Rozdział trzydziesty czwarty: Atak żmii

3.2K 392 471
                                    

Notka od autorki: Ten rozdział się tak trochę obija o wszystkich i o wszystko. Tak jakby. Wiele postaci oberwie w łeb.
Ode mnie. *wyjmuje młot*  

---* * *---

– No ale o co ci chodzi? – zapytał niewinnie Blaise, machając "Prorokiem codziennym" przed twarzą Harry'ego. – Wydawało mi się, że ucieszysz się na widok kolejnego artykułu na twój temat. To po prostu znaczy, że się im jeszcze nie znudziłeś.

Harry zgrzytnął zębami. Gdyby tylko mógł odpowiedzieć spokojnie, albo w jakiś sposób przegonić rumieniec zalewający mu policzki, to pewnie Blaise przestałby się z nim wreszcie droczyć, ale to wciąż przerastało jego możliwości.

– Przecież minął już ponad tydzień – powiedział, po czym wypił za jednym zamachem pół szklanki swojego soku dyniowego. Draco musiał go klepnąć w plecy i zrobił to znacznie energiczniej niż to było potrzebne. Harry pokręcił głową kiedy znowu mógł mówić. – Wydawać by się mogło, że już zdążą o tym zapomnieć.

Natychmiast zdał sobie sprawę z tego, że wszyscy wokół spojrzeli na niego z politowaniem. Spojrzał Milicencie w oczy, potem Pansy, Draconowi, aż wreszcie znudziła mu się ta gra.

– No co? – zażądał.

– Potter – powiedział Blaise, przeciągając z wyższością zgłoski. – Dziecko pokonało trzy dorosłe smoki, naprawdę ci się wydaje, że gazety o tym tak po prostu zapomną?

– Wcale ich nie pokonałem, po prostu odleciały...

– Podczas gdy profesorowie stali obok i nic nie robili? – Blaise zerknął na swoją kopię gazety. – Jak to szło... o, tutaj. "Dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore, zdawał się być zaskoczony kiedy Harry Potter wzbił się w powietrze."

– Chronili uczniów...

– A potem ty wylądowałeś na ziemi, cały i zdrowy, po tym jak zaszarżowałeś na miotle na smoki! – Blaise pokręcił na niego głową. – To straszniedramatyczna historia, Harry. Oczywiście, że teraz cię uwielbiają.

– Oczywiście, że nic mi się nie stało. – Harry chciał zjeść więcej tostów, ale całkiem stracił apetyt. Westchnął i zamknął oczy, pocierając palcami czoło.

– Boli cię głowa? – zapytała Milicenta.

Harry zerknął na nią z ukosa, ale wyglądała na zmartwioną, a nie podejrzliwą.

– Nie – powiedział. I nie bolała, nie tak naprawdę. W ciągu ostatniego tygodnia jego blizna prawie go nie bolała. Ten ból głowy miał bardziej prozaiczną przyczynę. – Po prostu żałuję, że wciąż wałkują ten sam temat, zamiast zająć się czymś innym. – Pokręcił głową i wstał. – Chodźcie. McGonagall wciąż mi nie wybaczyła tego, że ominąłem transmutację w zeszły piątek.

Akurat wstali, kiedy Blaise, wciąż przeglądający swoją gazetę, mruknął z zaskoczeniem:

– O proszę.

Harry zamrugał.

– Co?

– Ty się chyba ściąłeś w pewnej chwili z czarownicą o nazwisku Umbridge, nie? – zapytał Blaise, zerkając na niego z zainteresowaniem. – Tutaj jest napisane, że została mianowana na szefa departamentu regulacji i kontroli magicznych stworzeń.

Harry poczuł jak serce zaczyna mu szybciej bić.

– Przecież to niedorzeczne – powiedział do nikogo konkretnego. – Nienawidziła mnie tylko dlatego, że byłem wężousty. Kto ją w ogóle dopuścił do stanowiska, na którym trzeba zajmować się rejestracją i opieką takimi jak my. Po prostu nie wierzę... – Pokręcił głową, niezdolny do ogarnięcia takiej bzdury.

Wolny człowiek nie zazna spokojuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz