Chapter 8

2K 182 9
                                    

Two days later. 
 Z wielką trudnością udało mi się poruszyć palcami u rąk. Moje samopoczucie było do dupy. Czułam się, jakbym została, przejechana przez ciężarówkę. Dwa razy
Nie miałam sił nawet otworzyć oczu, byłam za słaba. Po czole spływały mi krople potu, zostawiając za sobą mokry ślad na skórze.
Moje powieki i usta były zbyt ciężkie, żeby je otworzyć. Czułam, że pali mnie gardło co oznaczałoby, że spoczęłam na kanapie dłuższą chwilę. Oddychałam głęboko, co chwilę wypuszczając powietrze z obolałych płuc.
Po paru chwilach usłyszałam odgłos zamykania drzwi wejściowych. Osoba najpierw chwyciła za nalewkę, o czym świadczył korek wystrzelony w powietrze, który odbił się od ściany i wylądował tuż obok kanapy, na której obecnie leżałam.
Riley — rozpoznałam po tym, jak jego usta opuściła wiązanka przekleństw, zaczął kierować się w moją stronę.

Przez moment chciałam unieść ciężkie powieki, żeby obdarzyć go najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na jakie było mnie stać. Równocześnie nie chciałam na niego patrzeć, ale przypomniałam sobie, jak to się skończyło ostatnim razem.
Jasne było, że przed sobą ujrzę ten sam salon co parę godzin temu. Choć nie miałam pojęcia czy minęło tylko parę godzin.
Spróbowałam poruszyć rękami — wszystko wydawało się być okej, nie licząc bólu, jaki mi to sprawiało, nogami — chyba połamane w paru miejscach, ale wciąż było dobrze.
Nie chciałam już odwlekać chwili, w której mówię Riley'mu jak bardzo go nienawidzę, mimo że dopiero poznałam jego imię.
Uchyliłam powieki, od razu napotykając spojrzenie niemal czarnych oczu.

— Camryn — Riley klękną przy kanapie i z bólem spoglądał na moja twarz.
To wystarczyło, żeby obudzić we mnie chęć ucieczki. Z całych sił pragnęłam znaleźć się z dala od tego domu, chłopaka, a nawet z dala od wszystkiego. Obróciłam twarz w stronę kominka, ażeby tylko uniknąć jego spojrzenia. Przy okazji udało mi się stwierdzić, że kręgosłup został nie uszkodzony, co graniczyło niemalże z cudem.
— Przepraszam.
Zdawałam sobie sprawę z tego, jak wiele wysiłku musiało go to kosztować, sądziłam, że należy do grupy osób, które nie znają tego słowa, nie wspominając o użyciu go w praktyce. Tymczasem właśnie tak było. Riley mnie przeprosił, oczekując, że to załagodzi sytuacje, mimo swojego stanu wciąż nie chciałam porzucić planu powrotu do domu.
Czułam za plecami jego obecność, co zaczęło mi przeszkadzać, mimo że nie był to mój dom. Obróciłam twarz w jego kierunku.
Do moich nozdrzy momentalnie dotarł ostry zapach papierosów i alkoholu.
Tępo wpatrywałam się prosto w jego oczy. Zdałam sobie sprawę z tego, że to wszystko mnie wykańcza. Już nie daje rady, a on jest tego potwierdzeniem. Po moich policzkach spływały łzy. Nie wiem, czy płakałam z bezsilności, czy tęsknoty za domem.
—Camryn ja...
— Odejdź — wcięłam mu się w zdanie, na co on jedynie kiwną głową, a potem spojrzał w jakimś kierunku skąd po paru chwilach, dostrzegam Dave'a.
— Możesz wrócić do domu — powiedział ciężko, po czym zabrał wódkę ze stolika obok mnie. Ostatni raz na mnie spojrzał, jakby oczekiwał podziękowań, ale widząc mój brak emocji wypisany na twarzy, odszedł.

Tak po prostu.

— Hej — Dave usiadł na kanapie i zaczął ocierać moje łzy.
— Hej — wysiliłam się na blady uśmiech.
— Możesz wrócić do domu — chłopak wydawał się być smutny.
—Tak nareszcie — czułam, że pod powiekami gromadzą mi się nowe łzy, które Dave wciąż cierpliwie ocierał.
— Co się dzieje? — zapytał łagodnie.
— Nie widziałam rodziców od...odkąd znalazłam się w tej piwnicy ...a to było...Dave ja nie wiem, kiedy widziałam ich ostatni raz.

— Naprawdę chcesz wiedzieć?— kiwnęłam głową na potwierdzenie.
— Mówiłaś, że byłaś tam trzy dni, to nieprawda byłaś tam trzy, ale tygodnie, a tutaj jesteś już tydzień — z moich ust wydostało się tylko westchnienie. Nie było mnie w domu od tak długiego czasu.

Gdzie są moi rodzice? Może uznali mnie już za martwą, a może całe miasto jest obklejone moimi zdjęciami z dopiskiem „Zaginęła". Nie było mnie w domu równo 31 dni.

Zdusiłam w sobie krzyk, miałam ochotę wstać i biec do swojego domu, czego nie zrobiłam. Jeszcze nie. Najpierw muszę się dowiedzieć więcej. Znacznie więcej.
— Dlaczego jeszcze żyje ?—Zapytałam wprost.
— Nie rozumiem.
— Pamiętam, że w laboratorium czy piwnicy, czy czym tam to było, jakiś psychopata wstrzyknął mi truciznę, a wczoraj...
— Camryn zaczekaj. Co ci wstrzyknął?.
— No przecież mówię, że truciznę i dlatego chcę wiedzieć, czy ja...o mój Boże ja jestem martwa...ja już nie wrócę do domu, prawda?, a może ja jestem duchem?—zaczęłam panikować.
— Uspokój się. Jak wyglądała ta substancja ? — próbowałam sobie ją przypomnieć, ale jedyne co pamiętam to kolor żółty.

Jak trucizna, do cholery.

— Była żółta — powiedziałam, a Dave wydawał się być nagle przestraszony.
— Jesteś pewna?— zapytał, a ja z zaskoczeniem odkryłam, że nie patrzył już na mnie tylko na swojego brata, który przyglądał się nam z końca pomieszczenia.

Chce się trzymać na dystans.

W skupieniu obserwował naszą dwójkę, nie wspominając już, że nie wyglądał, jak po spożyciu alkoholu.

— No tak, przecież dlatego wzięłam ją za truciznę. Coś nie tak? — Dave przez chwile był pogrążony w swoich myślach, ale za to ja powoli zaczęłam się bać.
— Gdzie ci to wstrzyknął?.
— Tu — wskazałam lewy nadgarstek.

DNA Virus (rewritten)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz