Rozdział 11. "Twoja dusza jest przepiękna, Abigail."

3.4K 250 78
                                    

Abigail podniosła kurtkę z szafki i powiesiła ją na wieszaku, który niebezpiecznie się przechylił. Odsunęła się lekko, obserwując, czy zdoła utrzymać ubranie. Taśma lekko odkleiła się od ściany, lecz oprócz tego pozostała na swoim miejscu.

Abigail rozejrzała się po pokoju, po czym dostrzegła opakowanie plastrów na podłodze, tuż obok szafki Claire. Podniosła je i już chciała włożyć do szuflady, lecz odwracając je, dostrzegła zakrwawione ślady palców. 

Z ściskającą gardło, niewidzialną ręką podeszła do śmietnika. Cały jego spód był wypchany przesiąkniętym krwią papierem toaletowym. Krew wyglądała na starą, mającą już kilka dni. Jej kolor z silnej czerwieni zmienił się w bordowy brąz.

Było jej dość dużo, jakby ktoś nie mógł powstrzymać krwawienia. Nie ktoś, a Claire. Była wtedy taka blada, czy to możliwe, że od tego?

Oczywiście, że nie od tego. Krwi było dużo, lecz nie aż tak dużo. Mimo to wystarczająco, aby zemdliło Abigail. Natychmiast nałożyła na siebie kurtkę oraz buty, po czym chwyciła worek ze śmieciami. Wyszła przed budynek, wrzucając wszystko do czarnego kontenera. 

Gdy zamykała klapę, dostrzegła Tony'ego, kierującego się ku wejściu do męskiej części akademika. Rozmawiał przez telefon i wyglądał na zdenerwowanego. Gestykulował wolną ręką, a drugą mocno zaciskał na komórce.

Abigail przygryzła wnętrze policzka i zrobiła kilka kroków do przodu, mając nadzieję, że cokolwiek usłyszy. Niestety Tony oddalał się za szybko. Już po chwili zniknął za drzwiami, pozostawiając ją w bezruchu.

Nienawidziła być wścibska, przecież to nie była jej sprawa! Lecz nie mogła zapomnieć o tym spojrzeniu, które jej rzucił, gdy kłócili się z Claire. I to jak gwałtownie zamilkł. Jakby był to temat tabu, a ona nie powinna za nic go usłyszeć.

Sztywnym krokiem ruszyła z powrotem do pokoju, jednak zmieniła kierunek w połowie drogi. Zapięła kurtkę aż pod szyję i powolnym krokiem dotarła do parku, który stał się całkowicie niezamierzenie miejscem spotkań jej oraz Lucjana. O dziwo on już na nią czekał, siedząc na ławce. Lewą nogę miał założoną na prawą, a spojrzenie utkwione w przestrzeni. Pięknej twarzy nie wykrzywiały żadne zmarszczki ani grymasy. Jak zawsze tkwiła na niej kamienna maska, której nic nie potrafiło złamać.

Spojrzał na nią, dopiero kiedy zajęła miejsce tuż obok. Odetchnęła, obserwując jak z jej ust wydobywa się obłoczek pary.

- Chyba popadam w paranoję- wyznała, zanim zdążył się standardowo przywitać.

- Czemu tak sądzisz?

- Moja współlokatorka ma kuzyna. Tony'ego. Ostatnio widziałam, jak się kłócą. Kiedy mnie dostrzegł, natychmiast zamilkł, jakbym była tematem ich rozmowy.

- Czy to ten chłopiec, którego ostatnim razem minąłem na korytarzu?- zapytał, prześwietlając wzrokiem jej twarz.

Chłopiec. Tylko Lucjan mógł tak go nazwać. Nic dziwnego, że Tony był dla niego chłopcem, a ona zapewne dziewczynką. On miał miliardy lat. Czym przy tym było dwadzieścia?

- Tak- przyznała.

Zapadło milczenie. Lucjan odwrócił spojrzenie i znowu zatopił je w przestrzeni. Pozwoliła sobie na jedno, jedyne zerknięcie na jego idealne, pełne usta, po czym natychmiast nawrzeszczała na siebie w myślach. Nie powinna myśleć o takich rzeczach. Nie w stosunku do Lucjana, a jednak nie potrafiła przestać. Nagle przypomniała sobie, niczym o zapodzianych kluczach, że on przecież potrafi czytać w myślach. Nieraz to dowiódł, więc czemu o tym zapomniała? Co jeśli wszystko usłyszał? Czuła jak zażenowanie ściska jej trzewia. Zaciska usta i zmusza do odwrócenia spojrzenia. W jej głowie odbijało się teraz tylko jedno słowo. Boże, boże, boże.

Nostalgia LucyferaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz