Chapter 10

2K 172 9
                                    

Stałam pośrodku słonecznej plamy, wykrzywiając wargi w uśmiechu.
Słowo szczęśliwa nie opisywało mojego stanu. Mój wzrok powoli przesuwał się po krawędziach budynku. Chłonęłam widok, zwracając uwagę na zmiany, jakie w nim zaszły pod moją nieobecność.
Wyglądał na zaniedbany, ale nie przeszkadzało mi to. Liczyło się tylko, że w końcu zobaczę swoich rodziców. Oni zawsze dbali o dom, a w szczególności o ogród, który, nawiasem mówiąc, teraz nie pokazywał ich wkładu pracy.
Drzwi wejściowe wyglądały na obdrapane. Zapewne zrobił to Marley - nasz labrador. Rozglądałam się w około, kiedy doszedł do mnie zniecierpliwiony głos Riley'go.

- Długo będziesz tak stać?.

Nie podobał mi się pomysł z ochroną, którego autorem oczywiście był on sam. Uparł się, że na wszelki wypadek będzie moją eskortą. Przyznam, że nie przeszkadzało mi to kiedy siedziałam w jego czarnym porsche, ale obecność chłopaka w moim domu zaczynała mi działać na nerwy. Dobrze, że udało mi się wynegocjować chociaż to, że nie wejdzie ze mną, tylko będzie „badał teren" z samochodu. Mój pomysł miał też jedną wadę- otóż teraz muszę chodzić z walkie talkie narażając osoby z zewnątrz na słuchanie obraźliwych tekstów tego idioty.

Postanowiłam mu nie odpowiadać, jedynie bezradnie wzruszyłam ramionami, nie podejmując nawet próby dyskusji. Przyglądałam się budynkowi, który z całą pewnością będzie trzeba pomalować ponownie, bo biała farba, a raczej jej pozostałości nie prezentowały się najlepiej. Okna wyglądały na niemyte od dłuższego czasu, przez co nie mogłam stwierdzić, co znajduje się wewnątrz.
Byłam w trakcie badania śladów pazurów na drzwiach, kiedy moją uwagę przykuł szelest w krzakach. Powoli ruszyłam w stronę źródła dźwięku, kiedy ostrzegawczy ton Riley'go zatrzymał mnie w połowie drogi.

- Camryn nawet o tym nie myśl.

Zignorowałam go. Chciał mnie zatrzymać, a w efekcie jeszcze bardziej pobudził moją ciekawość. Stawiałam kolejne kroki, a wiązanka przekleństw ze strony chłopaka dochodziła do moich uszu coraz częściej. W tamtej chwili byłam jak w transie. Ja wręcz musiałam dowiedzieć się co to, a on sprawiał wrażenie, jakby samo yeti miałby mnie zaraz napaść.

- Cholera jasna - słyszałam, jak zaklął i już miałam zwrócić uwagę na jego dobór słów, kiedy zauważyłam w krzakach parę czerwonych oczu. Miałam dosłownie parę sekund na dokładne przyjrzenie się, bo po chwili to coś zaczęło się oddalać. Nie mogłam tak po prostu tu stać. Może sterowała mną ciekawość albo po prostu głupota, ale zaczęłam powoli odgarniać gałęzie, w nadziei na spotkanie ze zwierzęciem, kiedy poczułam, że coś łapie mnie w talii, po czym wycofuje nas na „bezpieczną odległość".
Szczerze zdążyłam zapomnieć o obecności chłopaka i dlatego w pierwszej chwili odruchowo zaczęłam się szarpać i wzywać pomocy, która nie nadeszła, bo ulice, jak i chodniki były puste. Uspokoiłam się dopiero po paru chwilach.

Oblał mnie zimny pot, kiedy pomyślałam, że właśnie tak mogło wyglądać moje porwanie około miesiąc temu.

- To wilk.
- Wilki nie mają czerwonych oczu - zwróciłam mu uwagę, po czym zaczęłam się wyplątywać z jego ramion. Rzuciłam jeszcze okiem na krzaki i stwierdziłam, że może jednak mi się przewidziało. Uniosłam tylko ramiona na znak niewiedzy i ponownie zaczęłam kroczyć w kierunku domu.

- Wygląda na to, że nikogo nie ma.

- Bzdura - powiedziałam dość szybko i złapałam za klamkę. Nie miałam klucza i dlatego początkowo drewno nie ruszyło się nawet o milimetr.
Do moich uszu dotarło westchnienie osobnika płci męskiej, na co przewróciłam tylko oczami.
Jedynym sposobem na dostanie się do środka było włamanie do własnego domu.
Co raczej nie kwalifikuje się już, jako włamanie.
Podjęłam próby wyłamania zamka, a kiedy opad ze szczękiem na twardy beton mało zgrabnie wślizgnęłam się do środka.

DNA Virus (rewritten)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz