Wysoko nad ziemią, wśród koron drzew panowała cisza. Słychać było tylko spokojny i umiarkowany oddech i bicie serca, nieco przyspieszone, a w krwi, którą pompowało była spora dawka adrenaliny.
Ścisnęłam mocniej mój drewniany krótki łuk, wodziłam palcami po nożach do rzucania i lotkach strzał. Wsłuchiwałam się w las swoimi lisimi uszami wystającymi z gęstych, rdzawych włosów. Oczy wpatrzone w ofiarę, która jeszcze nie ma zielonego pojęcia o moim istnieniu. Moje włosy spięte w koński ogon tańczyły na ulotnych zrywach porannego wietrzyku. Z perspektywy rozłożystych koron wiekowych drzew wszystko wydawało się być mi podległe. Miałam kontrolę nad moim otoczeniem, a zadanie, które mi powierzono okazało się być dziecinnie proste.
Stałam na szerokim konarze obrośniętym mchem i pnączami. Dzięki zielonemu materiałowi, z którego uszyty był mój strój poruszałam się bezszelestnie. Przyczyniały się do tego też skórzane buty z poduszkami wypchanymi piaskiem zamiast podeszwy. Moja nienaganna, a wręcz idealnie opanowana zwinność też robiła swoje. Byłam wyszkolona do jednego zadania: do zabijania. Taki był mój cel i przeznaczenie. Nie przeszkadzało mi to, nawet pasowało.
Jestem egzekutorem.
Albo seryjnym mordercą, jak kto woli.
Wtedy moim celem było zwierzę. Moja pierwsza ofiara w życiu. To miało być coś spektakularnego, coś niesamowitego, coś, czego miałam nie zapomnieć do końca życia. Czekałam na to od chwili kiedy pierwszy raz powiedziałam „mistrzu" i wzięłam broń do ręki. Doskonale pamiętam co to było. Małe, noże do rzucania. Broń cicha i skuteczna: godna zabójcy.
Pantera wpatrywała się w swój cel, tak jak ja wpatrywałam się w panterę, która była całkowicie pochłonięta wizją zatopienia kłów w swojej ofierze. Pomyślałam, że to doskonały moment na to by zaatakować, ale miałam także świadomość tego, że trzeba być niewidzialnym i niesłyszalnym. Mnie miało nie być.
Wykonałam szybką ocenę sytuacji włączając wszystkie ewentualne reakcje mojej przyszłej zdobyczy i na podstawie tych analiz wymyśliłam szczegółowy plan działania.
Naciągnęłam na twarz moją maskę i wyjęłam z pochw noże do rzucania. Trzymając trzy ostrza w jednej dłoni, wykonałam zadziwiająco szybki ruch ręki i moje ostre niczym brzytwy pociski trafiły prosto do celu, ale jak się spodziewałam nie zabiły wielkiego kota. Zamiast tego rozdrażnione zwierzę obróciło łeb w moim kierunku, wydało z siebie gardłowy ryk ostrzegając mnie przed jego śnieżnobiałymi kłami i zdradzieckimi pazurami.
Wtedy wkroczyłam w drugą fazę planu jakim jest mój krótki łuk i strzały z grotem który z łatwością przebije się do wnętrzności kota i uszkodzi je. Jednym płynnym ruchem wyciągnęłam strzałę z kołczanu i naciągnęłam cięciwę. Namierzyłam cel nanosząc drobne poprawki na szybki ruch celu i oddałam celny strzał. Następna strzała niestety spudłowała, ale kolejne dwie trafiły prosto w kark pantery. Bestia wspinała się nieugięta po pniu wielkiego drzewa wbijając swe pazury w korę. Postanowiłam nie marnować większej ilości strzał i cierpliwie czekałam na dokończenie egzekucji.
Kiedy kot był już wystarczająco blisko wyciągnęłam swój długi nóż i po prostu poderżnęłam gardło wielkiej, cętkowanej bestii. Moja chusta naciągnięta na twarz przesiąkła krwią, która bryznęła gdy ostrze mojego noża przecinało tętnicę szyjną zwierzęcia. Czułam ciepło karminowego płynu oraz jego zapach. Był tak ostry, że musiałam zdjąć maskę. Truchło mojej pierwszej ofiary upadło z impetem na ściółkę leśną. Ofiara, na którą polowała pantera już dawno zbiegła z miejsca zdarzenia.
Oczyściłam ostrze noża z krwi ocierając je o mech. Patrzyłam przez chwilę na ścierwo machając zadowolona swoim lisim ogonem. Skacząc z jednego konara na drugi znalazłam się na ziemi tuż obok mojej zdobyczy. Wyciągnęłam z jeszcze ciepłego ciała trzy noże, którymi w nie rzuciłam. Przyjrzawszy się paszczy bestii uznałam, że warto by zabrać jakąś pamiątkę. Wybrałam kieł. To był ładny biały i zdrowy ząb. Westchnęłam i zabrałam się do transportu zwierzyny. Wzięłam kota na plecy i powoli podążyłam do miejsca, w którym zostawiłam swojego konia.
Wieczorem byłam w klasztorze. Nosi taką nazwę dla przykrywki. Nikt tu nie jest mnichem, a co do religii żaden z mistrzów nie przyznaje się oficjalnie do żadnej. Wielkie, drewniane, starannie rzeźbione bramy, które od wieków skrywają niedostępną tajemnicę dla okolicznej ludności otworzyły się przede mną i moim pierwszym trofeum. Wjechałam na teren klasztoru dumna i nawet mój kary rumak miał bardziej podniesiony łeb niż zwykle. Kopyta ogiera stukały dźwięcznie uderzając o brukowany placyk.
Zeskoczyłam zwinnie z siodła, zacisnęłam pięści trzymając w garści cętkowane futro i pociągnęłam je energicznie w dół. Ciało kota zsunęło się z grzbietu konia i upadło prosto na moje plecy. Z moją ofiarą na barkach poszłam prosto do mojego mistrza.
Mistrz Lay jak zwykle siedział w zaciszu swej altany ogrodowej gdzie oddawał się lekturze zadziwiająco ciekawych listów z różnych części kraju od swych sprzymierzeńców i przyjaciół. Listy te miały zazwyczaj charakter polityczny, więc mnie one nie zajmowały.
Jeszcze zanim wkroczyłam do altany, miałam świadomość, że mistrz Lay doskonale wie o mojej obecności. Weszłam na dwa stopnie drewnianej konstrukcji, po czym zrzuciłam z siebie ogromne cielsko wielkiego kota, a to uderzyło z impetem i niemałym hałasem o panele altany.
-Widzę, że polowanie przebiegło pomyślnie, młoda Kim - powiedział tonem mędrca, wiedziałam, że uśmiechnął się dumny, ale kiedy odwrócił się by obejrzeć moją zdobycz jego wyraz twarzy był nadzwyczaj opanowany i spokojny. Nie wyrażał żadnych emocji. Powtarza, że emocje to słabość, ale też potężna broń. Trzeba wiedzieć kiedy im ulec, a kiedy zatrzymać powściągliwość. Tym razem mistrz Lay zatrzymał powściągliwość.
-Tak jest, mistrzu - powiedziałam kłaniając się płytko i składając przed sobą dłonie. W ten sposób oddaję należny mu szacunek i oznajmiam, że uznaję jego autorytet. To ważne, jak powiedział sam mistrz Lay.
-Muszę przyznać, Kim, że jestem z ciebie dumny, to naprawdę ładna pantera. Twoja pierwsza ofiara została zlikwidowana, jesteś teraz zabójcą. Wiesz co to oznacza, Kim? - pyta patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. Kiedy tak na mnie patrzy mam wrażenie, że widzi i wie wszystko. Nie zdziwiłabym się gdyby tak naprawdę było.
-Tak, mistrzu. To oznacza wieczną samotność i konieczność wykonywania wyroku bez zawahania. To oznacza, że ostrze mego noża będzie wiecznie plamione krwią tych, którzy na to zasługują - odpowiedziałam twardym i stanowczym tonem patrząc nieugięcie w oczy mojego mistrza.
-Tak jest, Kim. Tak jest... Zapamiętaj ten zapach, bo zapach krwi będzie ci towarzyszem przez długie lata.
Zapamiętałam.
Pamiętam, bardzo dobrze.
A gdy zapominam świat mi przypomina...
Hej :3
Proszę o wyrażanie wszelkiej swojej opinii, to na prawdę pomaga. Mam nadzieję że prolog zachęcił was do poznania dalszych losów Kim.
Jej życie z pewnością nie jest nudne ;)
![](https://img.wattpad.com/cover/33376339-288-k542118.jpg)
CZYTASZ
Kim, seryjny zabójca
FantasiZawód egzekutora nie jest łatwy. Wymaga podejmowania decyzji, od których zależy ludzkie życie. Co kryje się za tą maską gniewu, irytacji, wściekłości i frustracji? Zemsta przynosi ukojenie. Czy aby na pewno? (Okładka i ilustracje rysowane wykonane s...