Rozdział IV „Jeśli tylko zdoła, dopadnie i Boga".

1.3K 123 29
                                    

 A Tribe Called Red- Pow Wow Drum.

W polowaniu najgorsze było oczekiwanie, uważnie obserwowanie ofiary w całkowitym bezruchu, podczas którego nawet oddech zamierał, ciało drętwiało, a usta żądały gęstej, słonej krwi, zatopienia rąk w odsłoniętym gardle.Lucyfer zacisnął pięści. Jego wyobraźnia wymykała się spod kontroli. Podsuwała mu obrazy, które oczekiwanie zmieniały w fizyczne męki, jakby przed narkomanem położono amfetaminę i powiedziano "Jeśli to ruszysz, to wszystko przepadnie, a jeśli nie, to dostaniesz tego sto razy więcej".

Przetarł oczy palcami, biorąc głęboki wdech. Wstał, zerkając w kierunku burbona stojącego na szafce. Miał ochotę wypić całą butelkę na raz, lecz musiał mieć w pełni przytomny umysł w każdej chwili dnia bądź nocy. Przeniósł spojrzenie na okno, zza którego błyszczał jedynie w pół widoczny księżyc. Podszedł do niego i uchylił szybę, natychmiast czując, jak świeże powietrze uderza w jego twarz. Oparł ręce o kamienny parapet, oddychając powoli, starając się otrzeźwić swój otumaniony umysł.

Nagle rozległ się krzyk. Krzyk boleści i niedowierzania. Zaraz po nim coś uderzyło o podłogę, rozbiło się na kafelkach, uciekając pod szafki, aby potem być wciąż znajdowanym przez następne lata przy przypadkowym sprzątaniu. Lucyfer pokręcił głową, chcąc oddalić o siebie te dźwięki, lecz one wciąż narastały.

- Jak mogłaś?! Jak, kurwa, mogłaś?!

- Darius... Musisz zrozumieć...

- Nie muszę, bo doskonale rozu...

Głosy gwałtownie się urwały. Zastąpiła je głośny, wyrzucający emocje fałsz oraz jego własne słowa "Musisz znaleźć melodię, w której nawet fałsz będzie dla ciebie piękny". Przyłożył palce do skroni, pragnąc, by jego wspomnienia zamilkły, by już nigdy więcej nie musiał ich słuchać, lecz one powtarzały się od nowa i od nowa. Dręczyły go z zadowolonym śmiechem. Gdzieś w oddali wiatr wyszeptał "Lucjifer".

Zacisnął dłonie na parapecie, a ten cicho trzasnął jak zamykane z impetem drzwi. Spojrzał w dół na kawałki kamienia, które razem trzymały jedynie jego dłonie. Ponownie pokręcił głową ze zrezygnowanym westchnieniem. W jego rękach zebrało się zielone, gorące światło. Kawałki parapetu przesiąknęły nim, stając się rozżarzonymi węglami. Lucyfer ustawił je tak, aby ich krawędzi idealnie się stykały. Odczekał kilka sekund, nim zielone światło wróciło do jego rąk, rozpraszając się po ciele. Odsunął dłonie, a cuchnąca para uniosła się z kamienia, szybko ulatując przez otwarte okno. Gdy parapet zaczął wystygać, ukazały się na nim długie, lekko pogrubione i ciemniejsze linie, jakby powstałe podczas spawania.

Przejechał po nich palcem, który natychmiast napuchł od gorąca. Wtedy poczuł  tę pustą, pożerającą całe światło wokół obecność obok Dariusa, którego bez przerwy obserwował. Jego oczy zaświeciły, a na ustach pojawił się delikatny, zadowolony uśmiech. Uśmiech przerażający każdego, kto by go zobaczył.

Odwrócił się i wyszedł z mieszkania, chwytając po drodze płaszcz. Zamiast jechać windą, zbiegł ze schodów i o wiele szybciej niż nią znalazł się na zewnątrz. Wsiadł do samochodu. Kiedy go odpalał, spróbował zlokalizować dokładne miejsce pobytu Dariusa. Była to stara knajpa w centrum miasta, gdzie serwowali podobno "najlepszy sernik".

Ruszył z piskiem opon, wyprzedzając stare Reno, które chciało wyjechać pierwsze z parkingu. Przyśpieszył, wciskając gaz oraz zmieniając bieg. Ktoś w oddali zaczął trąbić, a do niego dołączył się jeszcze innym samochód. Fotoradar obok przejścia dla pieszych zrobił zdjęcie rejestracji. Lucyfer skręcił, gdy minął stary, gotycki kościół. Ledwie mignął mu on w polu widzenia, jednak uśmiechnął się szerzej kpiąco. Jakaś kobieta na wysokich szpilkach pojawiła się na środku drogi. Nie zahamował, tylko wyminął ją, wjeżdżając na drugi pas. Z naprzeciwka pojawił się samochód. Lucyfer zdołał uniknąć kolizji zaledwie o centymetry.

Nostalgia LucyferaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz