Rozdział 41

15.4K 435 6
                                    

Minął tydzień... Siedem wspaniałych dni, które wniosły do mojego życia tyle radości, ciepła, i miłości, że czasami sądziłam, że to sen z którego zaraz ktoś mnie obudzi, krzycząc głośne i donośne :"Mam cię! Ale dałaś się nabrać!"

Na moich ustach ciągle widniał uśmiech, a oczy zdawały się skrzyć pięknym blaskiem, wolne od strachu, który wcześniej uparcie w nich zalegał.

Spędzałam z Connorem każdą wolną chwilę... Wychodziliśmy w różne miejsca. Do kina, restauracji, na plażę... I wciąż nie mogliśmy się sobą nasycić.

W przeciągu tych kilku dni, odwiedziłam swoje mieszkanie dwa razy, i tylko po to, by sprawdzić czy moja przyjaciółka nie rozniosła go w drobny mak.

Wszystko zdawało się być picuś glancuś, póki... No cóż, dopóki moim oczom nie ukazał się widok prezerwatyw... I to nie nowych.

Pamiętam wyraz twarzy kobiety, kiedy wytknęłam jej ten niesmaczny obrazek, prawiąc jej kazania z pełną powagą i zaangażowaniem.

Jaki był? Bezcenny.

Parsknęłam wtedy głośnym śmiechem, a ona zaczęła się na mnie wydzierać i obwieściła, że więcej się do mnie nie odezwie.

Aha. Czcze obietnice.

Jej "foch" trwał całe pięć minut... Rekord świata...

Gleaming oznajmiła mi, że jej mieszkanie zostało wykończone, więc na dniach miała do niego wrócić, uwalniając mnie tym samym od widoków śladów jej kopulacji z pewnym osobnikiem, którego rodziców przez przypadek poznała przedwczoraj.

Alexowi udało się ją zaciągnąć na obiad, więc... Dobry był z niego gracz.

Nie potrafiłam ukryć wesołości, która mnie otaczała, a ta franca oczywiście to wykorzystała, nabijając się ze mnie, słowami :

- Gdybym wcześniej wiedziała, że potrzeba ci jakiegoś seksownego miśka z porządnym sprzętem do przeżycia niesamowitych orgazmów, to już dawno bym ci to załatwiła! Chociaż... Teraz lepiej żeby żaden fagas się na ciebie nie gapił, bo inaczej z pewnością zginie z ręki pewnego przystojnego, niebieskookiego bruneta.

Cała Suzan.  Zwyczajnie mówiła to, co jej ślina na język przyniosła, i między innymi za to ją kochałam.

A propos zamordowania kogoś... Instynkt mordercy, który nie sądziłam, że posiadam, obudził się we mnie w zeszłą sobotę, kiedy wybyliśmy z Connorem na plażę.

Pewna blondyneczka ciągle wgapiała się w mojego faceta, dosłownie pożerając go wzrokiem!

Prężyła się i chichotała jak idiotka, próbując zwrócić na siebie jego uwagę, ale on skupiał się wyłącznie na mnie.

I... za każdym razem udowadniał mi tym swoją miłość.

***

Skończyłam papierkową robotę i przeciągnęłam się, próbując zneutralizować nieprzyjemny ból mięśni.

Zerknęłam na zegarek, orientując się, że zostało mi dwadzieścia minut do spotkania z Lu, która zaprosiła mnie na obiad, by obgadać ze mną jakieś szczegóły dotyczące ślubu, który zbliżał się wielkimi krokami.

Kobieta chodziła cała zestresowana, ciągle się czymś zamartwiając, a Max starał się ją uspokajać jak tylko potrafił, mimo, że napady histerii mojej przyjaciółki do łatwych nie należały.

Ale jak się kogoś kocha...

Uśmiechnęłam się na myśl o Connorze i niespodziance, jaką zamierzałam mu dzisiaj zrobić.

Nie pozwól mi odejść ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz