XXIV

79 10 0
                                        

Milady Diana podarowała mi skrzynię z sukniami i podziękowała za wakacje w cesarskim pałacu. Na statku musiałam zachować pozory. Ta długa podróż dała mi wiele czasu do myślenia i pracy nad sobą. Miliardy wylanych łez. Myślę, że już wtedy byłam inna. Stałam się inna w momencie gdy dowiedziałam się prawdy na swój temat i postanowiłam to zmienić. Teraz uczyłam się jak żyć by dawna Kim już więcej nie wróciła. Ta nauka i gojenie ran w sercu było najtrudniejsze.
Czasem stałam na pokładzie kołyszącego się okrętu, patrzyłam w granatowe morze i słuchałam śpiewu mew przy akompaniamencie fal. Porażał mnie błękit nieba i słońce w zenicie. Morska bryza muskała moją skórę, a wiatr rozwiewał kosmyki moich włosów. Zapominałam o bólu. Pochłaniało mnie morze i jego spokój. Tak bardzo potrzebowałam ukojenia.
Statek zawinął do portu i zostawiłam morze za sobą odjeżdżając w karocy w stronę klasztoru. Wyjechaliśmy z tętniącego życiem miasta i otoczył nas las pełen życia. Nocą sowy śpiewały mi kołysanki, a dniem uspokajał mnie szum drzew i ptaki wijące gniazda w ich koronach. To wszystko było takie znajome. Dobrze było poczuć, że jednak gdzieś na świecie jest mój dom, mój własny kąt na ziemi.
W końcu nadszedł kres podróży i stanęłam przed wielką bramą klasztoru Sian. Wrota otworzyły się i bez słowa wyjaśnień od razu podążyłam do altany mistrza Lay. Wzrok zabójców ciążył na mojej osobie. Nic dziwnego, w końcu byłam ubrana w suknie rodem z pałacu. Kim nie chodzi tak ubrana. Nie zajmowali mnie jednak zabójcy. Pragnęłam tylko zobaczyć mistrza i poczuć, że wróciłam.
Kiedy zobaczyłam przed sobą błękitne kwiaty brzoskwiniowych drzew oczy zaszły mi łzawą mgłą. Zerwałam się do biegu. Uchwyciłam w garści fałdy aksamitnych materiałów. Zgubiłam po drodze pantofelki na obcasie. Źdźbła krótko ostrzyżonych traw łaskotały mnie w bose stopy. Moje włosy wyswobodziły się z ciasnego upięcia i falowały za mną czernią kosmyków sięgających mi do pośladków. Z pomiędzy pni drzew wyłoniła się drewniana altana mistrza. Przyspieszyłam gwałtownie na jej widok. Ledwo zdołałam wyhamować i zatrzymałam się tuż przed stojącym prosto mężczyzną, który patrzył na mnie mądrze. W jego oczach zobaczyłam ulgę, tęsknotę i troskę. Zobaczyłam też srebrzące się łzy wzruszenia. Ukłoniłam się składając przed sobą dłonie.
− Mistrzu... - powiedziałam pełna skruchy i szacunku. Kiedy się wyprostowałam mistrz Lay objął mnie swymi mocnymi ramionami. Gładził moje potargane włosy i plecy. Poczułam miłość ojca, którego nie miałam. Nawet nie byłam świadoma tego jak bardzo było mi to potrzebne. Z twarzą wtuloną w jego silną pierś rozpłakałam się.
− Boże, Kim jak dobrze, że jesteś. Tak bardzo tęskniłem, a jak się martwiłem... Już dobrze, jesteś w domu, jesteś w domu... Moja kochana Kim... - szeptał uspokajająco. Złożył pocałunek na czubku mojej głowy. Ból mojego serca osłabł na sile, nie doskwierał tak bardzo.
− Dziękuję, że jesteś mistrzu Lay. Ja też bardzo tęskniłam... - wydukałam.
Ciepło jego ciała dawało mi kojące poczucie bezpieczeństwa. Kiedyś tak przytulał mnie ojciec. Kiedyś... Teraz zamiast tytoniu i mięty, którymi zawsze pachniał mój ojciec, czułam woń kwitnących drzew brzoskwini wymieszanym z zapachem atramentu, którym pisał te swoje listy. Jego szata była aksamitna, a oddech spokojny. Chyba płakałam bo mistrz Lay gładził mnie po głowie i szeptał uspokajające słowa prosta do mojego ucha.
Cały ból i smutek wypływał ze mnie i nie potrafiłam powstrzymać emocji, które tak długo tłumiłam. Cofnęłam się o krok i spojrzałam mu w twarz.
− Chyba czeka mnie długa opowieść, mistrzu - powiedziałam drżąc.
− Też tak myślę, Kim. Może napijesz się herbaty? - zapytał uśmiechając się szeroko. Usiedliśmy w kojącym cieniu altany. W ciszy rozległ się plusk przelewanego naparu, a w powietrzu unosiła się aromatyczna woń. Mistrz podał mi filiżankę.
Upiłam łyk zastanawiając się od czego zacząć i uznałam, że najlepiej zaczyna się od początku. Moja opowieść zaczęła się od spektakularnej walki w środku dżungli. Opowiedziałam mu wszystko. To jak obudziłam się na stole do tortur i jak było mi ciężko, to jak zdrowiałam dzięki Zedowi i opisałam spektakularną walkę numer dwa. Mówiłam o tym jak znaleźliśmy obóz Hien i jak jeden z wilków zranił moją rękę (rana bolała także w trakcie opowiadania i zaprezentowałam ją mistrzowi, skrzywił się współczująco). Opisałam podróż statkiem. To jak Luna nam pomogła i to jak musiałam udawać milady Dianę na dworze cesarza obcego państwa. Powiedziałam mu o balu i o lordzie, o tym jak zdobyłam ważną umowę handlową dla ojczyzny Diany i szczegółowo opisałam noc, która była najgorszą w moim beznadziejnym życiu, i która to życie zmieniła, zmieniła diametralnie. Wytłumaczyłam mistrzowi dlaczego musiałam wrócić, a on wydawał się mnie rozumieć i popierać.
− Niezwykła przygoda, co Kim? - uśmiechnął się łobuzersko. Odwzajemniłam ten uśmiech wspominając niezwykłe walki na śmierć i życie i ten wzrok Shena...
− Tak, największa przygoda w moim życiu i... najwspanialsza. Szkoda, że dobiegła końca... - rozmarzyłam się. Gdybym była inna... gdybym podjęła właściwe decyzje... gdyby sprawy potoczyły się inaczej...

Kim, seryjny zabójcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz