Rozdział 18

28 3 0
                                    

- Halo? 

- Cześć Ellie. Nie przeszkadzam? - pytam niepewnie. 

- Jasne że nie. - mówi radośnie. - Co tam? 

- Miałam ochotę z tobą porozmawiać. Tym razem na spokojnie. przepraszam cie, ale wcześniej byłam, hmm, zła? Smutna? sama nie wiem. Bardzo dobiła mnie ta sytuacja z Konradem. Nie spodziewałam się, że tak to wszystko odbierze, ale to dobrze. Gdybym mu od razu powiedziała siedziałby pewnie teraz przy mnie i wycierał moje łzy, a tego nie chcę.

- Zachował się jak dupek i koniec kropka. to było bardzo niesprawiedliwe z jego strony. 

- Wiem, ale z mojej też. Ale masz rację koniec tematu. Wiesz wczoraj po naszej rozmowie postanowiłam, że wrócę do ciebie. Nie zapowiada się żeby ktoś był w stanie mi pomóc dlatego po części zaplanowałam co muszę i chcę jeszcze zrobić i właśnie jednym z moich postanowień jest zobaczenie się z tobą. 

- Wspaniale! - wykrzykuje do słuchawki. - Nawet nie wiesz jak się cieszę. Co się stało, że tak nagle zmieniłaś nastawienie? 

- Sama nie wiem. Jakoś tak wyszło. Uwierz mi, uśmiech nie znika z mojej twarzy a najdziwniejsze jest to, że nie mam pojęcia dlaczego. - śmieję się do słuchawki. 

- To dobrze. dawno nie byłaś szczęśliwa. Za tobą bardzo ciężkie dni, ale teraz sobie odpoczniesz, przemyślisz wszystko. 

- I umrę. - wchodzę jej w słowo. 

- Nie to miałam na myśli! - mówi szybko. 

- Ale taka jest prawda. Ja to wiem, ty to wiesz. Nie ma co tego ukrywać. 

- Amy pamiętaj zawszę będę przy tobie. Dobrze? Nie ważne co się będzie działo zrobię wszystko żeby ci pomóc. 

-Wiem, dziękuję. - mowie spokojnie. 

- Pamiętaj do końca i jeszcze dłużej. 

- Do końca i jeszcze dłużej. - powtarzam i kończę rozmowę. 

Jest mi o wiele lepiej. Jedna rozmowa z przyjaciółką może zdziałać cuda. Tak bardzo ją kocham. Jest ze mną od zawsze i  wiem, że na zawsze będzie. Do końca który zbliża się wielkimi krokami. 

Resztę dnia spędzam w ogrodzie ciesząc się z mało istotnych rzeczy. Zachwycam się ptakami które ćwierkają w rytm muzyki z mojego telefonu. Popołudnie szybko mi mija. Pogoda jest wyjątkowo piękna, co skłania do spędzania czasu na dworze.  

Idę też na krótki spacer i dokładnie przyglądam się miastu. Byłam tu już kilka razy,  ale zazwyczaj siedziałam z rodzicami w domu, nigdy nie pokazali mi Londynu i tych wszystkich słynnych zabytków. Postanawiam więc zwiedzać na własną rękę. Muszę przyznać, że nawet dobrze mi to wyszło. Przy okazji znajduje też świetną kawiarnię. Kocham takie miejsca, mogę siedzieć w nich godzinami i patrzeć na pędzących ludzi. Żaden z nich nie ma czasu, nie zatrzymuje się choć na chwilę. Moją uwagę przykuwa bardzo wyróżniający się chłopak. W pędzącym tłumie idzie wolno środkiem chodzika. Ja zza okna kawiarni intensywnie mu się przyglądam. Ma bardzo ciemnie włosy, niemal, że czarne, troszkę ciemniejszą karnację niż typowy Anglik i przepiękne oczy. Wiedzę w nich tyle smutku i bólu jak jeszcze u żadnego człowieka. Jego spokojny krok i obojętność dla czasu sprawia, że bardzo mnie intryguje. Bezustannie mu się przyglądam i chyba czuje mój wzrok na sobie bo podnosi lekko głowę a nasze spojrzenia spotykają się. Jest głębokie, przeszywające i lekko straszne, ale przy tym niesamowite. Nikt jeszcze nie patrzył na mnie w taki sposób. Oczywiście to ja prędko uciekam i skupiam uwagę na mojej kawie, której nie powinnam w ogóle pić. Zawstydzona zerkam ukradkiem w stronę gdzie stał chłopak, ale jego już tam nie ma. 

Raz za razem odtwarzam to spojrzenie w pamięci. Znam je, ale nie mam pojęcia skąd. 

Aron! 

Tak! to był on. Zabieram szybko moją torebkę i wybiegam z kawiarni. Rozglądam się pospiesznie,  ale jest tu tak dużo ludzi, że nie potrafię go znaleźć. Co w nim takiego jest, że moje serce reaguje szybciej od umysłu. Intryguje mnie bardziej niż Konrad na początku. Zagubiona stoję w samym środku tłumu i skanuję wzrokiem każdego po kolei. Rozpłynął się czy jak? 

Co on tu tak właściwie robił? Przecież powinien teraz być w domu tysiące kilometrów stąd.  Nic z tego nie rozumiem. Zastanawia mnie fakt, że skoro mnie widział, a tego jestem pewno, to dlaczego uciekł? Wystraszył się? A może boi się tak jak mój poprzedni chłopak, że spadnie na niego ciężar mojej choroby. O to może być pewny, nikogo więcej nie obarczę już tą sprawą. To moja decyzja, moje problemy i moje życie. Nikomu nic do tego. 

Wracam trochę zrezygnowana do domu. Rodzice ciągle pracują, przynajmniej tak mi się wydaje. Ellie jest bardzo daleko stąd a ja siedzę sama jak palec. Fajnie jest móc się do kogoś odezwać, porozmawiać, spotkać się i tyle. Nie oczekuje niczego więcej. 

Gdy docieram już na miejsce kieruje się do ogrodu. Zostawiłam tam wcześniej moją książkę a boje się, że zacznie padać, choć niebo jest dzisiaj piękne. Następnie odkładam buty i bluzę na miejsce a mama woła mnie z kuchni. 

- Amy możesz tu na chwilę przyjść? -prosi. 

- Tak? - pytam idąc w jej stronę i opierając się o stojącą na środku wyspę. 

- Mamy dla ciebie dobre wieści. - zaczyna. 

Aż się boję co zaraz usłyszę. Pewnie coś  w stylu " na obiad będzie pizza, cieszysz się?" - myślę sobie. 

- Przez te kilka dni staraliśmy się znaleźć z tatą wsparcie u naszych znajomych. Ale to chyba wiesz, dlatego tak mało czasu ci poświęcaliśmy. Jeśli uda się znaleźć odpowiednie miejsce gdzie pomogą ci doświadczeni specjaliści nie będziemy musieli się martwić ile nam czasu jeszcze zostało. 

- No więc? - pytam zaciekawiona. To chyba jednak nie chodzi o pizze na obiad. 

- Twój tata rozmawiał rano ze swoim przyjaciele z Nowej Zelandii, mieszka tam już bardzo długo. Ma żonę i syna trochę starszego od ciebie. Jego żona pracuje w klinice w której wykonują takie zabiegi. 

- Ale dostać się tam graniczy z cudem. Czytałam o tym miejscu i wiem, że tam mogą mnie "uratować" ale to miejsce tylko dla albo bardzo bogatych ludzi, szczęściarzy albo kogoś kto ma znacznie więcej czasu niż ja.

- To ty chyba właśnie jesteś takim szczęściarzem, bo jutro tam lecisz. 

- CO?! - wykrzykuję. 

- Załatwiliśmy ci miejsce. Będziesz mieszkać u naszego przyjaciela razem z jego rodziną a tamta pani załatwiła ci już miejsce w klinice. Musisz się przygotować bo czeka cię długa podróż. 

Mogę żyć. Mogę żyć! - powtarzam sobie w kółko. Nie potrafię w to uwierzyć. To cud na który nawet nie liczyłam. Jestem w totalnym szoku. Nagle zaczynam mieć wiele obaw. 

- A co jeśli się nie uda. To bardzo daleko nie zobaczę się już z wami, ani z Ellie. - mówię. - Ellie!- muszę jej to wszystko powiedzieć. Obiecałam jej, że do niej przylecę. Nie mogę zerwać obietnicy. Biegnę do swojego pokoju i dzwonię do niej. Odbiera po czterech sygnałach. 

- Amy, spokojnie. Przecież ja to rozumiem. Leć tam i zobacz co da się zrobić. Zwiedzisz przy okazji trochę świata co zawsze było twoim marzeniem. -mówi gdy kończę opowiadać jej całą historię. 

- Naprawdę tak myślisz? Nie jestem do końca przekonana. 

- Ale ja jestem! Masz tam lecieć i wrócić tu do mnie. Rozumiesz? A teraz muszę kończyć bo mi obiad stygnie. Do usłyszenia. Papa 

- Pa. - mówię i chcę coś jeszcze dodać ale Ellie się rozłącza. 

No to chyba czeka mnie podróż życia. 

Lecę do Nowej Zelandii. 

W ostatniej chwiliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz