Rozdział 54

20 3 1
                                    


Budzę się otulona śnieżnobiałą kołdrą. Boli mnie każdy centymetr ciała. Przewracam się na drugi bok przeklinając pod nosem. Tyle cierpienia, tyle krzywd, tyle smutku a jednocześnie tyle ulgi.

Leżę przez jakiś czas nie ruszając się tylko myśląc i analizując sytuację. Nie pamiętam dokładnie, co się wczoraj stało, wiem tylko, że był przy mnie Dylan i chyba umarłam. Tak pewnie tak.

Ktoś wchodzi do pokoju, w którym strasznie skrzypią drzwi a podłoga trzeszczy w każdy możliwy sposób. Gdzie ja jestem?

- Amy? - mówi delikatny głos. - Jak się czujesz? - pyta moja przyjaciółka siadając na skraju łóżka. Gdy ją dostrzegam rzucam się jej na ramiona. Moje żebra, ręce a zwłaszcza głowa nienajlepiej na to reagują, ale mało mnie to obchodzi.

- Ellie. - szepczę a przynajmniej się staram. - Jak ja za tobą tęskniłam. - mówię zachrypniętym głosem.

- Ja też kochana. - mówi też mnie przytulając. - Jesteś głodna? - pyta.

- Troszeczkę. - odpowiadam skromnie. Nie wiem czy jestem w stanie teraz coś jeść, ale spróbuję.

Po chwili przynosi mi tace z jedzeniem. Jajecznica, kanapki i woda. Skromnie, ale smacznie.

- Wytłumaczysz mi wszystko prawda? - pytam biorąc pierwszy kęs do buzi.

- Tak, ale najpierw musisz zjeść. Nie wyglądasz najlepiej. - patrzy na mnie wymownie.

O nic nie pytam tylko jem w ciszy moje śniadanie.

Gdy kończę odkładam talerz na bok i siadam wygodnie patrząc na Ellie.

- No, więc słucham. - mówię słabym głosem.

- Może poczekamy z tym jeszcze trochę. Jesteś osłabiona ...

- Nie Ellie. Chce wiedzieć. Wiem, że to nie będzie świetna i zabawna historia, ale jestem na to gotowa. Może zacznij od tego czy ja serio umarłam?

- Nie. - mówi śmiejąc się, ale szybko wraca do swojej przygaszonej miny.

Zaczyna opowiadać a ja z każdą nową informacją robię się słabsza. Zbyt wiele prawdy jak na jeden raz. Miała rację nie jestem na to gotowa.

Opowiada mi jak postanowiła przyjechać do mnie w odwiedziny, jak spotkała Dylana, jak rzekomo umarłam i jak bardzo to przeżywała. Potem mówi mi o pogrzebie i spotkaniu Evana o jego bracie i całym tym projekcie. Na koniec zostawia akcje ratunkową.

Rozmawiamy z dobre 2 godziny. W zasadzie to ja tylko słucham a ona mówi i mówi i mówi a jej historia wydaje się nie mieć końca.

Gdy wypowiada ostatnie zdanie moje życie traci sens. Wszystko od samego początku było kłamstwem, Evan jego śmierć, moja choroba Dylan! Wszytko. Jedyne, co było prawdziwe to przyjaźń z Ellie.

- Oni wszyscy są teraz tutaj? - pytam ledwie słyszalnym głosem.

- Evan, jego brat i Dylan. Oni też chcą z tobą porozmawiać, ale powiedziałem im, że lepiej, jeśli najpierw odpoczniesz i w pełni dojdziesz do siebie.

- A co z Konradem?

- On nic jeszcze nie wiem. Żyje w przekonaniu, że nie żyjesz. Nie możemy mówić zbyt wielu osobom. To delikatna sprawa.

- Wiem. - mówię starając się wstać, że łóżka. Moje nogi chwieją się troszkę, ale utrzymuje równowagę i nie upadam. Podchodzę do okna i przyglądam się rozciągającemu się widokowi.

Jesteśmy w górach a dokładniej a domku letniskowym Dylana.

- Ellie, możesz zostawić mnie teraz samą? - pytam przyjaciółkę.

- Jasne, ale jeśli będziesz czegoś potrzebowała to jestem w pokoju obok. - mówi wychodząc szybko.

Mój umysł jest zbyt słaby, aby zrozumieć, co się tak naprawdę wydarzyło. Nigdy nie byłam chora nigdy nie umierałam, nigdy nie miałam prawdziwego przyjaciela o imieniu Evan, Dylan nigdy mnie nie kochał.

Czuję odrazę do samej siebie. Zbyt szybko zaufałam im wszystkim. Nie byłam czujna, nie uważałam na siebie i doprowadziła do tego wszystkiego. Na dodatek wplątałam w to mojego byłego chłopaka i przyjaciółkę.

Właśnie. Konrad. Gdyby nie ten cały cyrk ze snami to byłabym z nim teraz. Kocham go nadal, bardzo mocno, nieprzerwanie i wiem, że to była prawdziwa miłość. Boli mnie, że to tak szybko przepadło. To ja ściągnęłam na niego to całe zło i teraz pewnie nie będzie nawet w stanie na mnie spojrzeć.

Rozglądam sie po pokoju w poszukiwaniu moich rzeczy. W rogu stoi moja walizka. Nagle rozpaczliwie potrzebuję świeżego powietrza a jestem w samej piżamie.

Wyciągam czarne spodnie, sweter i moją kurtkę. Staram się nie robić gwałtownych ruchów. Wydaje mi się, że mam coś złamane albo, co najmniej stłuczone, bo ciężko jest mi poruszać rękoma.

Ubieram się i wychodzę z pokoju. Rozglądam się po drewnianym domku w poszukiwaniu śladu ludzi, ale wydaje się, że nikogo tu nie ma. Przechodzę przez mały korytarz i już po chwili znajduje się na tarasie. Zimne powietrze otula mnie jak szorstki koc. Uśmiecham się na wspomnienie każdego miłego wieczoru spędzonego przy koniaku i dobrej książce.

Idę przed siebie, nie znam okolicy, ale teren nie wydaje się skomplikowany. Po prawej znajduje się las, więc od razu zmierzam w tamtym kierunku. Kocham takie miejsca i wiem, że pozwoli mi to odświeżyć umysł i poukładać wszystko.

Leśne ścieżki są prawie niewidoczne. Nikt nie dba o te tereny i zapewne są bardzo rzadko odwiedzane. Nie chcę tu zostać, nie z tymi oszustami. Wiem, że gdy tylko w pełni odzyskam siły, wyniosę sie i już nigdy mnie nie zobaczą. Do tego czasu muszę jednak odbyć kilka poważnych, mało przyjemnych rozmów. Nie jestem pewna jak zareaguję, gdy go zobaczę. Tyle przepłakanych nocy po jego odejściu, tyle wypowiedziach słów tyle poświęconego czasu i to wszystko dla jakiegoś oszusta?!

Byłam głupia, ale wydaje mi się, że wielu by się na to nabrało. Czasu już nie cofnę, ale mogę zadecydować, co dalej. Teraz już wszystko w moich rękach, już nikt nie steruje moim życiem i nikt się nie wtrąca. Nikomu na to nie pozwolę.

Zaczynam jednak bać się sama o siebie. Nie wiem, co przyniesie czas i czy będę w stanie poukładać wszystko na nowo, ale muszę spróbować. Dam sobie radę w końcu jest przy mnie jeszcze Ellie a ona zawsze wie, co robić.

Idę przed siebie i orientuje się, że nie wiem gdzie jestem. Chyba czas zawracać i uporać się z czekających na mnie problemami. Szkoda tylko, że nie wiem gdzie jestem i jak wrócić.

W porę ktoś przychodzi mi z pomocą. Słyszę jak woła mnie z oddali, ale ja nie wiem, z której strony. Odwracam się w poszukiwaniu wybawcy, którym okazuje się ktoś, kogo na pewno nie mam ochoty teraz oglądać.

Nie ruszam się z miejsca, nie śmie nawet drgnąć. On podchodzi, zbliża się, zbyt szybko zbyt entuzjastycznie. Nie chcę go tutaj a jednocześnie chce rzucić mu się na ramiona i przytulić. W końcu kiedyś był moim najlepszym przyjacielem, moim najdroższym Evanem.

Ma na sobie ciemne spodnie i czarną bluzę z kapturem. Wygląda dobrze, przez ten czas nabrał trochę mięśni i kilka dodatkowych blizn, co akurat świadczy o tym, że nie siedział bezczynnie.

Przestałam oddychać, raz, dwa, trzy. Sekunda za sekundą, zbliża się już tak niewiele brakuje a ja stoję jak kołek i nie wiem, co zrobić. Chce się ruszyć uciekać, krzyczeć wydostać się z własnego umysłu. Chce zrozumieć.

- Amy. - mówi a ja się rozpływam. Każda cząstka mojego ciała zmierza w innym kierunku. Jedno słowo, trzy litery i on. Patrzę mu w oczy, zanurzam się w ich czerni, studiuję jego twarz, czytam jego myśli a on otwiera się przede mną. Pozwala mi na to. Chce mnie odzyskać, ale ja nie jestem w stanie mu zaufać. Nie po tym wszystkim. Nie tu i nie teraz. 

W ostatniej chwiliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz