Rozdział XV "Wielki finał" - część I

2.4K 343 67
                                    

Byłem tak cholernie mocno zdenerwowany, że wychodziło to już poza moją zwykłą skalę zdenerwowanie, przed spotkaniami z ludźmi w dużej ilości.

Louise nic sobie nie robiła z moich odczuć i uparcie ciągnęła mnie w stronę szkolnych wrót. Mimo irytacji jej osobą musiałem przyznać, że wyglądała fenomenalnie. Wszystkie elementy jej wyglądu zgrały się i stworzyły piękność, nie na szkolne korytarze. Błękitna sukienka była jedną z ładniejszych, jakie widziałem, a jej kolor podkreślał głębię jej oczu. Włosy skręciła i upięła w wymyślną fryzurę, na jej czubku umieściła srebrną spinkę z szafirami.

Czułem się jak na spacerze z gwiazdą filmową. Tylko budynek szkoły, nastolatki wokół nas i moje zdenerwowanie burzyło tę iluzję.

- Możesz iść szybciej? – spytała Louise. – Jesteśmy spóźnieni.

Oboje wiedzieliśmy, że byliśmy spóźnieni przez nią, bo przecież m u s i a ł a znaleźć tę spinkę!

Nie mogłem tego powiedzieć, nie chciałem jej denerwować. To był dla niej bardzo ważny wieczór.

- Jasne – mruknąłem, zamiast przemówić jej do rozsądku i przyspieszyłem kroku.

Dzięki moim zdwojonym wysiłkom dotarliśmy do szkoły już po paru minutach. Jej zewnętrze prezentowało się dokładnie jak zwykle, nic nie zdradzało, że w środku była setka nastolatków w strojach wieczorowych (nic oprócz podejrzanych, kolorowych świateł widocznych za oknami audytorium). Zignorowałem swoje złe przeczucia i wszedłem do środka.

W ciągu parę sekund zauważyłem dziesiątki ciał na niewielkiej przestrzeni, niezwykły zaduch i harmider. Wyglądało na to, że wszyscy mówili w jednym momencie i grała bardzo głośna muzyka. Już widziałem, jak wytrzymuję tyle parę godzin bez bólu głowy. I jeszcze te światła! Kolory mieszały się i wybuchały, oślepiając przyzwyczajonych do przytulnej ciemności pomieszczenia.

Zdecydowanie mi się tu nie podobało. Louise najwyraźniej była dokładnie odwrotnego zdania, bo natychmiast wciągnęła mnie w największy tłum.

Dziesiątki spoconych ciał otarły się o mnie, zanim doszliśmy, tam gdzie chciała – do podium. Stały na nim cztery krzesła.

- To dla księcia, królowej i księżniczek – wyjaśniła, zanim zdążyłem zapytać. – My będziemy siedzieć na tych obok siebie.

Przełknąłem ślinę, przypominając sobie o planie Louise, zdobycia tytułu królewskiej pary. Nie wystarczyło jej, że jest na balu. Ona musiała na nim rządzić.

- Idę na parkiet – stwierdziła, zanim zdążyłem otrząsnąć się z szoku.

Odeszła w stronę jeszcze większego tłumu. Mimo że nie miałem ochoty z nią tańczyć, miałem pretensje, że mnie zostawiła. Co miałem teraz niby robić? Siedzieć na ławkach przy ścianach jak niechciany towar w sklepie, czy poprosić do tańca przypadkową dziewczynę?

Kategorycznie odrzuciłem drugą opcją (tak nisko jeszcze nie upadłem) i skierowałem się w stronę ławki. Co złego mogło być w samotnym siedzeniu? No właśnie - nic.

W drodze do ściany musiałem się przecisnąć przez setki ludzi, więc zboczyłem z kursu i wylądowałem daleko od celu. Wtedy właśnie doznałem objawienie i dojrzałem święty Graal – stoliki z jedzeniem i ponczem.

Skierowałem się w ich stronę, dziękując Bogu za ich obecność. Już myślałem, że przyjdzie mi spędzić tych parę godzin o suchym pysku.

Im bliżej byłem, tym bardziej rosło moje zadowolenie, bo dostrzegłem dokładną zawartość stolików. Leżały na nich babeczki, pączki, małe kanapeczki, koreczki, faworki i galaretki. Wiedziałem już, jak spędzę ten wieczór.

Książę i żabaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz