Prolog.

12.1K 623 140
                                    

To również zostawiam z sentymentu.
---------------------------------------------------------

Całe jego ciało płonęło. Topiło się w morzu ognia. Czuł, jak ból ogarnia każdy skrawek jego skóry. Krzyczał, mając wrażenie, że wykrzyczy z siebie duszę. Jego skrzydła, będące dwoma wielkimi płomieniami, otworzyły się w odruchu, którego nawet ogień nie mógł wypalić. Pęd powietrza natychmiast je połamał niczym cienkie gałązki.

Kula ognia, którą się stał, coraz bardziej zbliżała się do ziemi, nie gasnąc, a płonąc mocniej, niż wydawało się to możliwe. Ogień przepalił jego struny głosowe, pozbawiając nawet krzyku. Piękna twarz poczerniała. Spoglądała z niej para cudownych, przypominających dwa szmaragdy, udręczonych oczu.

Lucyfer mógł tylko obserwować bezradnie, jak zbliża się twardy, suchy grunt. W głowie nadal słyszał nienawistny, wojowniczy wrzask brata. Miał wrażenie, że ta zdrada boli go bardziej niż własne, płonące ciało. W ostatniej chwili zasłonił twarz dłońmi, nim z głośnym hukiem uderzył w ziemie. Dookoła rozeszła się fala powietrza, owiewając wysoką brązowowłosą kobietę o ciemnej cerze. Wiatr niemal zerwał z niej kawałki materiału, przysłaniające jej ciało.

Zasłoniła oczy przed piachem i skuliła się przy ziemi do momentu, gdy wiatr się uspokoił. Powoli odwróciła się, spoglądając zafascynowana, ale też przerażona, na wydrążony krater. Zrobiła niepewny krok, z tej odległości nie mogąc dostrzec, co się w nim znajduje. Kiedy czarna, zwęglona ręka złapała się za jej krawędź, wrzasnęła, cofając się. Cały czas patrzyła jak urzeczona, na postać wyłaniającą się z ziemi. Skóra mężczyzny była spalona, podobnie jak para wielkich majestatycznych skrzydeł, niemal odpadających od jego ciała.

Kobieta przyglądała się im, otwierając szeroko błyszczące oczy. Zrobiła kolejny krok do tyłu, a w tym samym czasie on na nią spojrzał. Miał piękne, błagające o pomoc spojrzenie, które przekonało ją by podejść. Ból, który w nim dostrzegła, nie pozwolił jej tak po prostu uciec.

Podchodziła bardzo powoli, uważnie stawiając każdy krok, gotowa na najmniejszy sygnał zagrożenia zerwać do biegu. Lucyfer opadł na ziemię obok karteru, rzężąco oddychając. Również przyglądał się kobiecie równie uważnie, jak ona mu. Jednak jego oczy błagały o pomoc, o uwolnienie od bólu.

W końcu stanęła obok niego, wyraźnie rozdarta. Nie odwróciła wzroku od skrzydeł, które ją przerażały. Nigdy wcześniej nie widziała niczego takiego. Uklęknęła i dotknęła ich lekko palcem. Lucyfer wrzasnął głośno, na co natychmiast się cofnęła. Jęknął, nawet nie mogąc się ruszyć. Najmniejsze drgnięcie powodowało nowy atak bólu.

Kobieta szepnęła kilka niewyraźnych słów, których nie mógł usłyszeć. Spróbował coś powiedzieć, lecz z jego gardła wydostał się jedynie kolejny jęk. Właśnie ta oznaka bólu przekonała ją, by mu pomóc. Nadal spięta i gotowa uciec w każdej chwili chwyciła go pod pachy. Lucyfer zacisnął usta, dusząc w sobie kolejny cierpiętniczy wrzask.

Kobieta była zaskakująco silna. Zdołała dociągnąć go pod jedyne, maleńkie drzewo w okolicy i oparła o pień. Cień dał pewną ulgę jego spalonej skórze.

Szatynka, co chwilę się do niego odwracając, ruszyła ku majaczącym się w oddali drzewom.

Lucyfer chciał ją zawołać, jednak kolejny raz tylko cicho jęknął. Oparł głowę o drzewo, zamykając oczy. Ból przyprawiał go o utratę zmysłów. Uciekł we własny umysł, chcąc zniknąć z rzeczywistości. Niespodziewanie poczuł na ciele zimną wodę. Spłynęła z niego wraz ze spalonymi kawałkami skóry, odpadającymi od ciała.

Przed nim stała ta kobieta, trzymając w dłoniach kilka związanych liści. Lucyfer syknął przez zęby, czując okropne pieczenie, lecz również ochłodę. Szatynka spojrzała na niego i kolejny raz ruszyła ku drzewom. Oblewała go, aż skóra przestała odpadać od ciała, a sadza barwić wodę.

Nostalgia LucyferaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz