Rozdział 24 - Prawda

46.8K 2.9K 151
                                    

Korekta - √

Jeżeli znajdziecie jakiś błąd - proszę, napiszcie obok ;).


Obudziłam się dość wcześnie. Wstałam i wykonałam wszystkie poranne czynności jak umycie się, ubranie i umalowanie. Moje samopoczucie z dnia na dzień było coraz gorsze. Nie widziałam się z Richardem od tygodnia, a rodzice co chwilę wypytywali o mojego mate. Chciałam im powiedzieć, chciałam mieć to za sobą, ale także chciałam, aby go zaakceptowali. I kiedy już przymierzałam się, aby wyznać im prawdę, podsłuchałam ich rozmowę na temat pobliskiej watahy i powiedzieli, że nie znoszą tych - cytuję - sukinsynów. Wtedy wycofałam się i tyle było z mojego przyznania się. Po prostu pięknie.

Ten dzień zapowiadał się przyjemnie. Było ciepło, ładna pogoda. Mogłam wyjść na spacer i kto wie, może nawet spotkam Richarda. Zbiegłam ze schodów w podskokach. Zatrzymałam się w połowie. Do moich nozdrzy doszedł czyjś zapach. Nieznajomy i... drażniący. Kły same mi się wysunęły. Wilkołaki. I to nie z naszej watahy, lecz z innej, z tej samej, co zaatakowała naszą, kiedy byłam u Richarda.

Zeszłam jeszcze niżej i wtedy ich zobaczyłam. W korytarzu stała cała banda! Wyglądali jak ochroniarze. Wszyscy napakowaniu, wysocy, śmiertelnie poważni. Jakaś masakra. W korytarzu było ich około pięciu, ale jeden rozmawiał z moimi rodzicami.

Zeszłam ze schodów, zwracając na siebie uwagę. Zlustrowałam wszystkich spojrzeniem. Być może moje zachowanie było normalne, bo wampiry nie znoszą wilkołaków, ale ja miałam inne powody. O wiele bardziej osobiste.

W ogóle, co do jasnej cholery, robią wilkołaki w naszym domu?! Kto pozwolił im wejść na naszą posesję?!

Moi rodzice rozmawiali z jednym z nich, chyba przywódcą, w jadalni, która znajdowała się na końcu korytarza. Drzwi były otwarte, a ja mogłam zobaczyć jedynie plecy wilkołaka. Był wysoki, miał blond włosy i czuć było od niego Alfę. Pomału zaczęłam tam podchodzić. Do moich uszu doszedł szloch mamy. Zatrzymałam się, a w tym momencie wilkołak się skłonił i odwrócił. Zesztywniałam. Rozpoznałam tę twarz. To przecież on mnie zaatakował w domu watahy! Nie... on nie żyje, zabiłam go. To musiał być jego brat. Natychmiast stanęłam w pozycji walki i syknęłam na niego. Moje białe kły błyszczały w świetle dnia.

Mężczyzna zatrzymał się i uśmiechnął do mnie słodko, co bardzo mi się nie podobało.

- Och, witaj, chyba wstałaś dzisiaj w wojowniczym nastroju, Luno - podkreślił ostatnie słowo.

Zbladłam. Uspokoiłam się. Przez jego ramię widziałam rozpłakaną mamę i tatę, który wpatrywał się we mnie ślepo. Nie wytrzymałam, dwoma skokami znalazłam się przy nim, przygwożdżając do ściany. Czułam narastający gniew.

- Coś im powiedział?! - wrzasnęłam.

Odpowiedział mi głuchym śmiechem.

- Prawdę.

Poluźniłam mój uścisk i odsunęłam się od niego. Wpadałam w panikę. I co ja mam teraz zrobić? Jak się wytłumaczyć? W jednej chwili jednak mój umysł zaczęła okrywać mgła złości. Kolejny raz spojrzałam na niego i jeszcze mocniej przycisnęłam do ściany.

- Zabiję cię! - moje kły wysunęły się, a w jego oczach widziałam nutę strachu.

- Carmen! Uspokój się! Straż! - krzyczał mój ojciec, ale go nie słuchałam. Teraz liczyła się tylko śmierć tego debila.

- Pozwólcie, że użyczę wam moich ludzi. Zabierzcie ją! - krzyknął na swoich, a chwilę później poczułam, jak czyjeś silne ręce łapią mnie i odciągają.

Wyrywałam się, szamotałam, ale to nie pomogło. Byli zbyt silni i było ich aż pięciu, więc nawet gdybym się wyrwała, to i tak bym dużo nie zdziałała. Wreszcie unieruchomili moje ręce za plecami, przez co kolejne ruchy sprawiały mi ból i musiałam nieco zaniechać mojej szarpaniny.

Ojciec z matką wyszli z jadalni, stanęli w korytarzy i patrzyli na mnie zawiedzeni.

- Carmen... - szepnęła mama. - Co za wstyd - dalej się rozpłakała i schowała twarz w barku ojca. Ten ją przytulił i zgromił mnie spojrzeniem. Rosła we mnie wściekłość.

- Wstydem jest to, że znalazłam swojego mate?! Że znalazłam osobę, którą kocham?! Jeżeli tak, to jak dla mnie większym wstydem jest to, że mam takich rodziców jak wy!!! - ponownie zaczęłam się szarpać, nie zważając na ból. Matka spojrzała na mnie zdziwiona, że ośmieliłam powiedzieć się coś takiego.

- Dosyć! Zamknąć ją w pokoju!

W mig zostałam przejęta przez wampirzą straż i zaprowadzona do swojego pokoju. Zamknięto mnie na klucz. Waliłam w nie pięścią, krzyczałam i kopałam, ale nikt nie reagował. Okno! Odwróciłam się, ale w tym momencie zbladłam. W moich oknach były kraty. Cholerna szybkość wampirów! Niech się w dupę pocałują!

Chodziłam od ściany do ściany i myślałam, co teraz. Nie miałam zielonego pojęcia, co teraz moi rodzice zrobią. Zabiją mnie? Mało prawdopodobne. Prędzej jego. Ale czy wywołają wojnę od razu, czy się wstrzymają?

Wzrokiem szukałam mojej komórki, ale nigdzie jej nie widziałam. Zaczęły się poszukiwania. Na łóżku, pod łóżkiem, w łazience, w szafie. Dosłownie wszędzie! Nie było nic! Nawet laptopa, czy czegokolwiek, co mogłoby mi służyć, aby wysłać jakąś wiadomość. Nic.

Oparłam się o ścianę i zjechałam po niej. To był koniec. Ewidentny koniec.

Co teraz będzie? Nie wiem. Dowiem się raczej tego po wszystkim, bo przecież nikt nie będzie tak głupi i przyjdzie, i mi powie, co się dzieje. Jaką ja jestem idiotką...


___________________

Zapraszam również na mojego fanpage, gdzie wcześniej wstawiam zapowiedzi nowych opowiadań i fragmenty :D. 

Wampir i wilkołakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz