Milady Diana podarowała mi skrzynię z sukniami i podziękowała za wakacje w cesarskim pałacu. Na statku musiałam zachować pozory. Ta długa podróż dała mi wiele czasu do myślenia i pracy nad sobą. Miliardy wylanych łez. Myślę, że już wtedy byłam inna. Stałam się inna w momencie gdy dowiedziałam się prawdy na swój temat i postanowiłam to zmienić. Teraz uczyłam się jak żyć by dawna Kim już więcej nie wróciła. Ta nauka i gojenie ran w sercu było najtrudniejsze.
Czasem stałam na pokładzie kołyszącego się okrętu, patrzyłam w granatowe morze i słuchałam śpiewu mew przy akompaniamencie fal. Porażał mnie błękit nieba i słońce w zenicie. Morska bryza muskała moją skórę, a wiatr rozwiewał kosmyki moich włosów. Zapominałam o bólu. Pochłaniało mnie morze i jego spokój. Tak bardzo potrzebowałam ukojenia.
Statek zawinął do portu i zostawiłam morze za sobą odjeżdżając w karocy w stronę klasztoru. Wyjechaliśmy z tętniącego życiem miasta i otoczył nas las pełen życia. Nocą sowy śpiewały mi kołysanki, a dniem uspokajał mnie szum drzew i ptaki wijące gniazda w ich koronach. To wszystko było takie znajome. Dobrze było poczuć, że jednak gdzieś na świecie jest mój dom, mój własny kąt na ziemi.
W końcu nadszedł kres podróży i stanęłam przed wielką bramą klasztoru Sian. Wrota otworzyły się i bez słowa wyjaśnień od razu podążyłam do altany mistrza Lay. Wzrok zabójców ciążył na mojej osobie. Nic dziwnego, w końcu byłam ubrana w suknie rodem z pałacu. Kim nie chodzi tak ubrana. Nie zajmowali mnie jednak zabójcy. Pragnęłam tylko zobaczyć mistrza i poczuć, że wróciłam.
Kiedy zobaczyłam przed sobą błękitne kwiaty brzoskwiniowych drzew oczy zaszły mi łzawą mgłą. Zerwałam się do biegu. Uchwyciłam w garści fałdy aksamitnych materiałów. Zgubiłam po drodze pantofelki na obcasie. Źdźbła krótko ostrzyżonych traw łaskotały mnie w bose stopy. Moje włosy wyswobodziły się z ciasnego upięcia i falowały za mną czernią kosmyków sięgających mi do pośladków. Z pomiędzy pni drzew wyłoniła się drewniana altana mistrza. Przyspieszyłam gwałtownie na jej widok. Ledwo zdołałam wyhamować i zatrzymałam się tuż przed stojącym prosto mężczyzną, który patrzył na mnie mądrze. W jego oczach zobaczyłam ulgę, tęsknotę i troskę. Zobaczyłam też srebrzące się łzy wzruszenia. Ukłoniłam się składając przed sobą dłonie.
− Mistrzu... - powiedziałam pełna skruchy i szacunku. Kiedy się wyprostowałam mistrz Lay objął mnie swymi mocnymi ramionami. Gładził moje potargane włosy i plecy. Poczułam miłość ojca, którego nie miałam. Nawet nie byłam świadoma tego jak bardzo było mi to potrzebne. Z twarzą wtuloną w jego silną pierś rozpłakałam się.
− Boże, Kim jak dobrze, że jesteś. Tak bardzo tęskniłem, a jak się martwiłem... Już dobrze, jesteś w domu, jesteś w domu... Moja kochana Kim... - szeptał uspokajająco. Złożył pocałunek na czubku mojej głowy. Ból mojego serca osłabł na sile, nie doskwierał tak bardzo.
− Dziękuję, że jesteś mistrzu Lay. Ja też bardzo tęskniłam... - wydukałam.
Ciepło jego ciała dawało mi kojące poczucie bezpieczeństwa. Kiedyś tak przytulał mnie ojciec. Kiedyś... Teraz zamiast tytoniu i mięty, którymi zawsze pachniał mój ojciec, czułam woń kwitnących drzew brzoskwini wymieszanym z zapachem atramentu, którym pisał te swoje listy. Jego szata była aksamitna, a oddech spokojny. Chyba płakałam bo mistrz Lay gładził mnie po głowie i szeptał uspokajające słowa prosta do mojego ucha.
Cały ból i smutek wypływał ze mnie i nie potrafiłam powstrzymać emocji, które tak długo tłumiłam. Cofnęłam się o krok i spojrzałam mu w twarz.
− Chyba czeka mnie długa opowieść, mistrzu - powiedziałam drżąc.
− Też tak myślę, Kim. Może napijesz się herbaty? - zapytał uśmiechając się szeroko. Usiedliśmy w kojącym cieniu altany. W ciszy rozległ się plusk przelewanego naparu, a w powietrzu unosiła się aromatyczna woń. Mistrz podał mi filiżankę.
Upiłam łyk zastanawiając się od czego zacząć i uznałam, że najlepiej zaczyna się od początku. Moja opowieść zaczęła się od spektakularnej walki w środku dżungli. Opowiedziałam mu wszystko. To jak obudziłam się na stole do tortur i jak było mi ciężko, to jak zdrowiałam dzięki Zedowi i opisałam spektakularną walkę numer dwa. Mówiłam o tym jak znaleźliśmy obóz Hien i jak jeden z wilków zranił moją rękę (rana bolała także w trakcie opowiadania i zaprezentowałam ją mistrzowi, skrzywił się współczująco). Opisałam podróż statkiem. To jak Luna nam pomogła i to jak musiałam udawać milady Dianę na dworze cesarza obcego państwa. Powiedziałam mu o balu i o lordzie, o tym jak zdobyłam ważną umowę handlową dla ojczyzny Diany i szczegółowo opisałam noc, która była najgorszą w moim beznadziejnym życiu, i która to życie zmieniła, zmieniła diametralnie. Wytłumaczyłam mistrzowi dlaczego musiałam wrócić, a on wydawał się mnie rozumieć i popierać.
− Niezwykła przygoda, co Kim? - uśmiechnął się łobuzersko. Odwzajemniłam ten uśmiech wspominając niezwykłe walki na śmierć i życie i ten wzrok Shena...
− Tak, największa przygoda w moim życiu i... najwspanialsza. Szkoda, że dobiegła końca... - rozmarzyłam się. Gdybym była inna... gdybym podjęła właściwe decyzje... gdyby sprawy potoczyły się inaczej...

CZYTASZ
Kim, seryjny zabójca
FantasyZawód egzekutora nie jest łatwy. Wymaga podejmowania decyzji, od których zależy ludzkie życie. Co kryje się za tą maską gniewu, irytacji, wściekłości i frustracji? Zemsta przynosi ukojenie. Czy aby na pewno? (Okładka i ilustracje rysowane wykonane s...