Rozdział sześćdziesiąty trzeci: Z żywopłotu i lodowych pól

2.3K 296 185
                                    

Notka od autorki: Ten rozdział nie ma cliffhangera pod koniec. (Fajnie, nie?) Wciąż jest mroczny i bolesny. Przykro mi. Na dobrą sprawę takie będą wszystkie rozdziały aż do samego końca tej książki – czyli do rozdziału siedemdziesiątego. Dopiero piąty tom będzie pełen katharsis i piorunów i oczyszczającego ognia, który zaleczy stary ból.

No to naprzód.

---* * *---

Harry odkrył, że stoi pośród lodowej ciemności. Zadrżał i przymrużył oczy, spodziewając się, że lada chwila zrobi mu się cieplej, albo że pojawi się jakieś źródło światła, które pokaże mu, jakim miejscem był umysł Voldemorta.

Nie stała się żadna z tych rzeczy. Zamiast tego, oczy Harry'ego powoli przyzwyczaiły się do ciemności, a on sam zorientował się, że nad głową widzi niewielkie światełka – odległe gwiazdy polarne. Powoli opuścił wzrok i rozejrzał się wokół.

Stał w szczerym polu, rozciągającym się w nieskończoność we wszystkich kierunkach, przykrytym równym śniegiem i skutym pod spodem lodem. Harry nie widział żadnego wzgórza w zasięgu wzroku, żadnego drzewa, albo innego znacznika, który mógłby sugerować, że jest to jakieś konkretne miejsce. Ostrożnie ruszył przed siebie, bojąc się, że w samym świetle gwiazd potknie się o jakąś ukrytą w śniegu dziurę, ale choć parę razy się poślizgnął, to wynikało to po prostu z tego, że ukryty pod śniegiem lód był wyjątkowo śliski.

Nigdzie nie było śladu po wspomnieniach Voldemorta, żadnych słabych punktów, żadnej obrony. Gdzie by Harry nie szukał, tam znajdował wyłącznie surowy bezruch, leżący pod ledwie oświetlonym niebem.

Harry zorientował się w chwilę później, że to właśnie była jego obrona. W miejscu, w którym nic nie było widać, nie da się niczego zaatakować. Każdy legilimenta, któremu uda się dostać tak głęboko do umysłu Mrocznego Pana, zatrzyma się tutaj w miejscu, niepewien, gdzie w ogóle zacząć poszukiwania, a może nawet wierząc w to, że jego wróg nie ma żadnych emocji, żadnych słabych punktów, które można zaatakować.

Harry w to nie wierzył. Widział emocje na twarzy Voldemorta i choć były one teraz przykryte tarczami oklumencyjnymi, to te tarcze przecież musiały gdzieś być.

Zadarł głowę do góry, ale kopuła ciemnego nieba rozciągała się nad nim nieprzerwanie, bez śladu chmury, która mogłaby kryć jakiekolwiek słabości. Były tam gwiazdy, oczywiście, wszystkie umieszczone daleko od siebie. Harry rozważył wezwanie do siebie wiatru i podlecenie do nich.

Histeryczne ponaglanie tętniło mu w tyle głowy, mówiąc mu, że musi znaleźć słabe punkty Mrocznego Pana już, teraz, natychmiast, ale Harry zdołał zignorować jego głos. Tak, gwiazdy były możliwe, ale nie przychodziło mu do głowy, jak to niby miałoby działać. Chowanie swoich słabości w źródle światła było wyjątkowo nie w stylu Voldemorta. Harry zdawał sobie sprawę z tego, jak koszmarnie ten nie znosił używania świetlistej magii. Przywiązał swoją moc do słońca, ale to było ekstremalne, jak na niego, rozwiązanie.

Wzrok Harry'ego opadł ponownie na lód i śnieg pod jego stopami.

Tak, pomyślał, to jest dużo bardziej prawdopodobne.

Przyklęknął i odgarnął ręką puszysty śnieg, po czym zadrżał, kiedy ten zaszczypał go w palce. Sensacje, które tu odczuwał, były znacznie bardziej wyraźne od tych, które czuł, przebywając w umyśle Dracona, czy Connora albo Snape'a. To pewnie miało coś wspólnego ze statusem Voldemorta jako mistrza legilimencji.

Harry miał wrażenie, że niewiele osiągnie, starając się grzebać palcami w zamarzniętej ziemi. Na szczęście miał inną opcję, do której mógł się w tym momencie uciec.

Wolny człowiek nie zazna spokojuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz