Rozdział dziewiąty: Dziki rodzaj sprawiedliwości

4.4K 428 448
                                    

Notka od autorki: Uwaga: ten rozdział będzie naprawdę mroczny.

---* * *---

Harry nie znał tej części siebie, która się przebudziła, kiedy spojrzał na Umbridge i zrobił krok w jej kierunku.

Już kiedyś spotkał swoją furię. Spotkał swoją magię. Poznał zimną furię, swoją frustrację do brata i przytłaczający ból zdrady, który czuł, kiedy użył rytuału sprawiedliwości na Lily.

Tego nie znał.

Wyszło z niego nagle, niczym oddech zatrutego mleka, zwijając się przed nim jako widoczna, mroczna żmija, która miała gwiazdy za oczy. Okręcała się wokół własnej osi, aż nie obróciła się w jego stronę i spojrzała mu w oczy. Zorientował się, że drży i to bynajmniej nie z zimna. Wciąż czuł ból w plecach, w miejscu, w którym uderzyło go nieznane mu zaklęcie Umbridge. Pomiędzy łopatkami, trochę powyżej ich środka, odrobinę po lewej.

To było złe, że go tak uderzyła.

Coś takiego nie powinno w ogóle mieć miejsca.

W tej chwili Harry odkrył, że jednak jest w stanie skrzywdzić inną istotę ludzką, że potrafi chcieć tego równie mocno, co świtu słońca, żeby mógł spędzić trochę więcej czasu na ćwiczenie zaklęć w świetle dnia, a nie na czytaniu książek pod kocem, przyświetlając sobie Lumosem.

Żmija otrzymała jego pozwolenie. Odfrunęła od niego w pełnym gracji ruchu i owinęła się wokół jednej z kostek Umbridge, a przynajmniej to Harry wywnioskował z jej pozycji pod szatami czarownicy. Poczuł, że się uśmiecha. To był leniwy wyraz, jeden z muskułów jego twarzy wykonał go bez jego zgody.

Kiwnął głową.

Żmija ukąsiła. Wiedział to, nie dlatego, że był w stanie to zobaczyć, ale dlatego, że tego chciał, więc tak właśnie się stało. Kły przebiły skórę Umbridge i posłały lodowaty jad jej żyłami. Zawyła i zachwiała się.

Harry usłyszał za sobą głos – Knota – recytujący z desperacją jakąś inkantację. Prawdopodobnie w celu rozbrojenia go.

Co za głupota, przecież ja nawet nie mam różdżki, pomyślał leniwie Harry i machnął ręką, nie odwracając wzroku od swojej żmii, która właśnie wspinała się po łydce Umbridge, niczym niewielka fala pod jej szatami.

Czarownica wrzeszczała i kopała, a potem jej noga zmartwiała. Zagapiła się na nią i złapała ją, próbując nią poruszyć. Harry zdawał sobie sprawę z tego, co poczuje pod palcami: martwy ciężar, niczym kamień. Tego chciał, więc tak się stało.

Za nim Knot zaczął mówić coś innego, bo Harry przerwał jego pierwszą inkantację gestem ręki, a potem ucichł, wydając z siebie zadławione jęknięcie. Harry wiedział, że wokół jego szyi owinął się wąż, lśniący ciemną zielenią Zakazanego Lasu w świetle dnia, a jego magia tylko czeka na polecenie, tylko czeka, żeby udusić Knota, albo go w jakiś inny sposób skrzywdzić.

Syknął rozkaz w wężomowie, po prostu po to, żeby straszniej zabrzmieć i czarny wąż znowu ukąsił Umbridge, tym razem w jej udo, blisko biodra. Jej wrzask był nie do opisania. Harry przymknął lekko oczy, po raz pierwszy rozumiejąc, jak to się stało, że jego ojciec dostał szału i trzymał Bellatrix Lestrange przez dziesięć minut pod Crucio, jak Bellatrix się prawdopodobnie czuła, kiedy torturowała Longbottomów, czemu mroczni czarodzieje w ogóle używają niewybaczalnych zaklęć.

To był moment czystej przewagi nad przeciwnikiem, świadomość, że ktoś, kto go skrzywdził, teraz za to płacił.

Jeszcze raz, pomyślał Harry, po czym syknął to w wężomowie.

Wolny człowiek nie zazna spokojuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz