Sala balowa była pełna gości. Tłumy arystokratów mnie przerażały. Śmietanka tego królestwa zebrała się w jednej sali z seryjnym zabójcą, który próbuje się wtopić w tłum niczym drapieżnik stojący nieruchomo pośród zarośli dżungli. Właśnie wielkie koty wybierają taką strategię, dlatego też są tak dobrymi zabójcami. Czy mi mogło to pomóc? Czy ci wypudrowani idioci są na tyle pozbawieni jakiegokolwiek zdrowego rozsądku by zauważyć, że jest ze mną coś nie tak? A może po prostu wino tak im uderzy do głowy, że będzie im wszystko jedno? Mogłam mieć tylko nadzieję godną szaleńca. Bo kimże niby byłam? Nikim innym jak szaleńcem w balowej sukni obsypana pudrem.
Sala balowa robiła oszałamiające wrażenie. Beżowe tynki i kolumny zwieńczone misternymi płaskorzeźbami świetnie współgrały z kremowym marmurem i kolorowymi freskami na stropie w kształcie kopuły. Tu i ówdzie postawiono imponujące zielone rośliny, które rzucały migotliwe cienie na gości popijających wino z kryształowych kieliszków skrzących się w świetle bogatych żyrandoli ciążących kryształami nad monstrualnie obszernym pomieszczeniem.
Na dwustopniowym podwyższeniu umiejscowiona była orkiestra. Instrumenty smyczkowe oraz rozmaite lutnie i instrumenty szarpane współgrały z fletami dając całemu wydarzeniu nieco powagi i dostojeństwa, którego zabrakło uczestnikom. Niektóre pary tańczyły w rytm muzyki płynącej, to melancholijnymi falami, to frywolnymi podskokami po iście cesarskiej sali. Wsłuchałam się rozmarzona w spokojne nuty wydobywane przez zręczne palce muzyków i stwierdziłam, że ów nuty są bardziej szlachetne niż rzekoma szlachta zebrana na tym balu.
Jeden ze służących podał mi kieliszek pełen rubinowego wina, które nadawało karminowego błysku kryształowemu kieliszku. Upiłam łyk i odstawiłam na jeden z licznych stołów zastawionych przekąskami i szybkimi daniami. Żołądek skurczył mi się na samą myśl o jedzeniu, a wnętrzności skręciły się w supeł gdy spojrzałam na gości, którzy spoglądali w moją stronę zaciekawionym wzrokiem pełnym wyższości.
W tedy podszedł do mnie mężczyzna w średnim wieku w kaftanie koloru karminowego wina ze złotymi haftami. Ten strój czynił jego osobę bardzo dostojną i od razu było widać, że ów człowiek dysponuje kolosalnymi sumami. Jego oczy wypełnione były fałszywą uprzejmością i życzliwością. Jego uszy hieny zdradziły mi jego zamiary. Od razu zorientowałam się z kim mam do czynienia. To był mój cel oraz największy wróg Yiaris, którego należało wyeliminować z zimną krwią. Mężczyzna o brązowych oczach i mocnych rysach twarzy uśmiechnął się do mnie.
− Witaj, pani. Dotąd mniemałem, że cesarskie ogrody to najpiękniejsza rzecz jaką ujrzę w tym zadziwiającym kraju, lecz zjawiła się pani. Przyćmiewa panienka piękno tej wyjątkowej sali oraz wszystkich zacnych dam tutaj zebranych - jego słowa sączyły się z jego ust zdradliwą słodyczą. Jednym, szybkim ruchem nadgarstka rozłożyłam wachlarz i zakryłam nim twarz imitując zawstydzenie. Dygnęłam wdzięcznie.
− Oh, zawstydza mnie pan... Nie sądzę by ma uroda różniła się czymkolwiek od urody innych dam... - mój głos wydawał się mi obcy. Brzmiał jak głosik jednej z tych cukierkowych panienek.
− I do tego skromna. Jest do prawdy panienka urocza. Może zechciałaby panienka ze mną zatańczyć, jeden taniec. - Wyciągnął do mnie zapraszająco dłoń. Spojrzałam na nią znad wachlarza nieufnie, ale potem wbrew całej mnie przyjęłam jego propozycje z uroczym uśmiechem. - Nawiasem mówiąc jestem Lord Fu Ja.
− A jam jest milady Diana. - tylko tyle zdążyłam powiedzieć nim porwał mnie na parkiet.
Nim się obejrzałam byłam w żelaznych objęciach lorda podrygując w rytm muzyki. Czułam się co najmniej nieswojo, ale odsunęłam to uczucie od siebie stawiając sobie za priorytet bezpieczeństwo cesarza i Yiaris.
− Świetnie panienka tańczy - pochwalił mnie, a jego nonszalancki ton sprawiał, że robiło mi się niedobrze. Zachichotałam nieco sztucznie, ale lord zdawał się tego nie zauważyć. - Przybyłem do pałacu cesarza niedawno. Wieczory tutaj bywają bardzo samotne. Dzień jest pełen wrażeń, ale wieczorami dopada mnie taka nieopisana pustka. Pomyślałem, że może któregoś wieczora panienka zechce mi towarzyszyć... W ogrodzie na spacerze. Świerze powietrze przed snem zawsze dobrze robi. Co panienka na to? - Czyżby proponował mi randkę?! Zaniemówiłam na moment patrząc nieobecnym wzrokiem w jego na pozór przyjazną twarz. Lecz potem odzyskałam zdrowy rozsądek.
− Z przyjemnością. Dla mnie wieczory są równie melancholijne i pogawędka z osobą tak inteligentną jak pan z pewnością dobrze mi zrobi - odparłam posyłając mu jeden z tych słodkich uśmiechów, których z całego serca nienawidziłam.
− Szalenie się cieszę. Jutrzejszy wieczór zarezerwuję dla panienki. Czy termin panience odpowiada? - Był gentlemanem, tego nie dało się ukryć, ale mimo, że gentleman to nadal ta sama, perfidna Hiena.
− Oczywiście, odpowiada.
Przystanęliśmy bo taniec dobiegł końca, a lord niechętnie wyswobodził mnie ze swoich żelaznych objęć. Jednak nadal trzymał moją dłoń w rękawiczce. Zamarkował płytki ukłon i musnął wargami aksamit mojej rękawiczki ciasno przylegającej do mojej dłoni. Spojrzał na mnie spode łba uśmiechając się szelmowsko. W brązie jego oczu dostrzegłam błysk pożądania. Po plecach przeszedł mnie dreszcz.
− Wiedz, że nie mogę się doczekać, pani. Do jutra zatem. Aktualnie jestem zobowiązany do konwersacji z cesarzem i ich doradcami. - Wydawał się mówić to z pewnego rodzaju niechęcią.
− Naturalnie, a więc do jutra. - Dygnęłam dziękując mu tym samym za odbyty taniec i jednocześnie żegnając go.
Oddalił się znikając w tłumie arystokratów. Odetchnęłam z ulgą. Przyjęłam od kelnera kieliszek z białym, słodkim winem i tym razem upiłam więcej niż jeden łyk, a co. To wszystko z nerwów...
− Czy zechciała by panienka podarować mi jeden taniec. Uniżenie proszę o wybaczenie, że ośmieliłem się panienkę w ogóle o to pytać, ale uroda panienki doszczętnie przyćmiła mi rozum i nie mogłem się oprzeć pokusie. - Poznałam jego głos. Odwróciłam się energicznie by sprawdzić czy to faktycznie był on. Nie myliłam się. Stał przede mną Shen we własnej osobie, w odświętnym, granatowym kaftanie ze srebrnymi haftami, które tak bardzo pasowały do jego lśniących oczu. Zupełnie nie spodziewałam się ujrzeć go w takim stroju i z włosami grzecznie zaczesanymi do tyłu i z uśmiechem, który, nawiasem mówiąc, był zaskakująco piękny. Nie da się ukryć, że Wilk wyglądał po prostu zniewalająco, ale mimo jego wyglądu nie zmieniłam zdania na jego temat i też nie przestałam być na niego zła.
− Obawiam się, że jestem zmuszona panu odmówić. Przykro mi, ale nie zatańczę z panem. - Wzruszyłam ramionami dając mu do zrozumienia, że ani jego przemowa, ani jego wygląd nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia.
− Panienka rani me serce. Proszę tylko o jeden taniec, niech panienka się nade mną zlituje. - Zamarkował płytki ukłon wcale nie gorszy od ukłonu lorda. Westchnęłam ciężko stwierdzając, że nie da mi spokoju i dygnęłam na znak, że się zgadzam.
Shen od razu ujął moją dłoń i poprowadził mnie z powrotem na parkiet. Droga pomiędzy szlachcicami przebiegła znacznie wolniej niż w towarzystwie lorda. Shen zachowywał się nadzwyczaj delikatnie. Kiedy stanęliśmy pośród innych par przygotowujących się do następnego tańca Wilk objął mnie w talii, a palce naszych dłoni splotły się ze sobą. Swoją rękę ułożyłam na jego mocnym ramieniu. Nawet pod warstwą grubego materiału, z którego był wykonany kaftan czułam jego twarde mięśnie. Patrzyłam w szafir jego oczu, który zadziałał na mnie hipnotyzująco. Jego usta znów wykrzywił szelmowski uśmiech. Nie mogłam do siebie dopuścić myśli, że mi się podoba. Zamiast rozpływać się w jego objęciach skupiłam się na tym, jak bardzo go nienawidzę.
W sali balowej rozbrzmiały pierwsze dźwięki melancholijnej melodii do wolnego, dostojnego tańca. Płynęliśmy po sali wpatrzeni w swoje oczy. Natychmiast przywołałam się do porządku i niby niechcący nadepnęłam mu na stopę. Shen zdawał się nawet tego nie zauważyć. Zacisnęłam zęby zła na niego. Spróbowała jeszcze raz.
− Kim... Po co te wygłupy, przecież wiem, że umiesz świetnie tańczyć... - powiedział patrząc mi w twarz.
Wygłupy?! Zagotowało się we mnie. Kto tu się wygłupia?! To nie ja udaję miłego gentlemana, któremu każda by serce oddała bez chwili zastanowienia.
− Powiesz mi z kim tańczyłaś? - jego głos wydawał się być bardziej głęboki i ciepły.
− Czyżby był pan zazdrosny? - uniosłam wysoko brwi w udawanym zdziwieniu. Byłam tak chłodna jak to tylko możliwe.
− Możliwe... Więc...? Z kim panienka tańczyła? - powtórzył pytanie.
− Tańczyłam z lordem Fu Ja, naszym największym wrogiem, a jeśli chcesz wiedzieć była dla niego milsza i tańczyło mi się z nim wprost cudownie. Zaprosił mnie na spacer w towarzystwie księżyca i wszystkich gwiazd pośród cesarskich ogrodów mówiąc, że tylko ja mogę wypełnić tą pustkę, którą czuje samotnie spędzając wieczory. Wiedz, że zgodziłam się na spacer z radością, a z jeszcze większą radością będę z nim spacerowała po tych cudownych cesarskich ogrodach. Mam nadzieję, że będzie romantycznie i tak wspaniale jak tylko to możliwe - mówiąc to uśmiechałam się triumfalnie.
− Ałć - syknął gdy skończyłam mówić. Żeby przypieczętować moje słowa jeszcze raz nadepnęłam mu na stopę, tym razem skrzywił się,ponieważ nadepnęłam nadzwyczaj mocno. - Kim... Ale ty jesteś wredna - powiedział patrząc na mnie tak, jakby nie potrafił w to uwierzyć.
− Oh, dziękuję, nie trzeba było. - Potraktowałam te słowa jako komplement i uśmiechnęłam się słodko pełna nienawiści.
Shen zdawał się szybko zapomnieć o bólu w stopie i o moich słowach, bo po chwili znów patrzył na moją twarz uśmiechając się. Zastanawiałam się co go ugryzło i obawiałam się, że to nonszalanckie spojrzenie zamieni się w namiętne spojrzenie głodnych oczy pełnych pożądania. Na moje szczęście nie stało się tak.
− Pięknie dziś wyglądasz - powiedział z wolna wodząc wzrokiem po moich włosach, policzkach, ustach i wreszcie zatrzymując się na oczach. Zabrzmiało to szczerze. Nie robił sobie ze mnie żartów i dlatego oblałam się prawdziwym rumieńcem. Od bardzo dawna się nie rumieniłam. Spuściłam wzrok zawstydzona przeklinając w duszy czerwone krwinki. - Ślicznie się rumienisz - słowa te dotarły do mnie z lekkim opóźnieniem. Postanowiłam nie dać się uwieść i moja twarz skamieniała nagle i tylko patrzyłam niewzruszona niczym skała na wciąż zmieniającą się twarz Shena i oczy niczym dwa oceany, wzburzone i spokojne.
Muzyka ucichła, stanęliśmy. Przez chwilę jeszcze w objęciach, ale cofnęłam się o krok i dygnęłam grzecznie, bez słowa, bez emocji, chłodna i bezwzględna. Serce mnie zabolało, ale nie dałam tego po sobie poznać. Shen nic nie rozumiejąc pocałował moją dłoń kłaniając się. Spojrzałam na niego beznamiętnie i poszłam w swoją stronę. Wtedy podszedł do mnie jeden ze służących i oznajmił, że cesarz pragnie ze mną pomówić jutro w południe.
Rozejrzałam się po sali i stwierdziłam, że nie ma tu dla mnie miejsca i udałam się spacerowym krokiem w kierunku mojej komnaty. Morfina przestała działać i poorana ranami ręka dała się we znaki. Analizowałam dokładnie zdarzenia mające miejsce tego wieczoru i twardo zdecydowałam odpychać Shena jak najdalej ode mnie. W jego towarzystwie nie byłam sobą, działo się ze mną coś złego i musiałam za wszelką cenę temu zapobiec.

CZYTASZ
Kim, seryjny zabójca
FantasiZawód egzekutora nie jest łatwy. Wymaga podejmowania decyzji, od których zależy ludzkie życie. Co kryje się za tą maską gniewu, irytacji, wściekłości i frustracji? Zemsta przynosi ukojenie. Czy aby na pewno? (Okładka i ilustracje rysowane wykonane s...