Rozdział 21 - Narzeczony

49K 3K 359
                                    

Korekta - √

Jeżeli znajdziecie jakiś błąd - proszę, napiszcie obok ;).


Jak przypuszczałam, obudziłam się wieczorem. Za oknem było już szaro, słońca nie było. Przeciągnęłam się na łóżku. Czekała mnie jakaś rozmowa z rodzicami, ale szczerze mówiąc, to nie miałam na nią ochoty. Klatka piersiowa bardzo mnie bolała, cierpiałam. Westchnęłam ciężko i zwlekłam się z łóżka, leniwym krokiem udałam się do łazienki. Poprawiłam tam swój wygląd, rozczesując włosy, poprawiając makijaż i pobudzając się przy tym.

Wyszłam z pokoju i zeszłam na dół. Mój tata jak zwykle siedział w biurze i pewnie pisał list do króla. Miał taki obowiązek robić to co trzy miesiące, przeważnie po pełni, kiedy wszystko się uspokajało i było można poprawnie ocenić, jak mają się sprawy w prowincji.

Weszłam do salonu, moja mama siedziała na kanapie i oglądała wampirze wiadomości.

- Widziałaś, Carmen, król pokazał się w telewizji, co bardzo rzadko się zdarza.

- Wiem, widziałam wiadomości u Viv. Sama byłam w szoku.

- Może wreszcie chce znaleźć swoją przeznaczoną.

- Wątpię. Ostatnio wypowiadał się, że jej nie szuka i po prostu wierzy w przeznaczenie.

- Phi... Jeżeli chce znaleźć swoją mate, to musi się ruszyć trochę do ludzi, a nie tylko praca, wyjazdy służbowe, praca i wyjazdy służbowe. Tak do niczego nie dojdzie, niestety - rozkminiała moja mama, która poznała tatę w klubie.

Uśmiechnęłam się delikatnie, przewróciłam oczami i poszłam do kuchni po sok pomarańczowy. Nalałam go do dwóch szklanek i podałam jedną mamie, która z wdzięcznością przyjęła naczynie i napiła się łapczywie.

- O czym chcieliście ze mną porozmawiać?

- O twojej przyszłości, Carmen - na schodach nagle pojawił się tata.

Zmarszczyłam brwi, nie wiedziałam, o co im chodzi. Tata podszedł i usiadł koło mamy. Oboje spojrzeli na siebie, a potem na mnie. Uważnie zlustrowałam ich spojrzeniem, zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje i jakoś czułam, że nie będzie to miłe.

- Postanowiliśmy razem z mamą, że musimy zająć się twoją przyszłością - zaczął pomału tata.

- To znaczy? - ponagliłam ich.

- Carmen, masz dziewiętnaście lat, prawie dwadzieścia i nie przeszłaś jeszcze przemiany. Ponadto nie znalazłaś swojego przeznaczonego, więc uznaliśmy, że to będzie dla ciebie lepsze - kontynuowała mama.

- Co ma być dla mnie lepsze? - uniosłam głos. Nie podobało mi się to już kompletnie. Knuli coś, dobrze o tym wiedziałam.

- Zaręczyliśmy cię z synem sąsiedniej prowincji - wyparował nagle tata.

Przez chwilę wpatrywałam się w nich i jedynie, co robiłam, to mrugałam oczami. Nie dotarł do mnie sens ich słów. Ja? I syn władcy sąsiedniej prowincji? Znaczy, że jestem zaręczona z Adamem?! Po moimi trupie!

Wstałam jak oparzona.

- Nie ma takiej opcji! Prędzej się zabiję, niżeli wyjdę za niego! Nie, nie i jeszcze raz nie!

- Carmen, uspokój się...

- Nie uspokoję się! Adam to ciota! On nawet nie wie, co to jest honor i duma!

- Ale on...

- Nie! Nie chcę tego słuchać! Wychodzę i raczej nie wrócę na noc!

Trzasnęłam za sobą drzwiami.

Biegłam przed siebie, jak w moimi śnie, zanim spotkałam Richarda. Wpadłam do lasu. Instynktownie pobiegłam w kierunku polany. Wbiegłam na nią zdyszana. Był już późny wieczór, ale dużo widziałam. Oparłam się o pierwsze, lepsze drzewo i zjechałam po nim. Usiadłam na zimnej ziemi i zakryłam twarz w dłoniach. Łzy same spływały po moich policzkach.

Niespodziewanie poczułam na karku ciepły oddech. Fala gorąca przeszła po moim ciele. Od razu wiedziałam, kto to taki. Nie odzywając się ani słowem, rzuciłam się na wielkiego, czarnego wilka, przyciągając jego głowę do siebie. Teraz to się dopiero rozpłakałam. Wyłam jak małe dziecko, prosto w jego miękkie, przyjemne futro.

Wtulał swoją głowę w moje policzki. Uspokoiłam się po paru minutach, wypłakując cały smutek, który krążył w moimi sercu, poczułam się o wiele lepiej. Puściłam go i zaczęłam wycierać oczy skrawkiem mojej koszulki. Uniosłam wzrok i ujrzałam jego w ludzkiej postaci. Uśmiechnęłam się do niego i wstałam. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.

- Pocałuj mnie - powiedziałam. Naprawdę teraz tego potrzebowałam.

Nie musiałam mu powtarzać drugi raz. Pomału nachylił się nade mną i złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. Nie był natarczywy, wręcz uspokajający i pocieszający. Na początku mi to starczyło, ale nie na długo. Moje palce odnalazły jego włosy i wplątały się w nie, a on zrobił stanowczy krok w przód, przygniatając mnie swoim ciałem do drzewa. Zatraciliśmy się oboje. Nasze pocałunki były namiętne. Oboje byliśmy spragnieni siebie. Nasze języki walczyły o dominację, a ja nie miałam zamiaru się poddać. Niestety, jego ręce zjechały po moich plecach, zatrzymując się na pośladkach i delikatnie ściskając, przez co jęknęłam w jego usta i straciłam mój rytm, przez co zostałam przez niego zdominowana. Poczułam charakterystyczny ucisk na moim udzie i poczułam satysfakcję z tego, jak na niego działam kilkoma pocałunkami.

W jednej chwili nie czułam już gruntu pod nogami. Richard uniósł mnie, a ja instynktownie objęłam jego biodra moimi nogami, przez co nie czułam już jego wypukłości na brzuchu, ale znacznie niżej. To mnie obudziło. Nie mogliśmy. Jeszcze nie teraz.

Oderwałam się od jego ust i schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi, wdychałam jego zapach, którego tak długo mi brakowało. Słyszałam jak głośno przełyka ślinę. Zdał sobie sprawę, że nie możemy, więc po prostu tak trwaliśmy w miłosnym uścisku.

- Czemu płakałaś? - szeptał, jakby bał się, że zniszczy tę chwilę.

- Bo rodzice chcą mnie wydać za jakąś ciotę - poczułam, jak uścisk Richarda wzmacnia się, a że jego ręce wciąż spoczywały na moim tyłu, pisnęłam cicho. Zaśmiał się szczerze.

- Nikomu cię nie oddam, możesz być tego pewna - to brzmiało jak przysięga.

- Wiem, ale ja też nie mam zamiaru się tak łatwo poddać. Jesteś tylko ty - ostatnie słowa wyszeptałam mu do ucha i zamknęłam oczy.

- Musisz wracać, robi się późno.

- Nie. Dzisiaj w nocy nigdzie nie wracam. Zostaję tutaj.

- To może do mojego domu.

- Nie, bo potem ciężko będzie mi stamtąd wyjść.

- Robi się zimno.

- Nic mi nie będzie.

- A właśnie, że będzie. Ale mam pomysł, nie martw się. Jesteś już śpiąca - stwierdził i odstawił mnie na ziemię.

Na chwilę zniknął w lesie, ale zaraz wrócił i trzymał w ręku wielką kupę liści. Rzucił je pod drzewo i ładnie rozłożył. Tak samo zrobił jeszcze około pięciu razy, przez co miałam bardzo wygodne posłanie. Na koniec uśmiechnął się do mnie i przemienił się w wilka. Usadowił się na kupie liści, a ja obok niego, wtulając się w jego ciepłe, miękkie futerko. Przykrył mnie swoim ogonem i było mi naprawdę wygodnie. Zasnęłam z uśmiechem na twarzy. 

Wampir i wilkołakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz