Rozdział sześćdziesiąty szósty: Harry i Lily

3K 298 413
                                    

Notka od autorki: Ten rozdział właśnie zmusił mnie do kompletnego przepisania głównego założenia, jakiego miałam wobec piątej części tej historii, "Wiatru, który trzęsie morzami i gwiazdami". Zmienił go w trakcie pisania, co jest naprawdę imponującym osiągnięciem jak na rozdział, który miał tylko JEDNĄ rzecz do wykonania. Teraz, przez tę zmianę, ta rzecz została zmieciona z powierzchni ziemi.

---* * *---

Panie Potter.

Harry podskoczył. Ze wszystkich ludzi, których spodziewał się spotkać na drodze powrotnej do skrzydła szpitalnego – listy już zostały bezpiecznie napisane i wysłane do jego rodziców – McGonagall nie była jednym z nich. Odwrócił się i zadarł głowę, żeby spojrzeć jej w oczy, po drodze sprawdzając, czy urok na jego lewej dłoni wciąż jest na swoim miejscu.

– Pani profesor – przywitał ją, pochylając głowę. – Czy coś się stało?

– Tak – powiedziała McGonagall. Z jakiegoś powodu Harry nie doceniał wcześniej, jak strasznie groźnie ta kobieta potrafi wyglądać. Jej spojrzenie nie było tak lodowate co Snape'a, ale zawierało głęboki, osobisty zawód, na widok którego Harry musiał zacząć zwalczać w sobie pokusę skulenia się. Wiedział, że robi co tylko może, ostatnie, co mu zostało. To jednak sprawi, że wiele osób będzie zawiedzionych jego decyzją, zwłaszcza, jeśli sami będą uważać, że lepiej od niego wiedzą, jak mu pomóc. – Zdaje pan sobie przecież sprawę z tego, że Madam Pomfrey nie chciała pana wypuścić ze skrzydła szpitalnego jeszcze przynajmniej przez kilka dni.

Harry zamrugał. Nie usłyszał tego osobiście od Madam Pomfrey, chociaż, żeby już być kompletnie fair, pewnie po prostu umknęło mu to w natłoku wszystkiego, co powiedziała zeszłej nocy. Kręciło mu się też już lekko w głowie z braku snu, co mogło też tłumaczyć brak skojarzenia.

– Ale nic mi nie jest, pani profesor – powiedział i zaoferował jej uśmiech, którego w żaden sposób nie musiał poprawiać nawet żadnym urokiem. Czuł się znacznie spokojniej od chwili podjęcia swojej decyzji.

– To nie jest prawda – powiedziała McGonagall. – Panie Potter, zapomina pan, że jestem animagiem. – Przymrużyła na niego oczy. Harry zastanawiał się, czy tak właśnie wygląda, czając się przy mysiej dziurze. – Czuję od pana smród, którego nie powinno tu być. – Sięgnęła i wykonała niemal ten sam gest co Snape, odsuwając na bok jego szatę i koszulkę, żeby przyjrzeć się jego ranie po ugryzieniu.

Harry zerknął w dół, gotów wyjaśnić zapach czymś, czym go nasmarowała Madam Pomfrey. Zamarł jednak i zagapił się, kiedy zobaczył czerń, wyzierającą znowu z rany. Z tego, co mu było wiadomo, nie powinno do tego dojść. Zaklęcia antyjadowe powinny być w stanie zająć się wszystkim, poza może oddechem nundu.

– Proszę ze mną, panie Potter – powiedziała McGonagall i złapała go za jego lewe przedramię, na szczęście ponad urokiem. Harry pomyślał, że naprawdę będzie musiał się przyzwyczaić do przewidywania, kiedy ludzie chcą to zrobić, po czym poprawił pozycję swojej ręki. – Skoro nie można panu ufać, że pan o siebie zadba, to osobiście odprowadzę pana z powrotem do Madam Pomfrey.

Harry wiedział, że protest na nic się nie zda, więc ruszył za nią w ciszy. Jego listy i tak już zostały wysłane. Zorganizował wszystko tak, żeby wreszcie wrócić do równowagi. Zirytowana pani profesor to było nic w porównaniu z tym, z czym się zmierzył zeszłej nocy, czy z czym będzie musiał się zmierzyć, kiedy znowu spotka się z Lily.

Przeszedł go dreszcz i Harry zorientował się, że się boi.

No, przy Voldemorcie też się bałem i zawaliłem testy. Tym razem muszę się upewnić, że je wszystkie zdam.

Wolny człowiek nie zazna spokojuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz