Rozdział sześćdziesiąty pierwszy: Crucio i gorzej niż Crucio

2.7K 319 860
                                    

Notka od autorki: Wiem, że w pewnym momencie pod koniec "Żadnych ust poza wężowymi" powiedziałam, że napisałam już najmroczniejszy rozdział, jaki się pojawi w tej serii. Um. Kłamałam. Um.

Ten rozdział jest koszmarny. Jest obrzydliwy. To właśnie przez niego znajduje się ostrzeżenie przed ewentualnym, bardzo obrazowym gore, które znajduje się na początku historii. To jest kolejny rozdział, który kończy się ZAJEBIŚCIE POTĘŻNYM CLIFFHANGEREM. I w dodatku na tym nie koniec. Tutaj dopiero zaczyna się seria bardzo bolesnych rozdziałów, które nie odpuszczają nawet na moment aż do rozdziału siedemdziesiątego.

Zrozumiem, jeśli ludzie będą woleli zaczekać kilka dni z lekturą tego rozdziału, albo w ogóle przestaną czytać. Naprawdę. Sama nie wiedziałam, jak źle to się potoczy, póki nie zaczęłam tego pisać. To boli.

Zostaliście ostrzeżeni, więc czas zaczynać.

---* * *---

Harry był gotów, kiedy świstoklik wyrzucił jego i Karkarowa w samym środku jakiegoś chłodnego, ciemnego miejsca, znajdującego się w dość oczywisty sposób z dala od Hogwartu. Sięgnął ku swojej bezróżdżkowej magii, gotów cisnąć Karkarowem o ziemię, uwięzić go w klatce błękitnego światła i zażądać informacji, gdzie się znaleźli...

Ale jego bezróżdżkowa magia uderzyła o barierę kilka stóp od niego i wpadła z powrotem do jego ciała, pozostawiając go zaskoczonego i dyszącego z tak wszechogarniającego bólu, że nawet nie zauważył chwili, w której Karkarow wyrwał mu różdżkę z dłoni.

– Nie waż mi się tu stawiać – powiedział czarodziej, chwytając Harry'ego za ramię i ciągnąc go za sobą. – Mój pan powiedział, że nie będziesz nam sprawiał kłopotów, więc nie będziesz. – Mówił to z szaleńczą radością, a Harry odniósł wrażenie, że to było znacznie bliższe jego prawdziwej osobowości od tchórzliwej maski, którą wszystkim przedstawiał.

Harry rozejrzał się dziko wokół, starając się zrozumieć, co się właściwie dzieje. Zobaczył równo przystrzyżoną trawę i jeden nagrobek obok drugiego. Znajdowali się na cmentarzu. Oczywiście, że tak. Jakie inne miejsce Voldemort mógłby obrać na swoją siedzibę?

Harry jednak starał się teraz z przerażeniem ustalić, jaka, kurwa, bariera powstrzymuje go przed użyciem magii.

Może to dotyczyło tylko miejsca, w którym wylądowali. Harry spróbował po raz kolejny wyrwać się na wolność, myśląc o lewej ręce Karkarowa, która ściskała mocno jego przedramię, żeby ta stanęła w ogniu...

Jego magia po raz kolejny odbiła się z powrotem, tym razem silniej. Harry'ego odrzuciło do tyłu i przewrócił się, dysząc ciężko. Karkarow burknął na niego z irytacją, po czym podniósł go z ziemi i unieruchomił uchwytem, którego Harry nawet nie znał, ale w którym nie miał nawet jak drgnąć, a co dopiero uciec.

– Jest strasznie uparty, mój panie – zawołał Karkarow w kierunku ciemności. – Wciąż usiłuje użyć swojej magii, mimo, że wie, że nie może.

Odpowiedział mu głos Voldemorta, śliski i zimny, ostry, a Harry po raz pierwszy od roku słyszał go na własne uszy.

– Potter już tak ma. Przynieś go tu, Igorze.

Karkarow ruszył przed siebie. Harry rozejrzał się po posągach i nagrobkach, które mijali – krzyże z kółkiem w środku, anioły, kilka odchylonych bloków, które minął tak szybko, że nie był w stanie odczytać wyrytych na nich słów – na próżno szukając jakiegoś znaku osłon, które by mogły wytłumaczyć jego słabość.

Wreszcie skręcili i Karkarow zaniósł Harry'ego w kierunku nagrobka, oznaczonego równo wyrytymi słowami i zarośniętego od rosnących wokół niego chwastów.

Wolny człowiek nie zazna spokojuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz