Zaczęłam zapominać. Błękit jego oczu, jadowite uwagi i to jak na mnie patrzył, gdy wbijałam mu sztylet w ciało... Zaczęłam zapominać, powoli. Jednak te obrazy nadal mnie prześladowały, całymi dniami trzymały się kurczowo tyłu mojej głowy i wracały przed oczy w najmniej oczekiwanych momentach. Słowa jego wyznań pełzły po moim umyśle i jak najgorszy koszmar wyciskały z moich oczu łzy.
Walczę o każdy oddech, połykam niewypowiedziane słowa i wspomnienia, na nowo je trawię razem z nie wylanymi łzami i...
Żyję
Umieram
Noc była cicha. Poprzedniej rozpętała się burza. Grzmoty uspokajały krzyk mojej duszy. W ciszy jest głośniejszy, muszę radzić sobie z nim sama. Znoszę go codziennie, każdej minuty mojego nędznego istnienia krzyczę, choć ból rozrywa mi uszy ja nie mogę przestać. Nie mogę przestać, nie mam odwagi.
Myślałam o tym nieskończoną ilość razy. Jestem toksyczna, jestem trucizną zatruwającą ziemię. I nie mam w sobie na tyle przyzwoitości żeby się zabić. Mam tą świadomość, że świat byłby beze mnie zdrowszy, byłoby w nim mniej gniewu. Ale jestem tchórzem, który nie potrafi zdobyć się na ten gest.
Słyszę swój drżący oddech i niespokojne bicie serca. Miotam się na podłodze walcząc ze wspomnieniami. Przegrywam. Jednak potem moje ciało przypomina sobie o całym dniu spędzonym na walce, ćwiczeniach i nieludzkim wysiłku fizycznym. Zmęczenie bierze górę.
Zasypiam
Krzyk rozrywający ciszę nocy.
Krzyk kobiety.
Kobiety, której podrzyna się gardło.
Zrywam się z niespokojnego snu. Czuję ciężar czyjejś dłoni na ramieniu. Wokół nie jest ciemno. Za ścianami jarzy się pomarańczowe światło. Blask tańczy na papierze. Nie oddycham. Zapominam oddychać. Odwracam wzrok. Na twarzy mistrza Lay maluje się przerażenie. Po chwili dociera do mnie, że nie boi się o siebie.
Boi się o mnie.
Boi się o m n i e
o m n i e
- Hieny, są tu. Podpalili klasztor, wszystko płonie. Jest ich za dużo... Nie.... - przełyka głośno ślinę, dyszy jakby biegł. - Nie damy rady. Kim, obiecaj mi, że zrobisz w s z y s t k o to, co ci powiem. OBIECAJ... - patrzy na mnie błagalnie. Mam złe przeczucia. Mam cholernie złe przeczucia.
- Obiecuje... - mówię słabo kiwając energicznie głową.
- Dobrze, a teraz chodź.
Chwycił mocno moje przedramię i podniósł z podłogi. Rozsunął drzwi i wybiegliśmy prosto w płomienie. Belki trawione przez ogień waliły się nam na głowy, ale byliśmy szybsi. Prowadził mnie zbyt dobrze znanymi korytarzami.
Za nami rozległ się pełen bólu krzyk agonii. To był ktoś kogo znałam. Oddycham ciężko. Dym trawi moje płuca. Nie mogę oddychać. Nic nie widzę, oczy zaszły mi łzami.
Szarpnął mną by przywołać mnie do porządku. Podniosłam wzrok by spojrzeć mu w oczy. Był skupiony, poważny. Dokładnie tak, jakby podejmował trudną decyzję. Już ją podjął, a ja wiedziałam co to oznaczało.
- Biegnij do ogrodu, skryj się między drzewami. Połóż się na ziemi twarzą do trawy i nie ruszaj się stamtąd póki niebezpieczeństwo nie minie. Nie oglądaj się za siebie, po prostu się połóż i nie ruszaj. Rozumiesz? - pyta drżącym głosem, który go zdradza. Kiwam głową na znak, że go zrozumiałam. - Kocham cię, córko - objął mnie, a ja rozpadłam się na tysiąc kawałków w jego żelaznych ramionach.
- Ja ciebie też, tatusiu - wyszlochałam mu w ramię.
- Biegnij kwiatuszku - wyszeptał prosto do mojego ucha i wypuścił, a ja już nie byłam tą samą osobą.
Obiecałam, więc biegłam. Żar pożaru palił mnie w plecy. Płonął mój dom, wszystko co miałam, wszystko co mi zostało. Słyszałam rozmowy żołnierzy. Zniknęłam już w mroku. Zatrzymałam się na moment i odwróciłam wzrok. Serce łomoczące w piersi zatrzymało się gwałtownie. Nie oddychałam. Wrosłam w ziemię nie potrafiąc nic zrobić.
Mistrz Lay klęczał na drewnianej werandzie. Jego ciemna sylwetka odcinała się na tle płonącego klasztoru. Tak samo jak sylwetki dwóch żołnierzy. Jeden z nich stał z mistrzem, w dłoni ściskał rękojeść katany. Ostrze lśniło złociście w blasku utraconej nadziei. W drugiej ręce miał czarne pukle włosów mistrza. Jednym ruchem poderżnął mu gardło. Wystarczył jeden sprawny ruch ręką. Trysnęła gorąca krew. Nie krzyczał. Może nawet się uśmiechał... Chciałabym żeby się uśmiechał. Jego bezwładne ciało padło na deski, prosto w kałużę jego własnej krwi. Przełknęłam głośno ślinę. Nogi drżały nie mogąc utrzymać ciężaru mojego własnego ciała. Rozpacz rozrywała mi płuca, serce, mózg, całą mnie.
Bezwładnie upadłam
Twarzą do ziemi
Płakałam

CZYTASZ
Kim, seryjny zabójca
FantasiZawód egzekutora nie jest łatwy. Wymaga podejmowania decyzji, od których zależy ludzkie życie. Co kryje się za tą maską gniewu, irytacji, wściekłości i frustracji? Zemsta przynosi ukojenie. Czy aby na pewno? (Okładka i ilustracje rysowane wykonane s...