|17| Trial.

304 24 12
                                    


Przez zamknięte powieki, do moich oczu zaczęły docierać promienie słoneczne. Obudziłam się naga, wtulona w umięśnione ciało Setha. Przez chwilę wpatrywałam się jak jego klatka unosi się pod wpływem oddechów. Twarz miał spokojną i rozluźnioną, wydawał mi się niewinny i seksowny równocześnie. Na zegarku dostrzegłam godzinę ósmą rano. Za trzy godziny mieliśmy samolot do Orlando, gdzie miał się odbyć proces w sprawie Sabine. Westchnęłam cicho i opuściłam głowę. Nie chciałam tam być, ale mój adwokat doradził mi, abym się tam stawiła. Uznał, że to może przyspieszyć sprawę. Myśl o tym, że będę musiała oglądać jej twarz sprawiała, że zaczynało mnie mdlić. Wzięłam głęboki oddech by uspokoić nerwy. Seth otworzył leniwie oczy. Gdy dostrzegł moją twarz, uśmiechnął się uroczo. Pogładził kciukiem mój policzek, a ja ucałowałam jego dłoń.

– Dzień dobry – powiedział lekko zachrypniętym głosem – jak tam plecy?

– W porządku. Nie boli – odparłam. Dopiero po jego słowach przypomniało mi się, że zeszłej nocy zrobiłam sobie tatuaż. To była najbardziej szalona rzecz, jaką kiedykolwiek w życiu zrobiłam.

– Mówiłem ci już, że jesteś najpiękniejszą istotą na ziemi? – zapytał, a moje serce zabiło jak oszalałe. Uśmiechnęłam się i pocałowałam go najczulej jak tylko potrafiłam.

– Jesteś kretynem – odparłam za śmiechem. Wstałam z łóżka. Satynowa kołdra zsunęła się ze mnie. Seth przygryzł wargi przyglądając się mojemu nagiemu ciału. – Masz ochotę na prysznic kotku?



Po kilku godzinach samolot lądował już na rozgrzanej od słońca płycie lotniska. Przez cały lot trzymałam Setha za rękę. Obydwoje bardzo się tym denerwowaliśmy. Sąd powołał na świadków Renee i Deana, więc wszyscy razem udaliśmy się do budynku sądu. Wysokie kolumny w kolorze kości słoniowej podpierały bogato zdobione sklepienie. Poczułam się tu trochę jak w kościele. Elegancko ubrani ludzie pędzili korytarzami, niosąc w rękach najróżniejsze teczki. Po kilku chwilach zatrzymaliśmy się przed potężnymi drzwiami z numerem 8. Z kieszeni marynarki wyciągnęłam telefon, by zadzwonić do adwokata i powiadomić go, że już jesteśmy, jednak dostrzegłam pana Garricka zmierzającego długim korytarzem w naszą stronę.

– Dzień dobry pani Ambrose, jak się pani dzisiaj czuję?

– Nie najlepiej – odparłam, a mężczyzna w owalnych okularach posłał mi pocieszający uśmiech.

– Próbowałem porozumieć się z adwokatem pani Sabine, ale niestety oni nie chcą iść na ugodę.

– Przecież jej wina jest oczywista. Mamy niepodważalne dowody! – wtrącił mój brat. Widać było, że się zdenerwował.

– Oczywiście, że tak. Nie ma szans, aby pani Levis wygrała tę sprawę. Ich opór jedynie pogarsza ich sytuację.

Westchnęłam ukrywając twarz w dłoniach. Seth objął mnie i pocałował w czubek głowy.

– Kocham cię – szepnął, a po moich policzkach zaczęły lecieć łzy. Te wszystkie emocje sprawiały, że nie poznawałam samej siebie. Alice Ambrose zawsze była twardą osobą. Życie jednak mnie zweryfikowało, zmiękczyło. Nagle na korytarzu zapanował chaos. Blondynka w średnim wieku, wykrzykując najgorsze przekleństwa jakie tylko występują w naszym języku, rzuciła się w moim kierunku wymachując zaciśniętymi pięściami. Dean i Seth złapali ją z obu stron, jednak kobieta z całych sił starała się im wyrwać.

– Pani Levis, proszę, te przedstawienie nic nie da. – Seth potrząsnął lekko kobietą.

Pani Levis? Mama Sabine. Pięknie.

– Ta zdzira zamknęła moją córkę w wiezieniu! – krzyk blondynki odbijał się echem po korytarzu. – Mam nadzieję, że zdechnie!

– Pani Levis, pani słowa zostaną wykorzystane przeciwko pani, więc proszę dla własnego dobra o zachowanie spokoju – mój adwokat próbował przemówić jej do rozsądku. Po chwili obok pojawił się mężczyzna w todze, najprawdopodobniej adwokat Sabine. Odciągnął jej matkę kawałek dalej i szepnął jej coś na ucho. Kobieta rozdziawiła usta ze zdziwienia i zaczęła drżeć. W tym momencie drzwi od sali sądowej otworzyły się i wysoka kobieta zaprosiła nas wszystkich do środka. Zajęliśmy swoje miejsca. Wciąż wpatrywałam się w matkę byłej dziewczyny Setha. Jej twarz była dziwnie wykrzywiona. Coś musiało się stać.

– Proszę państwa o powstanie, sąd idzie – usłyszałam z głośników. Na sali pojawił się potężny, czarnoskóry mężczyzna w todze. Gdy zajął miejsce, moje serce jakby się zatrzymało. Odwróciłam się by spojrzeć w stronę Setha. Puścił mi oczko.

Sędzia rozpoczął sprawę. Miejsce na którym miała być Sabine, było puste.

– Sabine Levis z powodu złego stanu zdrowia i zagrożonej ciąży została odwieziona do szpitala i w jej imieniu będzie wypowiadał się jej obrońca.

Moje serce stanęło. Sabine była w ciąży. Była w ciąży... Na pewno z Sethem. Z moim Sethem.

– Ja.. Nie mogę – szepnęłam w kierunku adwokata – muszę wyjść. Niech pan mówi... Nie mogę.

Przed oczami zrobiło mi się ciemno.


Dirty DeedsWhere stories live. Discover now