Rozdział XII."Modlitwy są jednak tylko słowami, które nie każdy słyszy."

908 115 11
                                    

Irene wplątała dłonie we włosy, przymykając oczy. Skupiła się na swoim oddechu, starając odegnać wszystkie myśli, lecz one złośliwe przyśpieszyły, jakby mimo jej zmęczenia doznały zastrzyku energii. Zagościły w nich te zielone oczy, które rozświetlały się w jej głowie niczym zacięta płyta. Niemożliwe, nieprawidłowe, a jednocześnie fantastyczne.

- Irene? - szepnęła jej matka, kładąc dłonie na jej ramionach.

- Wszystko okej - zapewniła ją, uchylając powieki i uśmiechając się blado.

- Wiem, że nie jest - mruknęła kobieta.- U mnie też nie jest "okej", u taty też nie, dlatego nie musisz udawać.

Irene pokiwała głową, pozwalając matce wierzyć, że myślała o Abigail. Wstała od stołu i szybkim krokiem ruszyła do pokoju. Pośrodku małego, rozkładanego łóżka leżało pudło, a w nim kilka rzeczy, których jej siostra nie zdążyła odebrać z policji. Jakiś detektyw Goodman skontaktował się z nimi, kiedy dowiedział się o jej śmierci. Pierwszym pytaniem było "Skąd rzeczy Abigail na policji?" i nagle tyle spraw wyszło na jaw. Współlokatorka jej siostry została zamordowana w ich pokoju, a ona jakiś czas wcześniej przeprowadziła się do chłopaka i nie zdążyła wszystkiego zabrać, przez co jej rzeczy zostały zatrzymane jako dowody. Na dodatek prawdopodobnie była uzależniona od narkotyków, tak stwierdziła policja. Zdrowa dwudziestolatka nie umiera tak po prostu na udar.

I ten mężczyzna z pogrzebu... Irene opadła na łóżko obok kartonu, wpatrując się w jego wieko bezmyślnie. Gałęzie, które niczym żywe wbiły się w jego palce, świecące nadprzyrodzone oczy, znikające rany. To wszystko nie mogło być możliwe. Nie mogło. Dopiero co odebrała rzeczy siostry z matką, w nocy wyszła z hotelu i postanowiła pójść w miejsce, gdzie ta umarła. Coś takiego jest ogromnym obciążeniem dla psychiki. Mogło wywołać halucynacje, przywidzenia.

Ten mężczyzna, te oczy po prostu nie były prawdziwe.

W tym samym momencie jednak Lucyfer na małej stacji benzynowej odkręcał kran, jak najbardziej prawdziwy i wycieńczony. Nabrał wody w dłonie i obmył nią twarz, a kilka zimnych kropel wślizgnęło się za kołnierz jego poplamionej krwią koszuli. Oparł dłonie po bokach umywalki i spojrzał na swoją gładką, idealną twarz w lustrze. Żadnej skazy, żadnej blizny, a tak wiele ich w środku.

 Westchnął, a krew na jego koszuli zaczęła przybierać zielony, jaskrawy odcień, zsychała się, kurczyła, aż odpadła od materiału pozostawiając po sobie nieskazitelną, śnieżną biel. Lucyfer sięgnął po marynarkę i strzepną z niej resztki kurzu, które przyczepiły się po tym, jak powiesił ją na od dawna nie wycieranym grzejniku. Zarzucił ją na ramiona i kolejny raz zerknął w lustro. Żadnej krwi na nim, lecz zdecydowanie zbyt wiele w dużej kamienicy w Danville. Przejechał stan wszerz i wzdłuż, nim zdołał odnaleźć kolejnego anioła, jakby Michael zdołał ich wszystkich ostrzec, jednak Lucyfer wątpił, że to zrobił. Panika i podważanie jego władzy były ostatnim, czego chciał. Najlepszym, co w tym momencie mógł zrobić, to zachować wszystko w tajemnicy. A co jeśli ktoś inny ich ostrzegł? Ktoś, kto postanowił zignorować polecenia Michaela? To by znaczyło, że jego plan skutkował, i to bardzo szybko. 

Wyszedł z łazienki, a promienie słońca oraz mroźne powietrze uderzyły w jego twarz. Skierował się ku samochodowi i zajął miejsce kierowcy. Odpalił silnik, po czym ruszył. Potrzebował pilnie znaleźć kolejnego anioła, musiał zacząć przyśpieszać ten mechanizm, nakręcać wszystkich, w których umysłach zrodził się bunt. Jednak trzy godziny później wciąż niczego nie czuł, cztery godziny później, kiedy przekroczył granicę stanu również. Potrzebował głównego katalizatora, napędzenia, nie mógł się teraz poddać, nic nie uzyskać, nie teraz. Zacisnął mocniej palce na kierownicy, a plastik ugiął się pod jego chwytem, tworząc na zawsze odcisk jego dłoni. Oczy zaświeciły, mięśnie napięły się, a Lucyfer nagle przestał istnieć dla świata. Stał się mgłą, nieistniejącą materią i niespodziewanie to poczuł. Słabe światło, doskonale ukryte przed jego zmysłami. Nie mógł go dostrzec, lecz odczuwał, jako pustkę, zakłócenie harmonii. Gwałtownie zdał sobie sprawę, że nie jest to jeden anioł, a kilkoro. W jednym miejscu, oddalonym setki kilometrów od niego, ukrywających się, przed nim.

Nostalgia LucyferaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz