Rozdział 2. " Kpiący Morfeusz. „

6.7K 422 81
                                    

Abigail odetchnęła, przeciągając delikatnie smyczkiem po strunach. Skrzywiła się, słysząc długi, raniący uszy dźwięk. Otworzyła oczy, odchylając się z rezygnacją. Wpatrzyła się w biały, w jednym miejscu ubrudzony śladem po zabitym komarze, sufit.

Nie spała prawie całą noc po koncercie. W jej głowie ciągle odtwarzały się ostatnie słowa Lucjana. Wypowiedział dokładnie to, co od zawsze myślała, co w tamtym momencie słyszała. Tęskniła za czymś, czego nigdy nie miała, czego nigdy mieć nie będzie.

Mógł być to przypadek. Przecież całe jej życie składało się z przypadkowych spotkań, przypadkowych ludzi, przypadkowych decyzji, ale przeczucie, wbrew racjonalnemu myśleniu, podpowiadało jej co innego. Poza tym, Abigail nigdy nie słynęła z racjonalności. Była dziewczyną zatopioną w muzyce, książkach oraz marzeniach. Rzadko kiedy przebywała w prawdziwym świecie.

Delikatnie odłożyła swoją wiolonczelę do pokrowca i rozejrzała się po pokoju. Był dość mały, ledwie mieścił ją oraz jej współlokatorkę. Wszystkie ściany miał pomalowane na jasny fiolet, gryzący się z ciemnymi, brązowymi meblami. Naprzeciwko Abigail znajdowały się drewniane drzwi, pozbawione wizjera, a po obu ich stronach stały dwa, identyczne łóżka. Te, należące do niej, było idealne pościelone. Za to na materacu Claire leżało zmięte prześcieradło i kołdra, z której zeszła poszewka.

Obok łóżek stały małe szafeczki nocne, szafy, oraz biurka z drewnianymi krzesłami. Po pokoju od razu widać było, że mieszkają w nim dwie osoby. Wyglądał niemal na przedzielonego niewidzialną barierą. Z jednej strony nienaganny porządek, a z drugiej bałagan i chaos.

Abigail westchnęła i odstawiła krzesło obok biurka, po czym oparła zamkniętą w pokrowcu wiolonczele o ścianę, uprzednio odgarniając szarą, pomiętą bluzkę z podłogi. Rzuciła ją na szafkę nocną Claire i sięgnęła po swój telefon. Podpięła do niego słuchawki, z których natychmiast zaczęła grać spokojna, grana na gitarze muzyka. Włożyła je do uszu, przymykając tylko na sekundę oczy oraz lekko się krzywiąc.

Schowała telefon do kieszeni luźnej, czarnej marynarki. Ruszyła ku wyjściu, po drodze biorąc skórzany portfel. Wyszła na korytarz, przeliczając monety w małej kieszonce. Powinno jej wystarczyć na jeden batonik.

Wyszła z akademika, zaciągając się nocnym, chłodnym powietrzem. Sklep znajdował się spory kawałek dalej, lecz Abigail lubiła spacerować w samotności. Dawało jej to wytchnienie od codzienne zgiełku.

Kupiła swój ulubiony batonik musli, jednak nie chciała jeszcze wracać do pokoju. Ruszyła w kierunku wylotu z miasta, przyglądając się mijanym budynkom. Mimowolnie pomyślała o Lucjanie, o jego głosie, o najpiękniejszej muzyce na świecie. Odkąd go wczoraj usłyszała, nie potrafiła nic zagrać. Czuła, że jej gra jest pełna fałszu, nieczystości, że dźwięki, które wydaje wiolonczela, ranią jej uszy. Nawet teraz, słuchając cichego śpiewu i grania na gitarze, nie mogła pozbyć się tego uczucia.

W końcu wyjęła słuchawki z uszu i przystanęła, opierając łokcie o barierkę mostu. Spojrzała w dół, na ostry nurt wody. Lucjan był inny. Temu faktowi nie dało się zaprzeczyć. Zbyt idealny, zbyt piękny. Abigail nagle zaczęła się zastanawiać, czy nie był jedynie przywidzeniem. Jak ktoś taki mógł istnieć?

Odgarnęła opadające na twarz włosy, lecz wiatr lekko zawiał, przez co znowu wpadły do jej oczu. Kolejny raz je odgarnęła i sięgnęła po batonik. Zaczęła go powoli jeść, cały czas przypatrując się wodzie.

Szybko straciła poczucie czasu, nawet się nie zorientowała, kiedy nadeszła północ. Szybkim krokiem wróciła do akademika. Miała jutro wykłady o ósmej i nie chciała być na nich nieprzytomna. Kiedy weszła do pokoju, zobaczyła Claire. Leżała rozwalona na łóżku, trzymając na kolanach laptop. Jej ciemnoblond, krótkie włosy były potargane, a makijaż wokół zgniło- zielonych oczu miała rozmazany.

Nostalgia LucyferaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz