moją zapłakaną twarz. Cała drżałam i raz było mi gorąco, a raz przeraźliwie zimno. Spojrzałam pełna nienawiści, gniewu i bólu na Shena, który skrzywił się tak jakby go też coś bolało.
− Przepraszam Kim, ja nie chciałem, nie wiedziałem, przepraszam - mówił ze szczerą skruchą i żalem. Nie kłamał. Na prawdę nie chciał i przepraszał jak najęty. Co się z nim stało? Nie cieszył się, że mnie boli, że jestem bliska wykrwawieniu? - Trzeba to opatrzyć, pokażesz mi? - nieśmiało wyciągnął do mnie dłoń. Popatrzyłam na nią nieufnie, a potem spojrzałam w jego oczy. Bez słowa położyłam ranną rękę na jego otwartej dłoni.
− Błagam, bądź delikatny - poprosiłam drżąc.
− Obiecuję - przytaknął. Zed przybiegł z apteczką.
Wyciągnął nóż ostry jak brzytwa i rozciął materiał tuniki. Obmył ranę czystą wodą. Prawie nie czułam jego dotknięć. Patrzyłam na jego twarz. Był skupiony, a jego oczy wyrażały współczucie. Zachowywał się tak jakby to on sam mi to zrobił. Gdy owijał mi rękę bandażem wstrzymał oddech żeby przypadkiem mnie bardziej nie zabolało. Zastanawiałam się wtedy czy tylko udaje, czy coś się w nim odblokowało i pokazuje mi teraz prawdziwego siebie. Jeśli to naprawdę on, to już nie chcę go zabijać. Kiedy skończył nieśmiało podniósł wzrok i nasze spojrzenia się spotkały.
− Dziękuję - wyszeptałam cicho, a Shen przytaknął.
Potem spojrzał wściekły na napastnika, który zdążył się już przeobrazić z powrotem w człowieka. Popatrzył na mnie przepraszająco, ale prawdę mówiąc to zabiłabym go wcześniej poddając rozmaitym torturom. No cóż, już tak mam, jeśli kogoś nienawidzę to na całego, a kiedy kocham... Nigdy nie kochałam nikogo prócz moich rodziców, więc nie wypowiem się na ten temat.
− Dlaczego to zrobiłeś? - Shen zapytał go już spokojnie.
− Bo to Kim. Dziwię się, że sam jej jeszcze nie zabiłeś. Powinna zdechnąć tak jak te jej ofiary - patrzył na mnie z podobną nienawiścią, co ja. Mierzyliśmy się wzrokiem, a nasze spojrzenia były coraz groźniejsze. Byłam bliska rzucenia się na niego z nożem w ręce, ale właśnie wtedy Zed to przerwał.
− Ej, dowiedzieliśmy się czegoś bardzo istotnego - oznajmił znienacka Opowiedział im najświeższe wiadomości.
− Płyniemy razem z nimi - oświadczył Shen.
− Ja też płynę - oznajmiłam zdeterminowana i pewna siebie.
− Może lepiej nie... - sprzeciwił się Zed. - Nie lepiej żebyś wróciła do Klasztoru?
− Nie! Nie po to siedziałam na drzewie cztery dni! Gałęzie są niewygodne. Jadę i już - upierałam się przy swoim.
− Gad ma racje, niech zostanie na lądzie. Kicia nie lubi wody - Wilk, który mnie zaatakował syknął złośliwie posyłając mi szyderczy uśmiech. Zabiłam go wzrokiem, no przynajmniej w mojej wyobraźni.
− Płynie z nami, jest nam potrzebna - kiedy Shen to powiedział uśmiechnęłam się triumfalnie.
− Shen, spójrz na jej rękę, ona nie może płynąć! - upierał się Zed.
− Ja tu dowodzę i ja decyduję - oświadczył Shen. Uniosłam wysoko brwi.
− A kto powiedział, że ty dowodzisz? - zapytałam uszczypliwie.
− Nikt - wzruszył ramionami. - Tylko ja jestem rozsądniejszy.
− Rozsądniejszy? - powtórzyłam zdumiona absurdem tego stwierdzenia.
− Ja przynajmniej nie chcę pozabijać wszystkich wokół! - podniósł głos, a te słowa uderzyły prosto w mury obronne mojego serca. To był mocny cios. Zamilkłam i patrzyłam na niego wściekła. Złość to mój system obronny i jak na razie działa bez zarzutu. - Przepraszam... Nie chciałem tego powiedzieć... Przepraszam - spuścił wzrok, a potem podniósł go nieznacznie. I tak byłam na niego wściekła. Przeprosiny nie wystarczą... - Kim płynie z nami, a wy dwaj zostaniecie tu i będziecie trzymać rękę na pulsie - zwrócił się do swoich towarzyszy.
Shen posadził mnie na swojego konia, a sam usiadł za mną. Trzymając wodze obejmował mnie i czułam się niezręcznie w takiej sytuacji zwłaszcza, że byłam na niego zła. Zed dosiadł innego rumaka i ruszyliśmy do Ramush, miasta portowego, jednego z największych w naszym kraju Yiaris. Z tymże miastem wiązały się nader bolesne wspomnienia i nie byłam pewna czy jestem w stanie się z nimi uporać...
Podróż w ramionach Shena była nieco osobliwa, może nawet przyjemna. Dostałam od Zeda morfinę, więc nie bolało tak bardzo. Gdy ja i Shen czatowaliśmy w porcie przed Białym Cieniem, który, nawiasem mówiąc, wyglądał spektakularnie, Zed kupował zapasy prowiantu i innych potrzebnych rzeczy na podróż. Zmierzchało, a po porcie już nikt się nie szwendał, załoga statku opuściła pokład i udała się do własnych domostw. Następnego rana mieli wypłynąć w kolejną podróż. Kiedy świat pokrył się ciemnym płaszczem nocy zakradliśmy się na pokład okrętu. Shen musiał mnie nieść na rękach, bo utrata dużej ilości krwi mnie osłabiła. Myślałam, że cisza nocy przyniesie mi ukojenie, ale dzięki niej dokładniej słyszałam wspomnienia krzyku moich rodziców, które zdawały się być bardziej realne niż sprzed laty. Zed położył na ziemi słomę, a Shen ułożył mnie na niej. Leżałam wśród beczek z prochem strzelniczym w ładowni. Przykryto mnie cienkim kocem, ale nadal było mi zimno. Statek kołysał się unoszony przez fale.
Shen rozmawiał z Zedem, a ja umierałam z bólu duszy. Zabijała mnie tęsknota. Poczułam ciężar smutku osiadającego mi na klatce piersiowej. Z trudem łapałam oddech. Oczy szczypały mnie od łez. Byłam sama.

Kim, seryjny zabójcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz