Rozdział 11

20K 586 6
                                    

Dziewczyny wparowały do mojego pokoju jakiś czas później, zapewne tylko po to, by sprawdzić jak się czuję, ale udawałam przed nimi pogrążoną w głębokim śnie, więc szybko opuściły pomieszczenie.
Potrzebowałam chwili samotności, by przeanalizować własne emocje, w których zaczynałam się już gubić, a ich obecność zwyczajnie mi to utrudniała.
Strach, który zawsze mi towarzyszył, nagle pierzchnął na boczny tor i ustąpił miejsca bólowi. Tolerowałam go, a wręcz cieszyłam się, że go odczuwałam, bo dzięki niemu wiedziałam, że wciąż żyję.
Przeczuwałam, że działo się ze mną coś dziwnego, ale nie zamierzałam w żaden sposób zatrzymywać tego procesu, ponieważ sprawiał on, że stałam się obojętna na otaczający mnie świat, a wszelkie troski zniknęły, zwracając mi w końcu upragniony spokój...

***

Pół nocy męczyłam się z zaśnięciem. Doprowadzona do ostateczności, sięgnęłam po pigułki nasenne z pomocą których w końcu odpłynęłam do krainy Morfeusza i wyrwałam się z niej dopiero późnym rankiem, następnego dnia.

Nie miałam najmniejszej ochoty wyściubiać dzisiaj nosa zza drzwi swojego pokoju i pragnęłam jedynie zostać w łóżku, ale nie było mi to dane, bo do sypialni bez ostrzeżenia wpadł huragan Lucy, burzący mój spokój.

- Widzę, że już się obudziłaś. - uśmiechnęła się radośnie, a ja westchnęłam. - Zrobiłam śniadanie. Przynieść ci je tutaj, czy zjesz w kuchni?

- Zaraz przyjdę, nie kłopocz się.

- W takim razie ruchy, ruchy!- klasnęła w dłonie i wyszła z mojego pokoju, zostawiając otwarte drzwi.

Niechętnie wstałam z posłania i najpierw ruszyłam do łazienki, załatwić poranne potrzeby, a dopiero potem dołączyłam do kobiety siedzącej w kuchni.

- Siadaj i częstuj się. - powiedziała i wskazała jedzenie, a ja wewnętrznie skrzywiłam się na jego widok.

Zignorowałam leżące przede mną dania i wzięłam w dłonie kubek z parującą kawą, biorąc kilka łyków.

- Nie jesteś głodna? - zapytała zdezorientowana Lu, a ja pokręciłam głową. - Dobrze się czujesz?

Nie.

- Tak. Gdzie się podziała, Su?

- Wybyła do klubu, bo pojawiły się jakieś problemy w dostawie alkoholu, ale obiecała szybko wrócić.

- Przecież nie musi się śpieszyć, nic złego się nie dzieje. - wyjaśniłam, a Lu westchnęła. - A właśnie, czy ty nie powinnaś być teraz w pracy?

- Powiedzmy, że wzięłam parę dni urlopu. Marnie wszystkim się zajmie pod moją nieobecność.

- Powinnaś wrócić, bo z pewnością jesteś tam potrzebna. Ani ty, ani Su, nie możecie odkładać swojego życia na bok ze względu na mnie, tym bardziej, że jestem cała i zdrowa.

- Nie jestem tego taka pewna...

- Słucham? - zmarszczyłam brwi.

- Nic takiego, ale może powinnaś pójść do psychologa i...

- Nie! Powiedziałam, że nic mi nie jest i nie potrzebuję niczyjej pomocy, a zwłaszcza psychologa.

- W porządku, nie denerwuj się. - odparła, unosząc ręce w geście poddania.

- Nie jestem zdenerwowana!

Ogarnij się, Summer... To twoja przyjaciółka. Nie możesz być dla niej taka wredna.

- Przepraszam za mój wybuch, ale nie wiem, jak mam was przekonać do prawdziwości swoich słów. NIC MI NIE JEST, Lu i uważam, że powinnaś wrócić do planowania swojego ślubu, który tak na marginesie jest już za miesiąc. To ważniejsze, niż pilnowanie dorosłej kobiety, która potrafi się o siebie zatroszczyć, nie sądzisz?

- Em, właściwie to postanowiliśmy z Maxem, że przełożymy ceremonię ...

- Nie ma mowy. Nie będziecie niczego przekładać, tylko dlatego, że przydarzył mi się niemiły incydent, a ty zaczynasz wariować.

- Mer, to naprawdę nic takiego....

- To jest coś wielkiego! Zniszczyłam ci kolację zaręczynową i na pewno nie powtórzy się to w przypadku twojego ślubu!

- Niczego nie zniszczyłaś, więc nie gadaj głupot. - ochrzaniła mnie. - I nie przepraszaj mnie za coś, co nie jest twoją winą. Mer, posłuchaj, nie będę udawać, że wiem przez co przechodzisz, ale chcę żebyś wiedziała, że jestem przy tobie i zawszę będę, bez względu na wszystko.

- Wiem i dziękuję. - uśmiechnęłam się słabo.

Udawaj, że wszystko gra, a przestanie się martwić!

- Wróciłam dziewczyny!

Su weszła do kuchni i od razu zamknęła mnie w swoim uścisku, a ja dopiero po chwili odwzajemniłam jej gest, bo w moim wnętrzu toczyła się jakaś niezrozumiała dla mnie walka.

Co się ze mną dzieje?

- Zaraz mnie udusisz...

- Wybacz, ale musiałam cię przytulić. - stwierdziła radośnie, odsuwając się ode mnie.

- W porządku.

- Ym, no, ten, muszę ci coś dać. - wymamrotała, a jej mina momentalnie zrzedła.

- Su, może zrobimy to później. - odezwała się Lu, spoglądając na mnie z przejęciem.

- Może być teraz. Co to jest? - wtrąciłam, a dziewczyna wręczyła mi zapieczętowany list.

- To wezwanie na rozprawę sądową. Wiesz, w sprawie...

- Rozumiem. - wyszeptałam i z niechęcią otworzyłam kopertę.

- Dzięki pomocy Connora te gnoje siedzą tymczasowo w areszcie, aż do rozprawy. - zaczęła Lu. - Connor zwrócił się także do swojego najlepszego adwokata, aby bronił cię w sądzie i z tego co wiem, ten mężczyzna jest bardzo dobry w swoim fachu, więc na pewno nie pozwoli, by tym potworom uszło na sucho to co ci zrobili.

- Mhm, a co Connor ma z tym wspólnego? Sama mogę załatwić sobie prawnika. Nie potrzebuję jego pomocy. - prychnęłam zdenerwowana, marszcząc brwi.

- Mówiłyśmy mu, że nie będziesz zadowolona, ale nie przyjął odmowy do wiadomości. Ten człowiek jest strasznie uparty, ale...

- Nie ważne, niech robi co chce. Nic mnie to nie obchodzi. - wymamrotałam zirytowana i ruszyłam do swojego pokoju.

Muszę się przewietrzyć. Wyjść z tych przeklętych czterech ścian...

Wyciągnęłam z szafy jeansy, koszulkę i bluzę, oraz trampki, po czym założyłam zestaw na siebie, i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych.

- Gdzie idziesz, Mer? - zapytała zaskoczona Lu.

- Muszę się przewietrzyć.

- Może pójdziemy z tobą? - zaproponowała Su.

- Nie ma takiej potrzeby. Dam sobie radę sama. - odparłam, i zarzuciłam na siebie kurtkę, po czym opuściłam mieszkanie, nie zwracając uwagi na ich głośne protesty.

Szłam przed siebie, mijając różnych ludzi, w tym mężczyzn, ale niczego nie czułam.
Wszelkie emocje zniknęły, a ja czułam się tak, jakbym trafiła do jakiejś próżni z której nie mogłam uciec.
Z nieba leciały grube krople deszczu, a ja wciąż parłam do przodu, nie chcąc wracać do domu.

Nie rozumiałam swojego zachowania, ani postępowania, a ból który nagle zaatakował moją czaszkę, prawie zwalił mnie z nóg.
Mdłości zaatakowały moje wnętrze, a deszcz spływający po mej twarzy uniemożliwiał mi wyraźne widzenie, lecz kiedy zmrużyłam oczy, udało mi się dostrzec zarys czyjejś sylwetki, która wydawała mi się znajoma.
Osoba ta, jakby wyczuwając moją obecność, nagle się odwróciła i po chwili ruszyła w moim kierunku, a ja usilnie wytężałam swój wzrok, by dowiedzieć się kto to był.

Jeszcze tylko parę kroków i... O nie...

- Summer, cholera jasna! Co ty tutaj robisz?! Jesteś cała przemoczona.

Emocje, które wcześniej znajdowały się w stanie hibernacji, teraz ponownie odżyły, a strach  momentalnie mnie zdominował.
Pragnęłam uciec, lecz moje ciało nie zamierzało ze mną współpracować, a nogi ugięły się pod moim ciężarem.
Mężczyzna w ostatniej chwili uchronił mnie przed upadkiem, a ja nie mogłam wykrzyczeć mu, by przestał mnie dotykać, bo pochłonęła mnie ciemność...

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał :D
Zachęcam do odtworzenia piosenki,którą dodałam do tego rozdziału <3 :*

Nie pozwól mi odejść ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz