Przychodził do biblioteki codziennie przez tydzień. Siadał w tej samej ławce w prawym, zacienionym rogu i czytał. Zdążył przebrnąć przez całą „Boską Komedię", „Sen nocy letniej", kilka tomików różnych wierszy, chociaż znał to wszystko na pamięć i gdyby ktoś zapytał go o dowolny fragment, mógłby zacząć dyktować.
Jednak demon wciąż się nie pojawiał. Albo spłoszyło go morderstwo, albo nigdy tak naprawdę tu nie miał swojego łowiska. Istniało wiele możliwości, lecz były one bez znaczenia. Istotne było to, że nie mógł się na niego natknąć, a trop powoli stygł. Lucyfer wiedział, że z następną czarną duszą mogło nie pójść tak łatwo. Musiał wykorzystać informacje, które już otrzymał.
Pewne było powiązanie demona z uczelnią. Claire i McKlusky nie byli przypadkiem, przypadki nie istniały, były tylko plany i zrządzenia losu. Lucyfer musiał ten plan rozpracować. Zdecydowanie chodziło o osoby ze środowiska Abigail: jej współlokatorka, wykładowca, chcieli na swoją stronę przeciągnąć również jej kolegę, lecz gdy się nie udało, zrobili z niego poruszające się zwłoki. Nie mógł jednak odgadnąć, kto będzie następny, teraz kiedy Abigail nie żyła. Zniszczyli cały jego świat, a jego samego zniszczyć nie mogli, czego jeszcze chcieli? Obawiał się, że niczego, że znikną, zapadną się pod ziemię, nie pozwalając mu dokonać zemsty.
Tylko dla niej teraz żył. Dla swoich dłoni, rozszarpujących gardło Michaela, dla zapachu jego krwi... dla jego śmierci. Żaden anioł nie mógł umrzeć. Można było zadać im ból, zranić, lecz nie zabić. Jak mógł zabić kogoś, kogo nie dało się zabić? Nie dopuszczał do siebie nawet opcji, że mu się nie uda. Musiał to zrobić. Nieważne w jaki sposób, nieważne za jaką cenę. W tej chwili był skłonny oddać wszystko. Nawet własną duszę, gdyby tylko ją posiadał.
Michael odebrał mu wszystko. Pora, żeby to on odebrał wszystko jemu. W jego umyśle pojawił się obraz, jak siada na plecach swojego brata, chwyta za tępą brzytwę i powoli, mozolnie odcina jego skrzydła, słuchając krzyków, równie głośnych, co jego własne. Krew pryska na wszystkie strony, ochlapując suchą, twardą ziemię, wsiąka, a ziemia się nią żywi, na zawsze zapisuje anielskie DNA w swoich atomach.
Jeśli jednak chciał to zrobić, musiał najpierw wspiąć się po ich hierarchii, szczebel po szczeblu, aż do samego Michaela. W jaki sposób mógł dotrzeć do demona, z którym zawarła pakt Claire oraz profesor? Jedynym wyjściem, jakie widział, było przewidzenie jego następnej ofiary. Tylko mógł być nią każdy. Rodzina Abigail, sąsiedzi...
I Darius.
Lucyfer zapragnął nagle uderzyć w ścianę, z całej siły, zadać sobie samemu jak największy ból. To było takie oczywiste, a on tego nie zauważył. Kogo mogli wybrać? Kim chcieliby manipulować? Oczywiście, że policjantem, który wiedział zdecydowane za dużo, kto bezbłędnie potrafił wykryć kłamstwo, dotrzeć do najskrzętniej ukrywanych tajemnic.
Gwałtownie zerwał się z krzesła i wybiegł z mieszkania, a drzwi trzasnęły za nim. Wsiadł do swojego samochodu, natychmiast odpalając silnik. Ruszył z piskiem opon w kierunku komisariatu, lecz gdy już miał skręcać na parking, poczuł, że Dariusa tam nie było.
Zatrzymał się niespodziewanie, sprawiając, że auta za nim zaczęły trąbić. Nie zważając na to, zamknął oczy, biorąc długi, głęboki dech. Wygonił ze swojego umysłu wszystkie myśli oraz emocje, próbując skupić się na tym, jednym świetle wśród setek tysięcy innych.
Dusza detektywa płonęła słabo, bardzo słabo, lecz mógł ją wyczuć. Znajdowała się na drugim końcu miasta, a wraz z nią przebywał ktoś, kto płonął tak jasno, że Lucyfer nie mógł spoglądać w jego kierunku.
Uchylił gwałtownie powieki i wcisnął pedał gazu, wyrywając się do przodu. Adrenalina krążyła w jego żyłach, napędzając serce, napędzając szmaragd, który zabłysnął w jego oczach. Skręcił, omal nie wpadając na jadący z naprzeciwka samochód.
CZYTASZ
Nostalgia Lucyfera
FantasyAbigail jest studentką drugiego roku na akademii muzycznej w Arlington. Podczas swojego pierwszego koncertu poznaje niezwykle pięknego mężczyznę, który od samego początku budzi w niej niepokój. W końcu idealni ludzie nie istnieją. Lucjan jednak jest...