Rozdział 48

945 76 58
                                    

Sophie's POV:

Dosłownie za pięć minut muszę wyjść z domu, a nigdzie nie mogę znaleźć telefonu.

Chciałam iść do kosmetyczki, fryzjera, kogokolwiek, abym nie wyglądała źle wieczorem - to w końcu jego oficjalne urodziny.

Niestety, nieumówiona nigdzie nie pójdę, na szczęście Chloe jest bardziej inteligenta ode mnie i wszędzie nas wcisnęła, za co ją kocham.

Nagle mój telefon wibruje mi w kieszeni, a ja przybijam piątkę z czołem.

Najczęściej szukamy tego, co mamy pod ręką.

Wyciągam go i patrzę na ekran.

Chloe Lindsay:
Jeśli nie wyjdziesz z domu w ciągu dwóch minut, jadę sama.

Ja:
Jezus, masz auto? Zajebiście, już idę.

Czyli mamy, jak się dostać do fryzjerki i kosmetyczki.
Trzydziesto minutowa wycieczka nie jest dla mnie.

Szybko zbiegam po schodach, prawie się przy tym zabijając.

Przynajmniej Jason się śmieje.

-Wrócę późno!- krzyczę w pośpiechu i zakładam kurtkę oraz buty.

Wypadam z domu, jak burza i wsiadam do auta blondynki.

-Spóźniłaś się minutę.- patrzy na zegarek, szeroko się uśmiechając. Lubi wypominać mi takie rzeczy.

-Rodzice cię jednak kochają?- unoszę jedną brew.- Kupili ci auto.- zapinam pas, a dziewczyna startuje.

-Wiem!- piszczy zadowolona.- Taki prezent, bo zawsze pożyczałam ich, a że od dwóch dni nie byłam w domu, to nie wiedziałam, dopiero dzisiaj około pierwszej, jak Jason mnie odwiózł, to go zobaczyłam i kurwa, jest piękny.- szczerzy się, jak idiotka, czym mnie zaraża.

-To wspaniale.- uderzam ją delikatnie w ramię, bo w końcu prowadzi samochód.- Moi rodzice za to, zapewnili mnie, że nie spędzimy razem świąt.- wzdycham.- Jadą na wycieczkę i ta... żal. Przynajmniej powiedzieli to ponad miesiąc przed świętami.

-Jason z tobą je spędzi.- patrzy uważnie na drogę, podziwiam jej skupienie.

-W tym rzecz, że on jedzie do rodziców.- przewracam oczami.- A co ty będziesz robić?- pytam, wygodniej opierając się na fotelu.

-Um, jeszcze nie wiem.- wzrusza ramionami.- Prawdopodobie pojadę do babci, taka tradycja.- unosi kąciki ust, a potem skręca na parking niedaleko salonu, w którym zrobią nas na bóstwo.

-Ugh, posiedzę w domu.- uśmiecham się, wysiadając z pojazdu.

-A Charlie?- marszczy czoło.- Leondre?- dodaje po chwili.

-Nie będę im zawracać głowy, wiesz, jak u nich zbierze się rodzina, to nie będzie miejsca dla mnie.- tłumaczę.

-No może być i tak.- blokuje drzwi i podchodzi do mnie, aby na spokojnie udać się do salonu.

-Poradzę sobie, mam nadzieje przynajmniej.- zapewniam ją.

'*'

Wpadam do domu, jak burza, ponieważ zostało mi mało czasu.
Mniej, jak godzina, ponieważ muszę być tam wcześniej. Nie wiem jeszcze, jaki ma to sens. W końcu Leondre wymyślił, że nie muszę stać przy nim cały czas i że powinien być u boku swojej prawdziwej dziewczyny, ale zdania Charliego podważyć się nie da.

Live Your Life |BaM|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz