Chapter 19

1K 103 2
                                    

Nie sprawdzony rozdział, więc pewnie będzie masa błędów, za co z góry przepraszam.
_____
Właśnie stałam w progu mojego, chyba już dawnego domu, kiedy nareszcie do mnie dotarło, że jestem tu po raz ostatni. Skłamałabym, mówiąc, że było mi z tym lżej, bo było wręcz przeciwnie. Tak naprawdę miałam ochotę położyć się w swoim starym pokoju, zasnąć i się już nie obudzić. Ale cóż jak widać ja już, wykorzystałam swój limit życzeń.

Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że nie byłam tu sama i właśnie dlatego nie mogłam sobie pozwolić na ani odrobinę słabości. Hayden właśnie pakował niektóre z moich rzeczy. I choć z początku było mi wszystko jedno co się z nimi stanie, tak teraz nie mogłam tego tak po prostu zostawić. I właśnie dlatego teraz przemierzałam puste pomieszczenia w nadziei na to, że kiedy opuszczę ten dom, będzie mi lepiej. Pod moimi powiekami gromadziły się łzy i mimo że wycierałam je dość dyskretnie, miałam poczucie, że chłopak znajdujący się w innej części mojego domu doskonale zdawał sobie sprawę, że płaczę.
Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, jednak wyzbyłam się tego uczucia, odwracając się za siebie. Przeszłam ten dom wzdłuż i wszerz, byleby mieć pewność, że jesteśmy tu sami. I nie powiem, że nie robiłam tego bez trzęsących się dłoni albo ciągłego strachu widząc kolejne zakręty, czy zamknięte drzwi, za którymi mogło się znajdować właściwie wszystko.

Jednak nie znalazłam nic, co było jak dla mnie dziwne, bo mogłam niemalże przysiąc, że jest tu ktoś jeszcze i to nie tylko dlatego, że czułam się obserwowana. Miejscami słyszałam kroki w innych częściach budynku i oczywiste było to, że mógł być to Hayden, który skończył pakować moje manatki, zwyczajnie dlatego, że ja sama nie miałam na to siły i zajęłoby mi to znacznie dłużej niż komukolwiek innemu.
Stojąc przy drzwiach do piwnicy, które były chyba pierwszy raz otwarte w mojej obecności, dopadła mnie ochota zejścia na dół i w końcu poznania od lat skrywanego rodzinnego sekretu, do którego miałam dorosnąć. Upewniając się, że nikt mnie na tym nie przyłapie, a chłopak wciąż ślęczy przed moją szafą z ubraniami, zbierałam w duchu całą swoją odwagę. W końcu co mogło mi się stać ? Poza tym jestem tu prawdopodobnie ostatni raz, więc chyba warto zaryzykować i zrobić to teraz nim stracę okazję.
Stałam tam jeszcze przez chwilę, wpatrując się w czerń, która miała mnie za chwile ogarnąć ze względu na to, że prąd odłączono już dawno.
Policzyłam do trzech nim, postawiłam pierwszy krok w stronę drewnianych stopni prowadzących na dół i może bym zwróciła, gdyby nie to, że wyraźnie usłyszałam jak Hayden przesuwa zamek w mojej walizce, co by oznaczało, że już skończył.
Raz kozie śmierć
Z prędkością światła przemierzyłam kolejne stopnie, modląc się jedynie o to, żeby w piwnicy znajdowała się jakaś lampa albo choćby latarka.
Przeklinałam się w myślach, że nie wiadomo gdzie porzuciłam swój telefon, który, nawiasem mówiąc, miał aplikacje z latarką, która w tym momencie mogłaby mi się bardzo przydać.
Po omacku sprawdzałam półki wiszące centralne nad moją głową.
Nie rozpoznawałam większych kształtów, ale niemalże od razu w moje ręce wpadł wybłagany przedmiot. Nie wiedziałam jakim cudem nie spadłam ze schodów, schodząc na dół ani czemu miałam tak wielkie szczęście, ale nie miałam czasu się nad tym jakoś specjalnie zastanowić, bo wyraźnie usłyszałam nawoływanie chłopaka, które rzecz jasna odbijało się echem od ścian budynku. Kalkulowałam w myślach ile zostało mi czasu do zejścia Hayden'a na dół, bo byłam niemalże pewna, że tak się stanie, przecież zależało mu na tym, żeby, jak najszybciej wyjechać z miasta, co było równoznaczne, z tym że niezmiernie zależało mu na czasie. Wiec mogłam spekulować, że pojawi się tutaj za nie całą minute. Z nową dawką motywacji nacisnęłam kciukiem
włącznik światła w ściskanym w dłoniach przedmiocie i niemal od razu moje oczy poraził strumień światła, przez co chwilowo oślepłam.
Dodatkowo usłyszałam odgłos stawiania kroków na schodach. Hayden był już na dole, co raczej nie powinno mnie napawać strachem, ale do cholery właśnie tak było. Zaskakujące było dla mnie to, że wcale mnie nie pospieszał. On jedynie milczał.
Dziwne.
Mając go przy boku, skierowałam latarkę w ten sposób, że kolejne meble zostały oświetlone. Poruszałam się wzdłuż ściany, oglądając kolejne półki i szafy ustawione przy niej, aż w końcu zmieniłam kierunek zainteresowania, a mój wzrok spoczął na urządzeniu do pomiaru pracy serca, strzykawkach i prowizorycznym łóżku ustawionym w środku tego wszystkiego. Jednak mimo tego, że byłam pośrodku różnych sprzętów lekarskich moją uwagę, przykuł zwyczajny kitel lekarski złożony na jednym ze stolików. Z czystej ciekawości podniosłam tkaninę, przeglądając się jej przy świetle latarki. I mimo że wyglądała zwyczajnie ja i tak upuściłam ją z piskiem w momencie, kiedy zauważyłam przyczepioną plakietkę, na której było wypisane czarnym markerem imię, a jeśli by jej wierzyć, posiadaczem był Will.
W końcu do mnie dotarło, że byłam przetrzymywana we własnym domu. Przed moimi oczami pojawiły się mroczki, a ja ledwo trzymałam się na nogach, ale mimo to postanowiłam wrócić na górę. Nie mogłam już tutaj dłużej przebywać.
_____

Kiedy złapałam się  przypadkowego przedmiotu, by trochę odetchnąć i mieć chwile czasu na zebranie sił usłyszałam głos osoby, której spodziewałabym się tutaj najmniej.
- Znowu muszę cię uratować z tego miejsca.



DNA Virus (rewritten)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz