XXIX

100 12 1
                                    

Gdy się obudziłam światem panowała noc. Srebrzyste światło księżyca wpadało do pokoju przez duże okna. Słyszałam oddech Shena. Jego pierś unosiła się i opadała miarowo. Moja głowa nadal spoczywała na jego torsie. Wsłuchiwałam się w bicie jego serca, to mnie uspokajało. Zastanawiałam się czy te parę tygodni wystarczyło żeby rana, którą mu zadałam zdążyła się zagoić. Myślałam nad tym, czy czasem go nie boli. Czy żywi do mnie urazę...


Poruszyłam się nieznacznie, a jego ręka automatycznie zacisnęła się mocniej na mojej talii przyciągając mnie bliżej niego. Wciąż boi się, że ucieknę. Nie miałam zamiaru uciekać, chyba że tego właśnie będzie chciał. Moja dłoń spoczywała na jego piersi. Pod palcami miałam czarny jedwab jego koszuli i żar jego ciała. Spojrzałam na jego twarz, idealną twarz. Wyraziście zarysowana szczęka, satynowe usta i błękit jego oczu w których teraz tonę. Obserwował mnie. Czułam jak jego mięśnie się poruszają gdy przyciągnął mnie jeszcze bliżej, a ja czułam, że nigdy nie będzie wystarczająco blisko.


- Jak się czujesz skarbie? - w ciszy zalśnił jego szept. Byłam mu taka wdzięczna... Tak niesamowicie wdzięczna. Wystarczyło jedno pytanie żebym poczuła się ważna, potrzebna. Żebym poczuła, że nie jestem sama na tym okropnym świecie.


- Już lepiej... dziękuję... - wiedział, że nie dziękuję tylko za to, że zapytał. Znów zapadła cisza i wpatrywaliśmy się w siebie. Ledwo go widziałam. Był środek nocy... - Ile spałam?


- Gdy zemdlałaś... - zawahał się - tam... spałaś tydzień. Oparzenia zdążyły się trochę zagoić. A po tym jak zasnęłaś w moich ramionach minęło parę godzin - odpowiedział łagodnie. - Nie jesteś już śpiąca?


- Nie... Chociaż pewnie jest środek nocy. Dziękuję, że przy mnie jesteś... I przepraszam... Tak bardzo mi przykro... Boże, o mało cię nie zabiłam...


- Ciii... - położył mi palec na usta. Popatrzył głęboko w oczy przenikliwym spojrzeniem. Pocałował delikatnie, przeciągle, smakował cierpliwie każdy milimetr moich ust chcąc jak najlepiej zapamiętać ich smak. Przerwał na moment pocałunek i znów spojrzał mi w oczy. Tym razem jego wzrok był nieco odległy, rozmarzony, nieobecny. - To nic... Już nic nie pamiętam. Już nic nie boli. Została tylko blizna i to uczucie którym cię darzę. Nic więcej nie pamiętam, tylko to, że cię kocham Kocie - uśmiechnął się szeroko po czym znów pocałował. Tym razem niecierpliwie i namiętnie, bardzo namiętnie. Całował tak, jakby zaraz miał ruszać na wojnę, tak jakby miał za mało czasu żeby mnie poznać, a przecież ma na to całe życie. - Proszę, powiedz mi, że mnie nie zostawisz, że już nie uciekniesz... Błagam, bo drugi raz już tego nie zniosę - głos mu drżał. Po jego policzkach znów płynęły łzy, a ja zastanawiałam się jak on może mnie tak kochać... Mnie... Mordercę uzależnionego od zabijania bandytów. Jak on może kochać kogoś tak okropnego jak ja??


JAK?


- Nie zostawię cię, nie ucieknę. Będę przy tobie tak długo jak tylko będziesz chciał - powiedziałam nieco ochrypłym głosem. Byłam szczera, postanowiłam już zawsze być szczera.. z nim. Zdziwiło mnie to, jak bardzo pragnę żeby chciał żebym przy nim była. Jeszcze parę miesięcy wcześniej skakaliśmy sobie do gardeł, a teraz mu obiecuję, że od niego nie ucieknę i... wyznaję mu miłość... - Shen...


- Tak? - zaniepokoił się.


- Kocham cię... - wyznałam. Te słowa... wiele mnie kosztowały. Kiedyś powiedziałam, że jeśli kogoś nienawidzę to nienawidzę go z całego serca, a jeśli kocham, wtedy nie wiedziałam co to znaczy kogoś pokochać. Z miłością mam tak samo, tyle że miłość to o wiele bardziej potężne uczucie. Kocham całą sobą osobę, której szczerze nienawidziłam. Jak to możliwe.

Kim, seryjny zabójcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz