Rozdział 7

34 2 0
                                    

Miesiąc później
Z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Przestałam biegać. Mimo, że ciężko było to ukryć, udawało się.  Najpierw rozgryzła mnie Ellie. Mimo wszystko zna mnie znacznie dłużej niż Konrad. On też chyba widzi, że coś jest nie tak, ale nie zadaj pytań. Musiał wyczuć, że to sprawa z którą chcę się sama uporać, choć pewnie gdyby wiedział o co chodzi zmieniłby zdanie.  Ellie powiedziałam, że to nic  ważnego, ale ona drążyła temat aż w końcu musiałam jej powiedzieć.  Bardzo mi pomogła, za każdym razem jeździ ze mną do prywatnej kliniki. Poprosiłam rodziców aby dali mi pieniądze na szkołę języków obcych,  abym mogła się trochę podszkolić przez ukończeniem szkoły. Tak naprawdę płaciłam za wizyty u lekarza. Jeżdżę do niej od 3 tygodni. Zrobiła wiele badań i wykluczyła mnóstwo chorób. Nadal nie potrafi odkryć co mi dolega. Liczę, że dzisiaj dowiem się czegoś więcej. Jest mi bardzo ciężko nie umiem spać w  nocy, oddech jest coraz słabszy. Mam wrażenie, że zaraz skończy mi się tlen.

Klinika znajduje się na drugim końcu miasta i aby się tam dostać potrzeba około godziny. Wnętrze jest bardzo nowoczesne, gdy tu jestem wydaje mi się, że to hotel a nie szpital. Na korytarzu mijam zawsze chorych ludzi, bardzo chorych. Jest to miejsce od trudnych przypadków takich jak mój.  Teraz jestem już pewna, że to nie od stresu jak twierdził tamten lekarz.
Moja pani doktor jest bardzo miła. Widać, że robi wszystko aby mi pomóc. Za wizyty na których nie robimy żadnych badań tylko omawiamy mój przypadek nie bierze nawet pieniędzy.  Widać, że jest jej mnie żal. Nie chcę tego, po prostu liczę, że powie mi dziś co mi jest i zakończę tą sprawę. 

- Amy, wszystko będzie dobrze. - mówi Ellie chwytając mnie za rękę.  - pamiętaj jestem z tobą i zawsze będę, niezależnie jaka będzie diagnoza.

- Dziękuję. Jesteś cudowna.  - mówię smutno i wchodzę do gabinetu.

Pani doktor wita mnie promiennym uśmiechem. Nie znam na tyle dobrze tej kobiety aby rozpoznać czy jest szczery czy nie, ale wiem, że kryje się za nim coś złego.
- Usiądź proszę.  - mówi wskazując krzesło przy swoim biurku.

20 minut później

Wychodzę z gabinetu. Nogi mam jak z waty. Ellie od razu to zauważa i wyprowadza mnie szybko na dwór. Nabieram powietrza, łzy spływają po mojej twarzy. Jest ciężej niż się spodziewałam.  Przyjaciółka podchodzi do mnie i przytula mnie mocno. - Ciii, słonko, wszystko  będzie dobrze. Zobaczysz. - mówi gładząc mnie po włosach.  Prowadzi mnie do samochodu i pomaga usiąść na siedzeniu. Jestem w takim szoku, że nie potrafię nic zrobić.  Dlaczego w takich momentach nie mogę zemdleć? Teraz to ukojenie jest mi bardzo potrzebne, ale ono nie przychodzi.

- Zabiorę cie do domu. Dobrze? - mówi Ellie łagodnie. 

- Nie! - wybucham. - Nie. - powtarzam spokojniej.

- Dobrze. - mówi przyciągając ostatnią literę.  - więc zabiorę cie tam gdzie zawsze.

Jedziemy około dwóch godzin. Po drodze jak zwykle robi małe zakupy. Jestem jak w transie. Nie docierają do mnie żadne dźwięki, nic nie czuję, nie myślę.
Droga mija mi bardzo szybko. Zamykam na chwilę oczy, aby powstrzymać łzy, gdy je otwieram jesteśmy już na miejscu.

W ciszy idziemy na naszą skałę, siadamy i Ellie podaję mi picie.

- Nie mogę pić alkoholu.  - mówię oschle. Przestałam już płakać.  Otrząsnęłam się z pierwszego szoku. Przyjaciółka cofa rękę i wyciąga z torby sok pomarańczowy. 

- Proszę.  - mówi podając mi go. Potem otwiera paczkę chipsów i podsuwa mi ją pod nos. - zjedz coś.  Jest już późno a jedyne co miałaś dzisiaj w buzi to śniadanie. 

- Nie jestem głodna.  - szepcze. Siedzimy przez chwilę w ciszy, ona je a ja patrze się tępym wzrokiem na cudownie oświetlone miasto. Od zawsze wiedziałam, że to nie moje miejsce na ziemi. Jeszcze go nie znalazłam, nadal szukam, ale nie mam zbyt wiele pieniędzy na podróże. Kilka razy z Konradem byliśmy na jakiś wakacjach, od czasu do czasu jeżdżę do rodziców i to tyle. Wiem jedynie, że to wspaniałe miejsce w którym będę czuła się dobrze jest daleko, bardzo daleko. Pytanie czy starczy mi czasu, aby je odnaleźć.  Większość ludzi którzy rodzą się na ziemi szuka swoich miejsc. Wielu z nich zostaje tam gdzie ma rodzinę, bliskich, prace i znajomych. Wiedzą, że to nie jest spełnienie ich marzeń, ale czasami nie ma innej możliwości.

- Amy? Wiem, że jest Ci cholernie ciężko, ale może jeśli się wygadasz będzie ci łatwiej.  - mówi wyrywając mnie z zamyślenia. 

- Mam raka. - mówię krótko.  - i to do dawna. - Ellie pobladła. Przełknęła jedzenie i szybko popiła je piwem. - Jest gorzej niż myślałam. Choroba dopiero teraz się ujawniła, jest już za późno, są przerzuty na serce. - robię przerwę żeby zebrać myśli.  - Umrę. - kręcę głową, sama jeszcze w to nie wierzę.  Mam wrażenie, że mówię o całkiem innej osobie.

- Ja, ja -jąka się. - Nie wie co powiedzieć. - kłóci się z myślami. - A leczenie? Na pewno jest jakiś sposób. Musi być! Ty nie możesz umrzeć! - krzyczy. - Nie! To nie może tak być. Przecież ludzie z tego wychodzą! Nie zgadzam się, rozumiesz?! - teraz wpadła już w furię.

- Uspokój się! - krzyczę. Milknie nagle. - Jest jeden sposób, ale potrzeba czasu a ja go nie mam. W tej klinice nie pomogą mi. Mogę jedynie podjąć leczenie, ale to nie ma chyba sensu. Już teraz jest mi ciężko, nie potrafię oddychać, mam ciągle gorączkę jest znacznie ciężej niż myślałam, po chemioterapii nie będzie łatwiej,  przedłuży mi to życie, ale nie mogę. Mam dość. 

- Kiedy powiesz Konradowi i rodzicom? - pyta niepewnie.

- Nigdy! I ty też nie możesz im powiedzieć.  Rozumiesz?

- Co?! Oszalałaś? Musisz im powiedzieć. Sama ostatnio mi mówiłaś, że Konrad coś podejrzewa. Dlaczego? On cie kocha, pomoże ci tak jak ja. Jestem tego pewna.

- Rodzice są za granicą, mają teraz bardzo dużo pracy, polecę do nich za jakiś czas aby się "pożegnać ". Ale to tyle nie mogę ich tu sprowadzić. A Konrad, boję się, że mnie zostawi, nawet tego chce. Nie zostało mi wiele czasu lepiej wcześniej niż później.  Rozstaniemy się teraz, nie będzie musiał tak cierpieć, a po drugie wiem, że już niedługo zacznę się zmieniać, leki są silne i niszczą organizm. Nie chcę żeby cierpiał, jeśli z nim zerwę będzie na mnie zły, ale gdy będzie już po wszystkim zrozumie. Kocham go, bardzo go kocham, ale nie pociągnę tego dalej. Robię to dla niego.

- Proszę cię, zastanów się. Nie musisz tego robić.  Ale bez względu na to co się stanie będę przy tobie, nie pozwolę ci zmierzyć się z tym samej. Ok?

- Tak. Możesz mnie zabrać do domu? Muszę się zastanowić nad tym wszystkim.

- Ok. Chodź. - pomaga mi wstać i prowadzi do samochodu.

W ostatniej chwiliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz