Ten bachor nie milkł nawet na chwilę, kiedy byłem daleko i gdy nie miałem, jak go usłyszeć. Jego, a właściwie jej, cienki głosik prześladował mnie w każdej sekundzie. Nie ważne, jak mocno wpychałem zatyczki w uszy, czy głośno puszczałem muzykę, nie mogłem zagłuszyć tych wrzasków.
To doprowadzało mnie do szaleństwa, nie mogłem spać, nie mogłem jeść i nie mogłem się uczyć. Krążyłem z jednego rogu pokoju w drugi i powstrzymywałem się przed przekleństwami. W końcu nie wytrzymywałem i wychodziłem, nie rzucając Louise nawet słowa. Ona doskonale wiedziała, że to przez jej dzieciątko nie byłem w stanie normalnie funkcjonować, słowa były zbędne. Zapewnienia: „to przecież dziecko", „szybko przestanie" i (moje ulubione) „nie jest źle" nie pomagały.
Wtedy zwykle wybierałem do Jeda z miną pokrzywdzonego szczeniaka, mając nadzieję, że akurat nie wyszedł, albo nie ma dość ciągłych najść. Nie miał. Zawsze otwierał drzwi z tym samym czułym uśmiechem i otwartymi ramionami. O nic nie pytał. Pozwalał mi się u siebie uczyć (w końcu egzaminy były już za trzy miesiące) i karmił czymś innym niż rozgotowane dania Louise albo spalone mamy.
Od kiedy wyprowadził się od rodziców do małego, ale ładnie urządzonego mieszkanka zacząłem spędzać tam większość czasu. Miałem nawet własną półkę, szczoteczkę do zębów i fotel. Stopniowo zaczęliśmy się przyzwyczajać do stałego bycia razem, popadaliśmy w rutynę. Przychodziłem praktycznie codziennie po szkole, wychodziłem przed zapadnięciem zmroku.
Najgorsze były noce, które zwykle spędzałem w domu. Wtedy mała Opal wysilała się najmocniej, często nie mogłem zmrużyć oka przez całą noc, zasypiałem dopiero nad ranem z bolącą głową i worami pod oczami.
Chodziłem całymi dniami zmęczony i niezdolny do egzystencji, tylko popołudnia z drzemkami w mieszkaniu Jeda, sprawiały, że nie zasypiałem na stojąco w szkole. W krótkim czasie pogorszyły się moje wyniki naukowe i straciłem wszelką chęć do zająć pozalekcyjnych.
Przełom nastąpił, kiedy Opal miała paskudną kolkę w środku nocy i wrzeszczała głośno jak nigdy wcześniej. Po paru godzinach ogłuszającego krzyku nastąpił moment krytyczny i nie wytrzymałem hałasu. Narzuciłem na piżamę kurtkę, ubrałem buty, złapałem telefon i wyszedłem w noc.
Doskonale pamiętam poświatę księżyca w oknach i zapach nadchodzącego deszczu. Stojąc na środku pustej ulicy, widząc światło gwiazd, zdałem sobie sprawę, że wyjście z tej sytuacji jest tylko jedno. Musiałem zamieszkać z Jedem. I to jak najszybciej. Wiedziałem, że nie zniosę ani miesiąca dłużej życia w ciągłym wrzasku i stresie. Parę tygodni na przygotowanie na zaplanowanie wszystkiego, było maksem.
Kiedy podjąłem decyzję poczułem się lżej i przytłoczony zarazem. Lżej, bo w zdecydowałem. Przytłoczyły mnie wątpliwości.
Jed mógł się nie zgodzić. To było dość prawdopodobne, w końcu to byłby naprawdę duży krok na przód. Deklaracja, z której trudno się wyrwać. Jeśli zaczniemy żyć ze sobą, związek wejdzie w zupełnie nową fazę. Jezu, przecież ja nie byłem na to gotowy!
Zdałem sobie sprawę, że nie mogłem podejmować takiej decyzji nie konsultując tego z nim, ani w przypływie chwilowej nienawiści do bachora. Gdy mijały kolejne sekundy spokoju, orientowałem się, jak idiotyczny był ten plan.Musiałem wszystko przemyśleć, a było tylko jedno miejsce, gdzie mogłem zrobić to w ciszy.
Poszedłem do jego mieszkania. Dopiero pod drzwiami (i po zadzwonieniu dzwonkiem) przypomniałem sobie, że jest cholerna trzecia w nocy i Jed mógł najzwyczajniej w świecie spać.
Drzwi pozostawały zamknięte dostatecznie długo, bym stracił nadzieję na ich otwarcie. Dopiero, kiedy odwróciłem się, żeby odejść, uchyliły się z głośnym skrzypnięciem.
CZYTASZ
Książę i żaba
Short StoryLekki, słodki i zabawny romans dwóch nastolatków. Nie uświadczycie tu żadnej perwersji ani stereotypów. Opowiadanie jest w całości autorskie. Richard (znany też jako Dick, D i Dudziaczek) jest typowym leniwym nastolatkiem, który lubi słodycze, mate...