Rozdział 4

36 2 0
                                    

Obudziłam  się koło południa. Na dworze już dawno wszyscy rozpoczęli dzień. Powoli zwlekłam się z łóżka i poszłam do łazienki.  Przejrzałam się w lustrze, niemal sama się wystraszyłam. Rozmyty makijaż, cienie pod oczami, zmęczone przepite spojrzenie.

Przemywam twarz zimną wodą, czyszczę zęby i zbieram włosy w kucyk. Teraz wyglądam znacznie lepiej. Podchodzę do szafy i wybieram luźną koszulkę i szorty. Przebieram się szybko i odbieram wibrujący w kieszeni telefon. To Ellie.

- Halo? - pytam przygaszonym głosem. 

- Cześć piękna.  Jak tam? Wczoraj byłaś nieźle wstawiona jak cie odwoziłam. - mówi.  

- Yyy - milczę przez chwilę próbując przypomnieć sobie o czym ona mówi. Fala wspomnień przychodzi szybciej niż sądziłam, ale wraz z nią wczorajszy ból. Już nie tak silny jak poprzedniego wieczoru, ale również odczuwalny. 

- Ellie, to nie tak. Nie mam pojęcia co się stało.  Nie byłam pijana. Ja po prostu - przerywam, starając się znaleźć właściwe słowa. - Nie wiem coś się stało.  Ale nie w takim sensie, że nie pamiętam tylko to było coś dziwnego. W nocy obudziłam się około piątej, to był kolejny atak, moje serce, ono tak mocno bolało, płuca odmówiły współpracy. Cały układ oddechowy wysiadł. Chciałam do ciebie zadzwonić, ale nie wiem chyba nie zdążyłam. Nie pamiętam co było dalej. 

- Kurde, Amy to nie brzmi za dobrze. Coś jest bardzo nie tak. Jesteś pewna, że to nie przez alkohol? Może barman ci czegoś dodał? 

- Nie sądzę. - mówię smutno. 

- No to może przez stres. Wiesz jak to jest ta cała akcja z Konradem. A właśnie dzwonił do ciebie?

- Nie i to chyba dobrze. Nie jestem jeszcze gotowa żeby o tym z nim porozmawiać.  Muszę sobie najpierw wszystko przemyśleć.  

- W pełni cie rozumiem. Ja kończę buziaczki. Wpadnę do ciebie wieczorem. Dzisiaj sobota, pamiętasz, że mamy oglądać kolejny sezon "Right back"?

- Tak, pamiętam. Wpadnij po 18. Do zobaczenia. - żegnam się z nią i idę na dół.

Nalewam sobie wody do szklanki i wypijam wszystko duszkiem. Potem biorę butelkę wody zakładam opaskę na rękę i umieszczam w niej telefon. Zakładam słuchawki i wychodzę z domu. Bieganie to coś co sprawia, że potrafię oczyścić umysł. Tu gdzie mieszkam jest ciepło każdego dnia niezależnie jaka jest pora roku. Zamykam drzwi i chowam klucze do doniczki przed domem. Nie mam zamiaru z nimi biegać.

Ruszam chodnikiem w stronę plaży.  Najpierw spokojnym truchtem potem szybciej, każda niewyjaśniona sprawa wszystkie myśli powracają i kłębią się a mojej głowie.  Chcę się od nich uwolnić.  Bieganie mi pomaga czym szybciej tym lepiej, czym szybciej tym dalej od nich. W pewnym momencie to nie jest już trucht to sprint. Biegnę chodnikiem przy plaży, płuca płoną mi żywym ogniem, puls przyspiesza niesamowicie. Nie mam już siły zwalniam i skręcam na plażę.  Wchodzę na przyjemny piasek. Podchodzę bliżej wody, siadam spokojnie blisko brzegu, ale tak aby spokojne fale mnie nie dosięgnęły. Przyglądam się wodzie, jest równie odprężająca jak bieganie.

Siedzę tak około godziny w słuchawkach nadal leci muzyka. Kiedy jest mi już lepiej postanawiam wrócić, poprawiam opaskę na ręce która lekko się przesunęła i wtedy orientuje się, że mój puls jest nadal bardzo wysoki. Kolka i palące płuca już dawno minęły więc się tym nie przejmuje. Zaczynam kolejny morderczy bieg w stronę domu. Mam do pokonania jakieś 4,5 kilometra. Staram się rozłożyć siły tak, aby spokojnie dobiec do celu. Zaczynam powoli, ale w oddali dostrzegam gęste ciemno granatowe chmury. To znaczy tylko jedno. Przyspieszam do szybkiego truchtu, na plecach czuje zrywający się wiatr. Muszę się spieszyć jeśli chce wrócić do domu sucha. Deszcze w tej części kraju są bardzo przyjemne, ale bieganie w nich już nie koniecznie. Ten wygląda jednak inaczej porywisty, ostry drażniący.

Udaje mi się dobiec, już prawie jestem w domu. Został mi jeden zakręt. Kiedy się z za niego wyłaniam widzę samochód stojący przed domem. Znam go aż za dobrze. Na schodach przed wejściem siedzi Konrad. Nie jestem jeszcze gotowa na rozmowę z nim, ale jest już za późno. Dostrzegł mnie, przygląda mi się badawczo.  Na dodatek pierwsze krople lądują na ziemi. Podchodzę do doniczki i staram się go ignorować.  Wyciągam z niej klucze.

- Nie przywitasz się ze mną.  - mówi pretensjonalnie. Sprawia wrażenie obrażonego. - dobra widzę, że lepiej przejść do rzeczy. - stoję teraz przed schodami i przyglądam się mu. On nadal siedzi i wnikliwie mi się przyglądam. On naprawdę jest na mnie zły! To chore.  Przecież to chyba ja powinnam się gniewać prawda?

- Nie wiem czy mamy jeszcze o czym. - mówię oschle. Wstaje i robi krok w moja stronę.  Ja odsuwam się automatycznie. Stoimy teraz na przeciwko i przyglądamy się sobie. Każdy z nas ma w oczach gniew.

- Dlaczego nie odbierasz? - pyta. Nie odpowiadam mu. - Dzwoniłem do ciebie chyba z tysiąc razy, wczoraj, dzisiaj. Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, że się martwię.  Nagle znikasz w połowie imprezy i ślad po tobie ginie. Pomyślałaś jak ja się czułem. Jak debil czekałem pod twoim domem wieczorem aż mi otworzysz.  Czy ja jestem aż taki straszny?! Teraz też próbuje się do ciebie dodzwonić a ty sobie jak by nigdy nic biegasz?! Wiesz co, to jest żałosne. Jeśli masz jakiś problem to mi to powiedz a nie uciekaj. - krzyczy. A po moim policzku spływa pierwsza łza.

- Naprawdę nie wiesz co się stało?  - mówię cicho. - zostawiłeś mnie w tłumnie pijanych kolesi. Ktoś usilnie się do mnie przystawiał, skąd mam wiedzieć  co ten pijany gość miał zamiar zrobić. Gdy samej udaje mi się stamtąd wydostać widzę ciebie jakąś laską która najpierw cię upija a potem całuję.  Gdy wracam was już nie ma. Pomyśl co ja wtedy czułam.  - krzyczę. Mój głos jest pełen smutku i żalu. - Mówiłeś, że mnie kochasz po czym w każdy możliwy sposób udowadniasz mi, że tak nie jest. Jeśli możesz to mi to wytłumacz bo jestem bardzo ciekawa co masz mi do powiedzenia. - mówię cicho. Czuję, że moje oczy robią się czerwone, ale nie czuję łez mieszają się ze strugami deszczu. 

- Amy. - mówi delikatnie. - Przepraszam to nie tak. Nie chciałem cię tam zostawić to nie było specjalnie a ta dziewczyna. Jest mi wstyd nie powinienem pić to moja wina. Mogłem odmówić. Przepraszam.

- Pocałowałeś ją? - pytam. Wyjaśnił mi wszystko poza tym. Boję się znać prawdy. 

- Przepraszam.  Ona... - jąka się. - Nie wiem co we mnie wstąpiło. - mówi cicho i podchodzi do mnie, kładzie ręce na moich ramionach. Otrząsam się szybko z szoku w jakim jestem i strącam je. - Amy, wybacz mi. Proszę cię.  - krzyczy starając się zagłuszyć ulewę. Odsuwam się od niego i kręcę głową z niedowierzania. Zrobił to! Ufałam mu. Zrobił to!

- Zrobiłeś to! - wrzeszczę - jak mogłeś?! Ufałam ci. Kochałam cie. Ja mogłeś?! - krzyczę na całe gardło.  Głowa pęka mi od nadmiaru myśli. Tracę grunt pod nogami. Dosłownie.  Obraz nie jest rozmazany przez deszcz.  Ładuje na ziemi. Czuję tylko zimną mokrą trawę na policzku, po chwili nie ma już nic.

W ostatniej chwiliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz