Rozdział 54

675 64 23
                                    

Sophie's POV:

'20 luty, 2017, poniedziałek'

Siadam na stołówce obok Scotta, który dotrzymuje mi towarzystwa już przez kilka tygodni.
Tak samo, jak jego paczka.

Mam z nimi wiele wspólnych zainteresowań i w ogóle się dogadujemy.

Oczywiście oznajmiłam im wcześniej, że nie zamierzam nazywać ich przyjaciółmi - każdy przyjaciel w końcu odchodzi.

-Czym się denerwujesz?- pyta Scott.

-Skąd wiesz, że się denerwuję?- spoglądam na niego, nie rozumiejąc niczego.

-Twoja noga chodzi, jak szalona.- zauważa Annabel, śliczna dziewczyna z ciemnymi włosami, jasnymi oczami oraz nieidealną, lecz wciąż ładną fgurą.

-Serio?- patrzę na moje kończyny i faktycznie, moja noga rytmicznie unosi się i opada.

-Tak więc, co się dzieje?- dopytuje Maya - blondyna z niebieskimi oczami, wyższa ode mnie.

-Od wczoraj mają tygodniową przerwę i...- zacinam się, nie wiedząc, co mam powiedzieć.- No wiecie.- macham ręką.- Nie widziałam ich tyle czasu i nie wiem, czy będą się do mnie odzywać, cokolwiek.

-Żałujesz, że na wszystkich tak naskoczyłaś?- odzywa się szatyn.

Dziewczyny przepraszają nas i udają się na tył budynku, aby zapalić.

Tak naprawdę chcą nas zostawić samych - nie wtrącają się za bardzo w moje życie, chyba, że poproszę je o pomoc lub subiektywną opinię, co wcale mnie nie denerwuje, bo, kurwa, takie zachowanie jest u kogoś rzadkie i zazwyczaj wszyscy wtykają nos w nie swoje sprawy.

-Trochę, w końcu straciłam jednego dnia czworo przyjaciół.- prycham i opieram się o ścianę, która jest za mną.- Wiesz, jak mi było ciężko, nie móc się odzywać do Leondre na lekcji? Zwłaszcza dlatego, że ze mną usiadł.- przewracam oczami i skupiam na koledze swoje spojrzenie.

-Nie przejmuj się, okej?- unoszę jedną brew, bo powtarza to zawsze i ani trochę mi to nie pomaga.- To oni cię nie zrozumieli i to oni powinni żałować, czy nie można mieć gorszych dni? Czy nie można popełniać błędów? Od czegoś mamy to swoje nastoletnie życie do cholery!- tym razem on się denerwuje.

-Scott.- uspokajam go, kładąc dłoń na jego nodze.- Masz inne rozumowanie niż oni i to cenię.- uśmiecham się delikatnie.- Mimo wszystko, to ty i twoja babcia pomogliście mi wyjść z załamania, które w tamtym momencie przechodziłam.- przypominam.

-Cóż, babcia Collins jest najlepszą kobietą na świecie.- unosi kąciki ust.

-Nie poznałeś mojej mamy.- śmieję się.

-Brzmi, jak wyzwanie.- trąca mnie mni ramię.

-Miałam jechać na weekend, mogę cię zabrać, jeśli chcesz.- proponuję, a on patrzy na mnie zszokowany.

-Żartowałem.- próbuje się wytłumaczyć.

-No, a ja nie.- wstaję z miejsca, uprzednio sprawdzając godzinę.- Za pięć minut dzwonek, spadamy.- biorę swoją tackę po jedzeniu oraz swój plecak i udaję się do wyjścia.

-Zauważyłaś, że jeszcze ani razu ich nie spotkaliśmy? Tylko Leondre.- mówi po chwili.

-Tak, ale to bardzo dobrze.- wzruszam ramionami.- Nie chcę przeżywać tego od nowa.- wzdycham i odwracam do niego głowę, aby delikatnie się uśmiechnąć.

On otwiera szerzej oczy, więc chcę znów spojrzeć przed siebie, ale zderzam się z kimś, a siła uderzenia jest tak duża, że odbijam się i gdyby nie szybka reakcja Scotta, leżałabym na ziemi.

Live Your Life |BaM|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz