Rozdział I "Quiz i jedzenie" - część II

6.1K 618 252
                                    

- D? - Poczułem mocne szturchnięcie łokciem prosto w plecy. To mogła być tylko jedna osoba.

- Jezu, Frank. Chociaż ty mógłbyś mówić mi po imieniu.

Z zza moich pleców wychyliła się radośnie uśmiechnięta twarz, okolona burzą brązowych kudłów.

- Myślałem, że nie lubisz jak mówię na ciebie Dick... - chłopak przybrał wyraz największego niewiniątka na świecie.

Znowu się zaczyna.

- Chodzi mi o prawdziwe imię. Mam takie, wiesz? - rzuciłem mu oskarżające spojrzenie wyrażające jego totalną i nieodwracalną głupotę.

- Dobra, dobra - pogroził mi palcem - nie pozwalaj sobie. Mów lepiej jak tam moja laska.

- Nazywanie dziewcząt "laskami" jest strasznie szowinistyczne. Wstydziłbyś się.

- Skąd wiesz, że mówiłem o dziewczynie? Miałem na myśli moją laskę, którą ci pożyczyłem. - Dostałem jeszcze jednego, mocnego kuksańca w plecy - zmieniając temat, widziałeś się z Jane? Przekazałeś wiadomość?

- Wiesz jak to jest... - zacząłem powoli, ignorując napastliwy wzrok Franka.

- Jak to jest? Odpowiedziała? Gadaj! - Uśmiech zniknął z jego twarzy, wyglądał jakby tylko siłą woli powstrzymywał się od walki z najbliżej stojącą osobą. Taki już był, zawsze dostawał to, czego chciał.

- Już, już. - Ten się śmieje, kto się śmieję ostatni. Ma za swoje.

Westchnąłem głęboko, wywołując mini atak paniki u chłopaka.

- Tak mi przykro, stary - stwierdziłem i poklepałem go po plecach udając powagę.

- Powiedziała nie? - spytał załamującym się głosem. Ach, ile facet może zrobić dla ukochanej!

- Oczywiście, że nie! Baranie jeden! - zrobiłem efektowną pauzę. - Żal mi, bo nie będziesz miał dla mnie już czasu. Powiedziała tak!

W zamian za tak dobrą wiadomość zostałem wyściskany za wszystkie czasy. Chyba do śmierci będę musiał wyciągać brązowe kłaki z buzi.

Nie wiem co Jane, piękna, młoda kobieta widzi w takim obdartusie, ale o gustach się nie dyskutuje. Kibicowałem ich związkowi od początku i byłem dumnym posłańcem. (Choć dalej uważam taką formę wyznań miłosnych za dziecinną). Miałem nadzieję, że Frank zgoli dla niej włosy. W końcu i tak musi, nie dostanie pracy z taką fryzurą. Na szczęście miałem szatański plan pozbycia się brązowego mopa na jego głowie.

- Miała jedną prośbę...

- Jaką? - spytał szybko

- Wykarczuj tę dzicz na głowie!

Frank spojrzał na mnie bezrozumnym wzrokiem. Biedaczek jeszcze nie wiedział, co go czeka.

- No, dobra nie użyła tych słów, ale... - Zrobiłem minę niewiniątka, wiedziałem, że już go mam. - Pamiętasz jak mi powiedziałeś, że idziesz do fryzjera?

- No, tak. Może coś takiego mówiłem.

- Na bogów, strasznie przepraszam, powiedziałem jej, że ściąłeś włosy.

Frank naglę zdał sobie sprawę ze znaczenia wypowiedzianych przeze mnie słów, otworzył szerzej oczy i wykrzywił usta w pytającym grymasie.

- To znaczy - wziął głęboki oddech - żegnajcie włoski.

Chłopak czule pogładził włosy i ruszył w stronę jedynego salonu fryzjerskiego w mieście

Plan zadziałał. Czego się nie robi z miłości.

Książę i żabaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz